Pijaka szczęście nigdy nie opuszcza?
Wczoraj wieczorem na linii Łódź - Pabianice podmiejskich tramwajów wydarzył nie niezwykły wypadek, którego zakończenie bez tragicznych następstw przypisać można jedynie szczęśliwemu trafowi. Do tramwaju wychodzącego z Górnego Rynku w kierunku Pabianie wsiadł jakiś mocno podchmielony jegomość, który usadowił się na przedniej platformie doczepionego wagonu. Jegomość ów zachowywał się mocno hałaśliwie, zwracając tym na siebie uwagę jadących. Widocznie spożyty alkohol z biegiem czasu coraz bardziej oddziaływał, gdyż w miarę zbliżania się do Pabianie stan poczytalności jadącego zmniejszał się z błyskawiczną szybkością. Wreszcie na odcinku między Ksawerowem a wekslem snać w przystępie dobrego humoru, jadący począł na platformie tańczyć. Ponieważ drzwi zewnętrzne nie były zamknięte przerażenie ogarnęło podróżnych. Poczęto pijanego nawoływać do zaprzestania popisów, lecz wszelkie perswazje pozostały bez skutku. Właśnie miano uciec się do interwencji konduktora tramwaju, gdy pijany jegomość, wykonując karkołomne pląsy w momencie najszybszego biegu wagonu, wypadł plecami przez otwarte drzwiczki. Podróżni rzucili się do sygnale, celem zatrzymania tramwaju. Ale z powodu zdenerwowania wypadkiem szarpano niewłaściwą taśmę, wobec czego zabiegi te przez dłuższy czas pozostawały bez skutku. Tramwaj udało się zatrzymać dopiero w odległości około pół kilometra od miejsca wypadku. Momentalnie zwrócono tramwaj w kierunku powrotnym. Lecz, któż opisze zdumienie podróżnych, gdy w chwilę później ujrzeli owego jegomościa — ofiarę wypadku, najspokojniej wsiadającego do tramwaju, przybladłego nieco i ciężko dyszącego ze zmęczenia biegiem. „Dobrze, że pan zatrzymał tramwaj, gdyż inaczej byłbym was nie dogonił” - powiedział on do konduktora. Jak się okazało nietrzeźwy jegomość z niebezpiecznej przygody wyszedł bez szwanku. Zwolennika karkołomnych tańców, którym okazał się Antoni Walczak, mieszkaniec Pabianic, pociągnięto do odpowiedzialności sądowej.
marzec 1925 roku, „Głos Polski”
Bitny sąsiad posiedzi pół roku
Z sądu: Błażej Sęcio uderzył syna Antoniego Wyrwy. Widząc, że dziecko jego bite jest bez żadnego powodu, Wyrwa wyszedł z mieszkania i zwrócił sąsiadowi uwagę, aby nie bił malca. Wówczas Sęcio schwycił stojącą opodal ławkę i ciął nią Wyrwę w głowę tak, że tenże padł bez przytomności na ziemię. Oględziny lekarskie głowy poszkodowanego wykazał, że otrzymał on ranę tłuczoną, którą biegły zaliczył do kategorii ciężkich. Sędzia Zaborowski skazał Błażeja Sęciego na 6 miesięcy więzienia.
luty 1925 roku, „Rozwój”
Tropem fałszywych banknotów
Do komisariatu policji w Pabianicach zgłosiło się kilku kupców, którzy oświadczyli, że do ich sklepów przybyły nieznane im kobiety, które kupiwszy pewne drobnostki, zapłaciły banknotami 50-złotowymi. Gdy kobiety odeszły, kupcy z przerażeniem stwierdzili, że banknoty są fałszywe, aczkolwiek na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić falsyfikat.
Otrzymawszy taki meldunek, policja w Pabianicach wszczęła dochodzenie, w trakcie którego udało się jej stwierdzić, że kobiety, które pozostawiły fałszywe banknoty wyjeżdżają akurat tramwajem do Łodzi, wobec czego w ślad za nimi wysłano funkcjonariuszy policji, zaopatrzonych w rysopisy kobiet.
I rzeczywiście, na przystanku tramwajowym w Pabianicach zatrzymano owe kobiety, którymi okazały się: Stefania Siewicz ze Zduńskiej Woli i Helena Andrzejczak, zamieszkała w Łodzi. Natychmiast wezwano poszkodowanych kupców. Podczas konfrontacji kupcy poznali w zatrzymanych kobietach sprawczynie oszustw, które w sklepach masarskich i kolonialnych kupowały produkty za 1 zł, a płaciły fałszywymi 50-złotówkami.
Obie zatrzymane kobiety odesłano do urzędu śledczego w Łodzi w celu przeprowadzenia śledztwa. W pierwszym rzędzie urząd śledczy stwierdził, że Andrzejczakowa jest żoną Maksymiliana Andrzejczaka, niebezpiecznego złodzieja i fałszerza. Ostatnio Andrzejczak odbywał karę 3-letniego wiezienia za puszczenie w obieg fałszywych czeków amerykańskiego banku „American Express Company”, wskutek czego kilka banków łódzkich i wielu kupców poniosło duże straty.
Okazało się również, że do bandy puszczającej w obieg fałszywe banknoty należała również Zofia Andrzejczak i jej mąż Franciszek, znany na łódzkim bruku kieszonkowiec odsiadujący karę więzienia w Hamburgu za kradzież z włamaniem, jak również Józefa Placek, która utrzymywała tzw. melinę, ukrywała złodziei i kradzione rzeczy.
Urząd śledczy wszczął poszukiwania Zofii Andrzejczak i Józefy Placek, przy czym stwierdzono, że Andrzejczakowa przebywa w szpitalu dla gruźliczo chorych w Chojnach. W szpitalu oświadczono śledczym, że 9 kwietnia Andrzejczakowa dostała 2 dni urlopu, który użyta w celu puszczania w obieg fałszywych banknotów w Pabianicach.
Aresztowane kobiety przyznały się, że należą do bandy, a całą akcją oszustw kierowała Helena Andrzejczak. W jej mieszkaniu odbywały się narady co do sposobu spieniężania fałszywych banknotów.
W pierwszym rzędzie machinacja udawała się na Kresach, gdzie spieniężono kilka fałszywych banknotów w masarniach. Następnie kobiety udały się do Pabianic, gdzie puściły w obieg 8 banknotów. Zofia Andrzejczak i Józefa Placek miały wcześniej wrócić do Łodzi, lecz zostały aresztowane na przystanku tramwajowym w Pabianicach.
Na razie kobiety osadzono w więzieniu do dyspozycji prokuratora. Policja poszukuje ukrywającej się Józefy Placek.
kwiecień 1925 roku, „Republika”
36 chętnych na posadę prezydenta Pabianic
Osierocone Pabianice szukają ojca miasta. Ze wszystkich stron Polski ściągają kandydaci. Dotychczas oferty na to stanowisko złożyły następujące osoby: Budarecki z Wołynia, Borysławski z Łodzi, Gichmiński z Łasku, Dalbor z Torunia, Falkiewicz z Łodzi, Fijałkowski ze Strykowa, Gawski z Warszawy, Głębowicz z Krakowa, Gwiaździński z Pabianic, Gorajec z Rudy Pabianickiej, Chmielnicki z Olkusza, Chordyński z Lwowa, dr Skalski z Małopolski, Tkaczyk z Włodzimierza, Zbrożek z Pabianic, Zieliński z Łodzi, Kubacki z Warszawy, Anusiak z Warszawy, Korzeniewski z Warszawy, Pietrzycki z Borysławia, Wyczułkowski z Warszawy, Zathey z Równa, dr Kłosowski z Krakowa, Iwaszkiewicz z Pabianic, Jamroży z Marginina, Jurakowski z Łodzi, Lewandowski z Łodzi, Makowiczka z Wielkopolski, Maleszewski z Sieradza, Ożarowski z Warszawy, Prybe z Radomia, Połomski z Grudziądza, Ochrymowicz z Mławy, Pruszewski z Łodzi, Spanier z Opatowa i Kubecki.
czerwiec 1925, „Republika”
Hajda na „pustostany”!
Wobec panującego „głodu mieszkaniowego” oraz spekulacji wolnymi mieszkaniami Rada Miejska Pabianic upoważniła Magistrat do zajmowania lokali dłużej niż kwartał próżno stojących – dla odnajęcia ich na rachunek właściciela domu. Magistrat został upoważniony również do nakazania właścicielom domów zniszczonych i niezamieszkałych, by uczynili je zdolnymi do zamieszkania. Sprawę budowy baraków dla bezdomnych przekazano do komisji.
wrzesień 1925 roku, „Głos Polski”
Rewolwerowcy w areszcie
Ubiegłej nocy patrol policyjny idący szosą z Pabianic do Łasku ujrzał zbliżający się ku Pabianicom wóz, a na nim czterech mężczyzn, zdradzających niepokój na widok zbliżających się funkcjonariuszy. Zaciekawiło to policjantów, którzy zatrzymali bojaźliwych podróżnych. W czasie rewizji u jednego z jadących znaleziono rewolwer. To bardziej zaintrygowało patrol. Przystąpiono więc do szczegółowej rewizji, wynikiem której było znalezienie ma dnie wozu trzech nabitych browningów. Broń skonfiskowano, a tajemniczych podróżnych odstawiono do komendy policji w Łasku. Dochodzenie ustaliło, że nieznajomymi są: 49-letni Juba Mikołajczym (przy nim znaleziono rewolwer), 45-letni Karol Koszewski, 57-letni Adam Rychter oraz 23-letn Stefan Rychter, których osadzono w areszcie. Aresztowani twierdzą, że jechali ze Zduńskiej Woli do Pabianie w sprawach handlowych. Energiczne dochodzenie prowadzi komenda Policji Państwowej w Łasku.
wrzesień 1925 roku, „Łódzkie Echo Wieczorne”
Katastrofa starosty
Na szosie pomiędzy Pabianicami a Łaskiem zdarzyła się poważna katastrofa samochodowa. Od strony Pabianic jechał kursujący na linii Pabianice - Łask autobus firmy Rywal, wiozący 16 pasażerów. Gdy znalazł się w odległości 8 kilometrów od Łasku, tuż pod wsią Przygoń, kierowca ujrzał nagle pędzące naprzeciw auto osobowe. Był to samochód starosty łaskiego p. Słupczyńskiego. Przestrzeń pomiędzy autobusem a samochodem p. starosty z każdą sekundą malała. Szofer autobusu starał się skręcić w bok, lecz przychodziło mu to z trudnością z powodu zbytniego przeciążenia wozu. Nagle rozległ się trzask... Samochód osobowy w szalonym pędzie wpadł na autobus komunikacyjny. Skutkiem tego zderzenia szofer autobusu stracił panowanie nad kierownicą i pojazd runął do przydrożnego rowu, wywracając się do góry kołami. Spod wywróconego autobusu poczęły się wydobywać jęki przygniecionych osób. Ci, którzy wyszli z katastrofy bez szwanku, rzucili się na ratunek czterem ciężko rannym towarzyszom podróży. Wkrótce na miejsce katastrofy przybyły władze policyjne wraz z lekarzem, który udzielił rannym pierwszej pomocy, a następnie przewiózł ich do szpitala w Łasku. Obydwa samochody zostały poważnie uszkodzone. Posterunek policyjny składający się z dwóch policjantów pełni wartę na miejscu katastrofy, gdzie zostały szczątki zdruzgotanych samochodów.
październik 1925, „Express Wieczorny Ilustrowany”
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz