Robotnicy w szarych kombinezonach i czapkach z lakierowanymi daszkami kopali rowy, ustawiali słupy, wspinali się na dachy kamienic, przeciągali miedziane przewody i kable. Wielkie drewniane szpule po przewodach leżały na niemal każdym skrzyżowaniu. Trwała elektryfikacja Pabianic.

Pierwsza elektryczna żarówka w mieszkaniu nad Dobrzynką zaświeciła nieco wcześniej. 15 listopada 1915 roku jej blask posłał do lamusa poczciwe lampy naftowe w kamienicy Hermana Fausta przy ulicy Warszawskiej 6. Faust był zamożnym przedsiębiorcą i gorącym zwolennikiem postępu technicznego. Stać go było na instalację elektryczną i żarówki we własnym domu, czego nie dało się powiedzieć o większości pabianiczan.

Żeby w Pabianicach zaświeciły żarówki [HISTORIA]

Nieduże fabryczne elektrownie pracowały jedynie w firmach Kindlera i Kruschego, dając prąd do nowoczesnych maszyn włókienniczych. Ta druga dawała prąd także dla ośmiu latarni nocami oświetlających ulicę Zamkową. Kolejne 65 ulicznych lamp chciał zaopatrywać w prąd Franciszek Nawrocki – właściciel cegielni, ale nie dostał zgody na budowę prywatnej elektrowni.

Pierwsze elektryczne latarnie nie oczarowały pabianiczan. Nocni przechodnie skarżyli się, że są zapalane zbyt późno i często się psują. Mimo to władze miasta parły ku elektryfikacji Pabianic. W lipcu 1915 roku za 4.400 rubli miasto kupiło sporą prądnicę. Pozwoliło to myśleć o przesyłaniu prądu do domów. Słupy robiono z drzew wyciętych w Lesie Miejskim. Firmy Kindlera i Kruschego pomogły w sprowadzeniu nad Dobrzynkę elektrycznych przewodów.

Elektrownia ruszyła w październiku, w wynajętej hali przy ul. Garncarskiej 6. Stanęła tam lokomobila (kocioł parowy z prądnicą). Po sąsiedzku urządzono biuro elektrowni. Na początku w „elektrycznej firmie” pracowało pięć osób: inżynier, kontroler sieci miejskiej, palacz-maszynista, buchalter i jego pomocnik. Wkrótce przyjęto monterów sieci.

Biznes szedł doskonale, pabianiczanie ustawiali się w kolejkach po instalacje i domowe liczniki prądu. Niebawem miasto dokupiło kolejne prądnice dla elektrowni. Wiosną 1918 roku miejska elektrownia miała już 908 odbiorców prądu, w tym 253 z licznikami zamontowanymi w zakładach i mieszkaniach. Na ulicach Pabianic świeciło 66 lamp. Elektrownia oświetlała też szpital, miejskie więzienie, posterunek policji i budynki magistratu. Wciąż kupowano „dodatkowy” prąd z elektrowni Kindlera i Kruschego.

I stała się jasność

Dziesięć lat później można już było oświetlić niemal całe miasto – prądem z Łodzi. Władze Pabianic dogadały się z Łódzkim Towarzystwem Elektrycznym, które kusiło tanim prądem. „Gazeta Pabjanicka” pisała: „Do tej pory dość duża elektrownia Kindlera sprzedawała miastu prąd po 50 groszy, podczas gdy Elektrownia Łódzka sprzedaje dziś Pabianicom prąd po 6 i pół grosza”. Był 1928 rok, z pompą powołano Miejski Zakład Elektryczny.

Na ulicy Barucha stanął wysoki budynek głównego transformatora, do którego dopływał prąd kupowany w Łodzi. Świeciły już nowe latarnie na ulicach: Garncarskiej, Konopnej, Poprzecznej i Szkolnej (dziś Batorego i Sobieskiego). Pięć lat później było już blisko 6 tysięcy odbiorców prądu. Długość sieci kablowej i napowietrznej w mieście sięgnęła 59 km.

Miejski Zakład Elektryczny przynosił miastu coraz większe dochody. Ale stacje transformatorowe były przeciążone, zwłaszcza te przy ulicach Piłsudskiego i Legionów (dziś Partyzancka). Wzmożono więc prace przy elektryfikacji Pabianic. Skład zwożonych do miasta materiałów budowlanych, kabli, przewodów, izolatorów i liczników zbudowano na rogu ulic Garncarskiej i Gdańskiej.

Żeby w Pabianicach zaświeciły żarówki [HISTORIA]

Jeszcze więcej światła

Jesienią 1928 roku „Gazeta Pabjanicka” pisała: „Nadeszła już wystarczająca ilość drewnianych słupów, które będą ustawiane na polach między Łodzią a Pabianicami – jednocześnie z dwóch stron: od Pabianic i od Łodzi. Na tych słupach będą umieszczone przewodniki napowietrzne. Obecnie na Starym Mieście przeprowadza się łączenie domów z głównym kablem. Z początkiem nowego tygodnia rozpocznie się łączenie domów na Nowym Mieście. Dziś mroki miejskie rozświeca już 169 lamp ulicznych, z czego 152 dwustuwatowe.

Wkrótce oświetlono ulicę Warszawską - od Konstantynowskiej do Dużego Skrętu, Tuszyńską (dziś Piotra Skargi) - od Bóźnicznej do plebanii, Kilińskiego, lewą stronę ulicy Kościuszki, Zamkową - od Fabrycznej (dziś Waryńskiego) do Łaskiej. Prasa pisała: „Wszędzie, gdzie urządzenia na to pozwalają, liczni monterzy i elektrotechnicy zakładają światło na ulicach, tak że wkrótce ciemne Pabianice należeć będą do przeszłości.

Pabianiczanie, którzy od dawna oczekiwali tej chwili, tłumnie wylegają na ulicę, stwierdzając olbrzymi krok naprzód w dziejach naszego miasta. Nowe światło pali się na ulicach całą noc. Duży krok naprzód uczynił również nasz drobny przemysł i rzemiosło - a to dzięki elektryczności. W ostatnich tygodniach ujawnił się popyt na motory elektryczne, które kupują rzemieślnicy i drobni przemysłowcy.

Elektryfikacja ściągnęła do Pabianie liczne rzesze elektromonterów, których oficjalnie zarejestrowanych mamy dziś przeszło 80. Mimo to wciąż brak wykwalifikowanych ludzi. Rok 1928, rok zdobycia przez Pabianice dobrego prądu elektrycznego, zapisze się w dziejach naszego miasta datą bardzo ważną i przełomową”.

To zdzierstwo!

Radość nie trwała długo. Gdy spora część Pabianic cieszyła się jasnym światłem z elektrycznych żarówek, pazerna elektrownia w Łodzi zaczęła podnosić ceny prądu. Najpierw odrobinę, potem bez opamiętania. Przed Bożym Narodzeniem 1934 roku „Prawda Pabjanicka” pisała: „Za 2 lub 3 lampki palące się niecały miesiąc odbiorca płaci aż 7-8 zł miesięcznie. Przecież to są kpiny z ludności miasta - odbiorców prądu elektrycznego! Przychodzi sobie taki panek w czapce, niczym naczelnik powiatu, z namaszczeniem otwiera szafkę z licznikiem, jednym okiem spogląda na licznik, drugim zaś patrzy spod czoła na mieszkańców i sonduje ogrom wrażenia, jakie wywiera. Licznik może sobie wskazywać tak czy inaczej, urzędnik wzoruje się zawsze na poprzednich rachunkach, tych najbardziej słonych. Beztrosko dopisuje ołóweczkiem cyferkę jedną, drugą: to za prąd, to za dzierżawę licznika i rachuneczek gotowy. A ty człowieku płać, płać i jeszcze raz płać.

Prąd w Pabianicach jest za drogi i cena jego musi być obniżona! Raz musi być położony koniec zdzierstwu Miejskiego Zakładu Elektrycznego, które zadaje kłam rozwojowi kultury w naszym mieście i świadomie skazuje szerokie warstwy społeczeństwa na ciemności egipskie. A że tak jest, wystarczy przejść się po ulicach miasta, zajrzeć do domów, mieszkań, zwłaszcza niezamożnych mieszkańców. Wszędzie panuje nafta, bo światło elektryczne jest za drogie, na które nie stać większości proletariatu miejskiego.

Ludzie rezygnują ze światła elektrycznego i powracają do lamp naftowych, bowiem miłe jest im życie i nie chcą być obdzierani, a może nawet zlicytowani przez Miejski Zakład Elektryczny. Niedługo do tego dojdzie, że światła nie będzie w ogóle, a Miejski Zakład Elektryczny każe sobie płacić za wiszące w pokoju żarówki. Najlepszym rozwiązaniem tej kwestii i zmuszeniem do obniżenia ceny światła byłby strajk odbiorców energii elektrycznej”.

-------------------------------------

Fotografie ilustrujące artykuł o elektryfikacji Pabianic pozyskałem dzięki wnuczce pana Jana Kmiecia - Agnieszce Mesor. Pan Jan Kmieć współtworzył pabianicką elektrownię. Jego zdjęcia z lat 1928-1935 pokazują elektromonterów, inżynierów, buchalterów i urządzenia elektryczne sprzed niemal stu lat oraz prace przy podłączaniu latarni w naszym mieście.

Seweryn Grambor, „Pabianice – ocalić od zapomnienia"