Gdy w 1941 roku zrzucił bomby na Berlin, w liście do przyjaciela napisał: „Mimo ogromnego ryzyka zestrzelenia naszego samolotu, mógłbym to robić codziennie, póki Hitler nie skapituluje albo nie wyzionie ducha. Trzeba robić wszystko, by jaik najszybciej zakończyć tę wojnę”.
Zenobiusz przyszedł na świat w 1920 roku w Pabianicach w rodzinie Stanisławy i Władysława Kozłowskich. Mieszkali przy ulicy Fabrycznej (dziś Waryńskiego). Chłopiec chodził do szkoły powszechnej na Nowym Mieście i gimnazjum w Łodzi, na letnie obozy do Spały jeździł z pabianickimi skautami. Tyle dowiemy się o Zenobiuszu z parafialnej metryki i pożółkłych szkolnych dzienników. Niedługo potem wybuchła druga wojna światowa.
Gdy hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, ślad po nastoletnim Kozłowskim zaginął. Na kilka miesięcy, aż Zenobiusz pojawił się we francuskim miasteczku Calais. Dotarł tam wraz z grupą polskich młodzieńców, którzy bardzo chcieli walczyć z najeźdźcą. Francuzi przesłuchali ich i odesłali ich do komendy polskiego wojska.
Miesiąc później Zenobiusz Kozłowski zameldował się na drugiej stronie kanału La Manche, przywożąc skierowanie na szkolenia i do służby liniowej.
Z dokumentów, jakimi wylegitymował się w 1940 roku w Wielkiej Brytanii wynika, że przed maturą był harcerzem pabianickiej drużyny ZHP imienia Lisa Kuli.
Do służby w lotnictwie Kozłowski zgłosił się ochotniczo. Przeszedł badania lekarskie i testy sprawnościowe. Przydzielono go do polskiego 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”, formowanego od wiosny 1940 roku we wsi Bramcote koło Nottingham. Dywizjonem dowodził podpułkownik inżynier Wacław Makowski, kawaler krzyża Virtuti Militarii za bohaterstwo w wojnie z bolszewikami.
Zenobiusz dostał skierowanie na paromiesięczne ćwiczenia dla załóg bombowców (strzelców pokładowych i bombardierów), zakończone kursem spadochronowym. Na pierwsze akcje bojowe, przeważnie nad kanał La Manche i wybrzeże okupowanej Francji, latał przestarzałym jednosilnikowym angielskim bombowcem Fairey Battle, jako bombardier.
Takim bombowcem (angielskim Wellingtonem) latał nad Trzecią Rzeszą pabianiczanin, kapral Kozłowski.
Gdy przesiadł się do nocnego bombowca Wellington, latał w pięcioosobowej polskiej załodze. Był strzelcem pokładowym – zazwyczaj przednim. Nowy dwusilnikowy samolot Wellington zabierał 250-funtowe bomby zapalające lub kilkanaście mniejszych.
Z raportów dla dowództwa wynika, że podczas nocnych akcji bojowych kapral Kozłowski dał się poznać jako żołnierz niezwykłej odwagi i zaciekłości. Posiekał kulami co najmniej sześć myśliwców Luftwaffe, atakujących polskie maszyny.
Raz uniknął śmierci, gdy niemiecki pocisk z karabinu Messerschmitta niemal otarł się o jego skroń.
Podczas bitwy o Anglię Królewskie Siły Powietrzne niszczyły niemiecką flotę inwazyjną we francuskich portach nad kanałem La Manche. Po zmierzchu bombardowały hitlerowskie statki i barki w porcie Boulogne, minowały wody kanału, zniszczyły rafinerię ropy naftowej. „Szkody były bardzo ciężkie” – meldowali niemieccy oficerowie. „Wyleciało w powietrze 14 składów amunicji i magazynów broni, flota desantowa straciła 10 procent tonażu transportowego: 21 parowców, 194 promy, holowniki, łodzie motorowe”.
300. Dywizjon „Ziemi Mazowieckiej” zrzucał bomby także na Bremę, Düsseldorf, Essen i Hamburg, ponosząc bardzo ciężkie straty w walkach z myśliwcami wroga i od ostrzału artylerii przeciwlotniczej.
Do wiosny 1941 roku polskie bombowce były uziemione na podmokłym lotnisku, zbyt miękkim by mogły wystartować z ładunkiem ciężkich bomb. Gdy warunki się poprawiły, nocą z 23 na 24 marca polscy lotnicy wzięli udział w pierwszym nalocie na Berlin. Potem były kolejne takie naloty. Zrzucali bomby na niemieckie lotniska, węzły kolejowe, niszczyli fabryki zbrojeniowe i magazyny, wzięli udział w dywanowym nalocie na niemiecką Kolonię (bomby zrzuciło tam prawie 1000 samolotów). Do bazy Polacy wracali bombowcem podziurawionym jak durszlak. We wrześniu 1942 roku wściekle atakowany przez niemieckie myśliwce i ostrzeliwany z dołu dywizjon „Ziemi Mazowieckiej” miał zaledwie dziewięć sprawnych samolotów.
„Siedzę w koszarach i szlag mnie trafia, że nasz Wellington nie może latać” – w liście do przyjaciela pisał kapral Kozłowski. „Mechanicy mówią, że nad Niemcami mocno oberwaliśmy i trzeba wymienić prawie pół maszyny. Ma być gotowa dopiero za cztery dni. Trudno jest siedzieć bezczynnie!”.
Wystartowali nocą z 3 na 4 listopada 1942 roku. Podczas powrotu z minowania wód w rejonie Lorient na wybrzeżu Francji niemiecka obrona zestrzeliła samolot, którym leciał kapral Kozłowski. Wellington wpadł do morza. Zginęła cała załoga w składzie: podporucznik pilot Ireneusz Sawicki, nawigator Walenty Zubrycki, radiotelegrafista Mieczysław Ościak, strzelcy pokładowi: Zenobiusz Kozłowski i Janusz Treutler.
Ciał polskich lotników nigdy nie odnaleziono. Kapral Zenobiusz Kozłowski z Pabianic, numer służbowy RAF 792679, był odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i trzykrotnie Krzyżem Walecznych.
----------------------------------------
Biografia kaprala Zenobiusza Kozłowskiego pochodzi z nowej książki pt. „My, pabianiczanie” – autor: Roman Kubiak. W książce tej zamieszczono biografie niemal stu wybitnych pabianiczan.
Czytajcie także:
Co robił Hitler pod Pabianicami
Komentarze do artykułu: Kozłowski: pabianiczanin, który bombardował Berlin
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy