ad

Przed wybuchem drugiej wojny światowej pabianiczanie marzyli o pracy w urzędzie, kantorze fabryki włókienniczej, elektrowni albo miejskiej rzeźni. Zarobki w tych instytucjach śmiało można było zaliczyć do przyzwoitych. W 1938 roku rzeźnik z kilkuletnim stażem pracy dostawał ponad 200 zł miesięcznie. Oglądacz mięsa miał 204 zł, stemplarz (stemplował mięso zdatne do jedzenia) - 130 zł, pochylona nad mikroskopem trichinoskopistka (badaczka mięsa) mogła liczyć na 100-146 zł (więcej niż urzędniczka w magistracie).

Pobory dozorców hali wieprzowej i wołowej wynosiły 130 zł, tyle samo dostawał skrawkarz, palacz miał pensję 166 zł, dozorca nocny - 138 zł, dozorca dzienny - 100 zł, kasjer w kantorze - 207 zł. Najwięcej zarabiał dyrektor rzeźni, bo 697 zł miesięcznie. Weterynarz miał 400 zł, a mechanik chłodniczy - 380 zł.

Prezydent Pabianic mógł zazdrościć dyrektorowi rzeźni, bo miesięcznie zarabiał tylko 480 zł. Mógł jedynie pomarzyć o pensji dyrektora miejskiej elektrowni, który „wyciągał” aż 850 zł. Starszy urzędnik w ratuszu zarabiał wówczas 200 zł, kontysta (rachmistrz) - 202 zł, referent podatkowy - 282 zł, goniec – 108 zł, klucznik aresztu miejskiego – 169 zł.

Nauczyciel mógł liczyć na 130 zł miesięcznie, posterunkowy policji - 150 zł, maszynista kolejowy - 400 zł, sędzia - 500 zł, pułkownik Wojska Polskiego - 1100 zł.

1939 roku wykwalifikowany robotnik zarabiał w Polsce około 85 zł, czyli równowartość 17 dolarów. Za swą pensję mógł kupić 300 bochenków chleba lub 200 kg mąki lub 80 kg cukru lub 12 kg dobrej kiełbasy. Pudełko zapałek kosztowało wtedy 76 gr, tona węgla – 40 zł, samochód marki Polski Fiat – 5.400 zł, a Chevrolet Master – 9.800 zł. Za konia pociągowego trzeba było dać ponad 1000 zł.

Uwaga, tną pensje!

W okresie międzywojennym tylko raz (w 1932 roku) władze Pabianic obniżyły pensje pracownikom rzeźni. Powodem były drastyczne oszczędności zarządzone po ujawnieniu dziury w kasie miejskiej.14 lipca 1932 roku dziennik „Echo” napisał: „Jak się dowiadujemy z wiarygodnego źródła, obniżki, zależnie od wysokości uposażeń, wynosić będą 10 do 15 procent. Wiadomość ta wywołała wielkie poruszenie wśród ogółu pracowników rzeźni”.

W drugiej kolejności Magistrat zwolnił szefa rzeźni, który musiał się wyprowadzić ze służbowego domu przy ulicy Japońskiej. Licząc na oszczędności w dyrektorskich poborach, władze miasta rozpisały konkurs na to stanowisko.

Zgłosiło się kilkunastu kandydatów. Faworytem był Czesław Prokopowicz, lekarz weterynarii i bakteriolog, do niedawna starszy asystent Akademii Medyczno-Weterynaryjnej we Lwowie. Kandydat ten miał siedmioletnią praktykę zawodową oraz znakomite referencje od profesorów akademii i służb sanitarnych. Na dodatek stwierdził, iż zadowoli się pensją o połowę niższą od poprzednika - 400 zł miesięcznie.

Jednak ku zdumieniu pabianiczan Magistrat wybrał kandydata o znacznie niższych kwalifikacjach i dużo droższego. Stanowisko dyrektora Rzeźni Miejskiej powierzono Włodzimierzowi Chmielewskiemu, weterynarzowi ze Zduńskiej Woli, który chciał zarabiać aż 1000 zł miesięcznie.

Nowy dyrektor dostał służbowy dom, przydział węgla, bezpłatny prąd do oświetlania domu i pensję, jaką sobie zażyczył. „A więc decydowały nie kwalifikacje, lecz inne względy. Sprawa ta wymaga wyświetlenia” – podejrzewała „Gazeta Pabjanicka”.

Magistrat próbował tłumaczyć, dlaczego drogiego dyrektora zastąpił jeszcze droższym. Sugerował, iż powodem była troska o lepszy nadzór weterynaryjny mięsa z rzeźni. „Ostatnio w mięsie wykryto 38 wypadków włośni, które dzięki należytemu dozorowi weterynaryjnemu w naszej rzeźni nie spowodowały masowych wypadków zachorowań i śmierci w mieście” – oznajmiono. Regionalna prasa donosiła o stu śmiertelnych ofiarach wśród mieszkańców Tomaszowa Mazowieckiego i pobliskich miasteczek, które zjadły mięso nie dość starannie zbadane przez weterynarzy.

Kontroler za 100 zł

Na etatach Rzeźni Miejskiej pracowało dwóch kontrolerów nielegalnego uboju. Zarabiali po 100 zł miesięcznie plus premie za wytropienie potajemnych ubojów. Ich zadaniem było sprawdzanie donosów od anonimowych zazwyczaj informatorów. Donosiciele wskazywali sąsiadów, krewnych czy znajomków, jako nielegalnych rzeźników. Podawali adresy „podziemnych” ubojni.

Robota kontrolera nielegalnego uboju była bardziej niebezpieczna niż służba policjanta. Dziennik „Ilustrowana Republika” pisał: „kontroler Rzeźni Miejskiej w Pabianicach, Franciszek Szwarc, zakwestionował 16 kilo mięsa stanowiącego własność Erwina Kuhna. Dowiedziawszy się o tym, rzeźnik rzucił się z nożem na kontrolera, a gdy go obezwładniono, posłał pod adresem urzędnika miejskiego szereg wyzwisk. O zajściu spisano protokół i Kuhn zasiadł wczoraj na ławie oskarżonych. Do winy się nie przyznał. Sąd skazał go na 4 miesiące aresztu”.

Tenże kontroler Szwarc oparł się pokusie wzięcia łapówki.

Opisał to łódzki dziennik „Echo”: „Podczas kontroli mięsa we wsi Szwarc stwierdził, że mięso należące do Antoniny Krawczyk pochodzi z potajemnego uboju. Gdy urzędnik począł spisywać protokół dla władz, celem skonfiskowania mięsa, Krawczykowa wręczyła mu 10 zł, chcąc w ten sposób przekupić kontrolera. Sumienny urzędnik o fakcie tym doniósł władzom, które pociągnęły wieśniaczkę do odpowiedzialności karnej za usiłowanie przekupstwa urzędnika na służbie”.

Mięso z nielegalnych ubojów rekwirowała też Miejska Komisja Sanitarna. „10 kilo wołowiny skonfiskowano u Karśnickiego Marjana przy ul. Żwirki i Wigury,17 kilo cielęciny u Kunetra Konrada, ul. Bugaj 22 oraz 9 kilo cielęciny u Abrama Kasztana, ul. Majdany i 105 kilo wieprzowiny u Skoczylasa Henryka, ul. Kamienna15. Baraninę i cielęcinę u Banasiaka Bronisława, ul. Konopnickiej 15, wieprzowinę u Braitkresa Alfreda przy Zamkowej” – w ten sposób o rezultatach „nalotów” komisji pisał 5 kwietnia 1936 r. „Express Wieczorny Ilustrowany”.

-------------------

(Na podstawie ksiązki pt. „Żwirki i Wigury 19, dawniej Japońska”, Romana Kubiaka)