W państwowych sklepach nic nie podrożało!” – przed Wielkanocą 1948 roku pisała gazeta „Głos Pabianic”. Prawdą było także to, że w państwowych sklepach mało co leżało na półkach i ladach. Za to na targowiskach (legalnych i dzikich) wozy i wózki uginały się od towarów. „Za wszelkie próby podbijania cen w okresie przedświątecznym spekulanci dosłaną po łapach!” – grzmiał „Głos Pabianic”. „A zachłanność nieuczciwych kupców bywa wprost bezczelna. Za kg ziemniaków żądają 15 zł, podczas gdy obowiązująca cena urzędowa to 8 zł. Dlatego Komisja Kontroli Cen stale czuwa. Ostatnio przeprowadziła 141 kontroli punktów sprzedaży przy udziale 23 obywateli - robotników i pracowników, sporządzając 48 protokółów karnych na sumę 386 tysięcy zł. Spekulanci powinni się liczyć z możliwością przedłużenia im świąt o przymusowy pobyt w obozie pracy!”.
Szynka pilnie strzeżona
Powojenna bieda godzinami stała w kolejkach do uspołecznionych sklepów. Przed Wielkanocą 1948 roku na całe Pabianice przeznaczono 1 (słownie: jedną) tonę szynki z państwowych zakładów mięsnych (po dwa dekagramy „na głowę” mieszkańca miasta). Znacznie więcej szynki pabianiczanie przywozili od krewnych ze wsi i kupowali u pokątnych handlarzy. Państwową szynkę sprzedawano w 11 bufetach robotniczych na terenie zakładów pracy i 7 uspołecznionych sklepach w mieście. Przed tymi drugimi tasiemcowe ogonki chętnych stały już od północy.
Cennej szynki i bezpieczeństwa sklepowych pilnowały fabryczne drużyny porządkowe (robotnicy i działacze partyjni).
Po niespełna trzech kwadransach szturmu szynka znikała. „Władze czynią starania o sprowadzenie do Pabianic smalcu i słoniny oraz o zakup 40 dodatkowych świń dla zakładów mięsnych na potrzeby pabianiczan” – nazajutrz pisał „Głos”. Obok tej informacji wydrukowano wstrząsającą relację z ulicy Ostatniej 20a, gdzie nocą obywatelowi Janowi Kwiatkowskiemu skradziono trzymaną w komórce świnię.
„Dla kogo zabraknie świeżego mięsa na kartki, ten na święta dostanie konserwy” – zapewniała prasa, a Zarząd Miejski powiadomił mieszkańców, że przed świętami w sklepach będzie rąbanka na kartki – po 1,4 kg w cenie 6 zł za kg.
Na kartki był także chleb - po 3 zł za kg. „Na każdy odcinek kartki będzie można kupić pół kg chleba” – pisał „Głos Pabianic”.
Margaryna i śledzie pomagają w biedzie
Mydła miało być po 100 - 200 gramów „na głowę”. „Przed świętami każdy dostanie też przydział tłuszczu: smalec, margarynę krajową lub olej albo oliwę z UNNRA” – obiecywały gazety. W pabianickich sklepach trwały zapisy na margarynę z zakładów w Bielsku Białej (po 400 zł za kg). Pojechały po nią trzy ciężarówki z PSS. W fabrykach i biurach pracownice Społem rozprowadzały wśród robotników i biuralistów po ćwiartce masła.
Mimo to przed Wielkanocą 1948 roku za mało było masła, śmietany i serów.
Dobrą wiadomością były spadające ceny ryb. Norweskie śledzie, które do marca kosztowały 450 zł za kg (lub 60 zł za sztukę) przed świętami sprzedawano po 250 zł za kg. „Wiadome jest, jak wielką rolę w gospodarstwie domowym odgrywają śledzie. Z zadowoleniem więc notujemy wiadomości o potanieniu śledzi” – na pierwszych stronach podawała prasa. Ministerstwo Aprowizacji poleciło Centrali Rybnej obniżenie także cen dorszy (o 20 zł za kg), karpi, sandaczy i szczupaków.
Trzy beczki krajowych śledzi „wprost znad morza” dostał od władz państwa pabianicki oddział Polskiego Czerwonego Krzyża. Gdy ryby przywieziono do miasta, zebrała się Komisja Rozdzielcza, która kolejne trzy beczki postanowiła ofiarować stołówkom Milicji Obywatelskiej, Ochotniczej Straży Pożarnej i Państwowemu Gimnazjum Mechanicznemu. „Całą beczkę śledzi otrzyma też stowarzyszenie Caritas. Reszta śledzi, za pośrednictwem Opieki Społecznej, zostanie rozdana najbiedniejszym mieszkańcom miasta” – doniósł „Głos Pabianic”.
Jajami w spekulantów
„Warzywa tegoroczne już są, ale częściej oglądamy je w sklepach, niż kupujemy” – uskarżał się „Express Ilustrowany”. „Dlaczego? Bo ceny są mocno wygórowane. Pęczek rzodkiewek kosztuje aż 110 zł, a maleńki bukiecik szczypiorku – 40 zł”.
