„Brak szpitala miejskiego w Pabianicach dotkliwie odczuwać się daje” – pisała prasa w 1905 roku. „Częstokroć z braku miejsca w przepełnionych szpitalach fabrycznych, chorzy odwożeni są do Łodzi, gdzie nie zawsze wrota szpitala są dla nich otwarte. Bywa, że ciężko chory, potrzebujący szybkiej pomocy, nie doczekawszy się przyjęcia w Łodzi, skazany jest na długie męczarnie, a niekiedy i śmierć. Toteż z uznaniem podnieść należy zajęcie się przez władze sprawą budowy szpitala miejskiego w Pabianicach.

Szpital ten nie będzie zbyt obszerny, pomieści najmniej 28 chorych. Budowany będzie w ten sposób, aby w przyszłości można było go rozszerzyć. Plany sporządzone przez inżyniera powiatowego Mońkowskiego zostały już zatwierdzone. W czerwcu rozpoczną się roboty. Kosztorys obliczono na 34.000 rubli.

Szpital miejski stanie na placu miejskim, zajmującym 4 morgi przestrzeni, w pobliżu cegielni Wlazłowskiego. Gmach urządzony być ma według ostatnich wymagań higieny i techniki. Dojazd do szpitala będzie urządzony z dwóch ulic. W celu pokrycia kosztów budowy szpitala kasa miejska wyasygnowała 15.000 rubli, pozostałą zaś sumę złożyli firmy fabryczne: Krusche i Ender, Kindler, Schweikert, Senger, Faust oraz kantory przemysłu rozdawczego.

„Rozwój”, maj 1905

Więcej światła!

Na niektórych ulicach Pabianic panują ciemności egipskie. I gdyby nie padające z dala światło od fabryk, wypadki skręcenia karku przez przechodniów zdarzałyby się częściej. Dzięki zakupowi przez pabianickie fabryki lamp gazowych i elektrycznych, które dają oświetlenie bezpłatne, na kilku ulicach miasta można wieczorem chodzić swobodnie, nie narażając zdrowia na szwank. Do rzędu tych dobroczynnych fabryk należy Towarzystwo Akcyjne Kruschego i Endera oraz Kindlera. Ulice boczne i oddalone od śródmieścia są pozbawione tego dobrodziejstwa.

„Rozwój”, maj 1905

Wariat z sąsiedztwa

Wieczorem przy ulicy Długiej (dziś Pułaskiego) w domu Mischala rozegrał się krwawy dramat. Jego ofiarą padły dwie osoby. Na pierwszym piętrze od frontu mieszka wdowa Racińska z czworgiem dzieci, które kształcą się w szkołach miejscowych. Najstarsza córka, Maria, uczennica szkoły handlowej, wczoraj po rocznej kuracji w guberni mińskiej powróciła do Pabianic. W mieszkaniu Racińskiej, jako dobry znajomy, bywał 30-letni Zygmunt Chmieleński - nauczyciel języka polskiego w szkołach handlowych i dobry sąsiad z pierwszego piętra. Nauczyciel od lat był chory nerwowo. Niedawno zauważono, że choroba spotęgowała się. Wczoraj wieczorom Chmieliński dowiedział się, że Marysia Racińska powróciła do domu. Przyszedł do mieszkania sąsiadki niezwykle zdenerwowany. Rozmawiali przy herbacie.

Kiedy godzinę później starsza Racińska wyszła do drugiego pokoju, a Maria wstała od stołu, Chmieliński wyjął rewolwer małego kalibru i dwa razy strzelił do niej. Pierwsza kula ugodziła dziewczynę w rękę, a druga - w biodro i pachwinę. Postrzelona Maria straciła przytomność i padła na podłogę. Wtedy Chmieliński przyłożył lufę rewolweru do swej skroni i wystrzelił, a śmierć nastąpiła natychmiast.

Na odgłos strzałów starsza Racińska wbiegła do pokoju. Spostrzegłszy córkę leżąca na podłodze i wijąca się w bólach, poczęła wzywać pomoc. Przybiegli sąsiedzi, sprowadzono doktora Szretera, który stwierdził śmierć Chmielińskiego. Na Marii Racińskiej doktor dokonał operacji wyjęcia kuli z ręki. Drugiej kuli nie mógł wyjąć, wezwano więc telegraficznie doktora Krajewskiego. Stan zdrowia chorej nie jest beznadziejny.

 „Tydzień”, wrzesień 1904

Bandyta z Pabianic

Bandyci pod wodzą pabianiczanina Leona Guzendy zastrzelili wczoraj o godzinie trzeciej po południu żandarma kolejowego Akima Dienko. Do tego żandarma należał nadzór nad stacjami kolejowymi. Stało się to na stacji Widzew, gdzie strażnik Dienko oczekiwał na przybycie pociągu nr 6. Bandytów było pięciu. Z odległości kilku kroków oddali wiele strzałów, kładąc żandarma trupem. Jak stwierdzono, Akim Dienko został ugodzony 12 kulawi. Sprawcy zamachu zbiegli. Ranni od kul bandytów zostali znajdujący się w pobliżu strażnicy: Stanislaw Jechowicz, Stanisław Goszczewski i Jan Solarek.

„Rozwój”, maj 1907

Strażacy bez… wody

We wsi Modlica późnym wieczorem z niewiadomej przyczyny wszczął się pożar w stodole posiadłości Krauzego (młodszego). Stare drewniane zabudowania płonęły jak zapałki. Na ratunek przybiegły straże ogniowe ochotnicze z Pabianic (oddział staromiejski) oraz z Tuszyna pod kierunkiem naczelnika głównego, doktora Skalskiego, jak również rzgowiacy, którzy przyprowadzili dwie sikawki. Sikawek było razem sześć. Mając tyle sikawek do rozporządzenia, można było wiele zrobić, gdyby nie brak wody. A tak nie było czym gasić. Zrąb chaty porozrywali tuszyniacy. Budynki były ubezpieczone na 1.100 rubli.

„Rozwój”, maj 1905

Skok na wójta

We wsi Dłutów, powiatu łaskiego, odległej o 2 wiorsty od Pabianic, przed kancelarię gminną zajechały dwie dorożki, z których wysiadło 4 mężczyzn i 2 kobiety. Znalazłszy się wewnątrz, kobiety stanęły na straży, a mężczyźni podeszli do wójta Jana Jarończyka oraz pisarza Jana Stolińskiego. Pod groźbą rewolwerów zażądali kluczy od kasy ogniotrwałej. Po otwarciu kasy, przekonawszy się, że nie ma tam spodziewanej gotówki, zabrali kilkadziesiąt czystych książeczek paszportowych, pieczęci gminne oraz dokumenty dotyczące urzędu.

Będąc w posiadaniu tych przedmiotów, bandyci najspokojniej wyszli, wsiedli do dorożki i odjechali w stronę Pabianic. Opuszczając kancelarię gminną, rozkazali urzędnikom nie wydalać się w ciągu godziny. Zarządzony pościg przez wojsko i policję nie odniósł żadnego skutku.

„Tydzień”, luty 1907

Przemytnicy w opałach

Władze wykryły organizację, która zajmowała się przemycaniem towarów zagranicznych: materiałów jedwabnych, koronek i aksamitu w celu spieniężenia ich w Łodzi i Pabianicach. Transporty kontrabandy systematycznie sprowadzano koleją kaliską. Wczoraj na stacji Pabianice aresztowano trzech głównych uczestników tej organizacji, wiozących towar przemycany. Stwierdzono, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy skutkiem kontrabandy skarb ucierpiał na kilkadziesiąt tysięcy rubli.

„Rozwój”, czerwiec 1909