Rejonowa Centrala Aprowizacyjna podała do wiadomości, że zakłady pracy mogą zaopatrzyć swych pracowników w świeże jaja po 15 zł za sztukę - bezpośrednio w Oddziale Jajczarsko-Mleczarskim Społem w Łodzi.
Na kilka dni przed świętami w sklepach Społem jajka niespodziewanie staniały do 15-16 zł.
„Nie spełniły się nadzieje kombinatorów, którzy przed świętami chcieli podbić ceny nabiału, a szczególnie jaj” – triumfowała prasa. „Przeciwdziałając zakusom spekulantów, PSS zrobiła kupującym przyjemną niespodziankę, rzucając na rynek ponad milion jaj, które można nabyć w każdej ilości w każdym sklepie PSS. Pojawienie się na rynku tak znacznych Ilości jaj załamało ceny na targowiskach. Już wczoraj jaja sprzedawano tam po 15 zł. Dostawcy bowiem nie chcieli wracać z niesprzedanym towarem na wieś”.
Powrót deserówek
„Będzie więcej mazurków, ale bez migdałów, bo tych w kraju brakuje. Są za to arachidy z Ameryki” – pisała prasa. Po mieście krążyła nowina, że do Pabianic ma przyjechać wyborowa kawa Santos, ale tyko pół worka. Spodziewano się też 200 kg czekolady dla dzieci (po 3 kostki „na główkę”).
W gazetach drukowano poradniki dla oszczędnych i zaradnych pań domu. „Na stole wielkanocnym znaleźć się powinno tylko ciasto drożdżowe i makowiec. Jeśli chcemy sporządzić mazurki, sięgnijmy do przepisu niekosztownego.
Zamiast orzechów dajmy fistaszki, a rodzynki zastąpmy suszonymi śliwkami” – radził „Express”.
Nadciągały lepsze czasy dla słodyczy. W marcu 1948 roku władze obiecały, że już niebawem pozwolą sprzedawać ciastka w czwartki, piątki i soboty, a nie tylko w soboty – jak dotychczas. Od wiosny 1946 roku do jesieni 1948 roku „dniami bezciastkowymi” było 6 dni w tygodniu. Pod karą wysokiej grzywny nie wolno było sprzedawać i kupować pączków, słodkich bułek, faworków, tortów, nawet ubogiego w cukier drożdżowca. W kawiarniach podawano tylko bułki z kwaśnymi konfiturami, przecier z jabłek albo marmoladę śliwkową. Jedynie przed Wielkanocą Ministerstwo Aprowizacji wyjątkowo zezwoliło sprzedawać słodycze w piątek. Rozporządzenie zakazujące sprzedawania łakoci dotyczyło cukierni, kawiarni, restauracji, barów, bufetów, winiarni, piwiarni, sklepów spożywczych, stołówek. jadłodajni i ulicznych straganów. Za bezprawne sprzedanie dziecku deserówki sąd mógł skazać obywatela na pół roku harówki w obozie pracy.
„Od kwietnia nie będzie już cukru na kartki” – podała prasa.
Każdy obywatel kupi sobie tyle cukru, ile dusza zapragnie. „Przed wojną, gdy we Francji i Czechosłowacji na jednego mieszkańca przypadało 25 kg cukru, w Danii - 52 kg, a w Australii nawet 57 kg, były w Polsce przedwojennej całe powiaty, gdzie nigdy nie widziano ziarnka cukru, gdzie drogi cukier był niepotrzebnym zbytkiem” – przypominał „Express”. „Cóż zresztą mówić o cukrze, kiedy dla ludności wiejskiej niektórych okolic luksusem była sól, a w jednej osolonej wodzie kilkakrotnie gotowało się kartofle. Tysiące dzieci w Polsce nie znało smaku cukru - ale za ta eksportowaliśmy cukier np. do Anglii do spasania świń, taki był tani. Obecnie w Polsce na jednego mieszkańca spożycie cukru wynosi 18 kg”.
Rok wcześniej w kraju zlikwidowano kartki na sól i naftę, a w styczniu 1948 roku – na ziemniaki.
Gdzie są pomarańcze?
Kilka ton pomarańczy sprowadzonych z Palestyny na Wielkanoc 1948 roku rozdzielono wśród członków Związków Zawodowych, po cenie interwencyjnej wynoszącej 428 zł za kg. Kilkaset kg pomarańczy przeznaczono dla szpitali i sierocińców. Nazajutrz palestyńskie pomarańcze pojawiły się na prywatnych straganach.
Zamiast urzędowej ceny 1.300 zł za kg, handlarze brali 2.500 zł za kg.
Nazajutrz wczesnym rankiem stragany na Starym Rynku i Nowym Rynku przetrząsnęli inspektorzy Komisji Kontroli Cen. W obławie na spekulantów pomarańczy i cytryn brali też udział milicjanci i „świadomi klasowo” robotnicy zakładów włókienniczych (dawniej Krusche i Ender). Zarekwirowano prawie 13 kg palestyńskich pomarańczy, zatrzymano 4 handlujących.
Pij, Polaku, pij krajowe!
„Dużym powodzeniem cieszą się wina krajowe w przystępnej cenie. Na okres świąteczny staniały wina szlachetne z państwowych wytwórni: Strzegom, Jelenia Góra, Wrocław, Zielona Góra, Legnica” – kusiła gazeta. „Żądajcie wszędzie znakomitych win produkcji państwowej!” – głosiła prasowa reklama. Zniechęcano natomiast do win i wódek zagranicznych – dużo droższych i ponoć znacznie mniej smacznych.
Wśród zagranicznych wyrobów nadających się na świąteczne prezenty, uznaniem gazet cieszyły się radzieckie zabawki z drewna, czeskie kapcie oraz zachodnie pióra wieczne marki Parker i Pelikan. „Po wojnie dał się we znaki poważny brak wiecznych piór. O nabyciu ich zwykły śmiertelnik nie może nawet pomarzyć” – pisał „Express”. „Ostatnio rozdzielono niewielką ilość piór między członków związków zawodowych. Cena Parkera sięga dziś 15.000 zł, a Pelikana – 13.000 zł. Na domiar złego nie ma jakiejkolwiek kontroli nad sprzedawcami piór, wyznaczającymi ceny wedle swego widzimisię”.
W zasięgu ręki przeciętnego obywatela była natomiast żarówka.
Nie nowa (bo za droga), lecz zregenerowana. „Kilka prywatnych drobnych fabryk w porozumieniu z Centralą Handlową Przemysłu Elektrotechnicznego ma przystąpić do regeneracji zużytych żarówek” – pisał „Głos Pabianic”. „Regenerowane żarówki ukażą się wkrótce w handlu, przy czym cena ich będzie niższa od cen żarówek nowych. Warunkiem nabycia regenerowanych żarówek będzie dostarczenie do sklepu żarówek zużytych. Miesięcznie ma być dostarczanych na rynek 18 tysięcy żarówek regenerowanych”.
Po raz pierwszy po wojnie Poczta Polska wydała kartki okolicznościowe do przesyłania życzeń wielkanocnych - po 12 zł. Kartki można było kupić we wszystkich urzędach i agencjach pocztowych.
W butach, ale bez płaszcza
Trzy lata po wojnie władze kraju zapewniły buty (po jednej parze) wszystkim obywatelom. Przed świętami „gazety pisały z dumą: „Buty na kartki odebrała już większość Polaków. W sklepach pozostały tylko duże numery - od 29 wzwyż, na które nie ma nabywców. Będzie zatem wycofane ze sklepów, by zrobić miejsce dla rozmiarów 27 i 28. Obuwie o większych rozmiarach sprawiła obecnie nie lada kłopot. Zostanie ono wysłane na Pomorze. Otrzymają je Kaszubi, którzy oznaczają się dużymi nogami” – tłumaczył biegły w rozmiarach kaszubskich stóp „Głos Pabianic”.
O eleganckim płaszczu na święta mało kto marzył.
„Uszycie płaszcza, garnituru lub sukienki jest dość kłopotliwe” – pisała prasa. „Opłaty za usługi pracowników igły są wygórowane”. Władze zachęcały do kupowania gotowej odzieży uszytej w państwowych fabrykach. „Ceny na gotowe ubiory są na ogół dostępne” – podało Polskie Radio. „Płaszcze damskie nabyć można już w cenie 5.500-6.000 zł. Z wełny – po 15.000-16.500 zł. Płaszcze męskie są w cenach 10.000-17.500 zł. Gustowne sukienki i szlafroczki sprzedawane są po cenach godziwych, o niskiej nawet skali zarobku. Jest wielki wybór kurtek sportowych, płaszczy i garniturów męskich (wełniane po 16.500 zł, chłopięce – 3.800 zł)”.
Gość w dom, kiełbasa do szafki
Niedostatek świątecznego jadła sprawiał, że w wielu domach kombinowano, jak się chyrze przysiąść do zastawionego stołu krewnych, znajomych czy sąsiadów. „Niezapowiedziane wizyty całych rodzin, żeby się najeść przy cudzym stole, to już istna plaga!” – grzmiał „Głos”. Gazety drukowały dobre rady: jak się uchronić przed inwazją nieproszonych gości „kłusujących” z życzeniami „wesołego jajka”. Oto kilka z tych rad: „Obwieścić wszem wobec, że w twoim domu podczas świąt nie będzie ani kropli alkoholu. Bo tak postanowiłeś i basta. Rozpowiadaj krewnym i znajomkom, że wasze dziecko ma gorączkę i jesteście pełni niepokoju, czy z tego nie wywiąże się szkarlatyna, dyfteryt, ospa albo odra. Jeśli to nie pomoże i goście mimo wszystko – przyjdą, przywitaj ich w butach na nogach. Mów, że akurat teraz musisz załatwić pilną sprawę telefoniczną. Nie spieszcie się z zaproszeniem do stołu. Przeciągnijcie tę chwilę w nieskończoność. Jeżeli już dłużej się nie da, zaproś do stołu, ale jedzenia postaw wyraźnie za mało. Nic tak nie wprawia w zły humor jak niezaspokojony apetyt.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz