Zamknij

Co Maria Dąbrowska (autorka „Nocy i dni”) pisała o Pabianicach

18:13, 24.06.2025 Aktualizacja: 22:28, 24.06.2025
Skomentuj

„Pabianice należy podziwiać. To miasto w niczym najzupełniej nie przypomina Łodzi. Co więcej, w niczym nie przypomina innych naszych miast (…). Ulice wspaniale szerokie, niby wielkie, dziś już niespotykane drogi, ale pomimo braku kanalizacji, czystość wprost niezwykła. Ruch kołowy prawie żaden. Wśród banalnych kamienic zdarzają się ładne, przedziwnie skromne domki” – w 1913 roku zachwycała się 24-letnia wówczas Maria Dąbrowska, korespondentka warszawskiej gazety, studentka nauk przyrodniczych, ekonomii i socjologii na uniwersytetach w Szwajcarii i Belgii. 112 lat temu Dąbrowską do Pabianic sprowadziło (tramwajem z Łodzi) zaproszenie na uroczyste otwarcie taniej spółdzielczej kuchni z jadalnią. Młoda dziennikarka była wówczas zafascynowana ideą odzyskiwania niepodległej Polski, socjalizmem oraz ledwie wykiełkowaną ideą spółdzielczości (kooperatywy) w wytwórczości i handlu. Kilka tygodni później w warszawskim „Tygodniku Polskim” z 15 maja 1913 roku ukazał się artykuł przyszłej autorki powieści „Noce i dni” noszący tytuł: „Pionierzy nowego życia polskiego. Kooperatywa w Pabianicach”. Oto jego obszerne fragmenty:

Wracając wieczorem dnia jednego z Pabianic, myślałam, że robotnicy - kooperatyści tego miasta są jednym z zawiązków nowej Polski. Oni, ludzie pracujący - posiadacze wartości, jakich żaden wróg nie jest w mocy odebrać; zahartowania na niewygody życia i zdolności do nieustannego wysiłku. Wysiłek ich to nie jest już tylko twarda walka o chleb, to już świadome społeczne budowanie życia zbiorowego.

Byłam w owych Pabianicach na uroczystości otwarcia kuchni spółdzielczej (4 maja). I to Wam powiem jedno: jeśli chcecie współżyć z tworzącą się Polską, jeśli chcecie, żeby w waszej krwi rozległo się tętno tego naszego życia, nie omijajcie nigdy takich uroczystości, one przekonają najoporniejszych, że słodkim jest jedynie plon pracy i wysiłku.

Był to prześliczny dzień maja. Cały przesycony zielonym światłem wiosennych liści. Na niebie chmury wielkie, lśniące, jak gdyby pereł i bursztynu pełne - i olbrzymich opałów. Wielkie chłodne smugi błękitu ciągną się pośród nich, pełne słońca. Z brudnej, ohydnej, cudzoziemskiej Łodzi, tramwaj niesie mnie ku Pabianicom. Jestem tedy w najbardziej przemysłowej części Królestwa. Uderza mnie ład jakowyś i jakby wyższy stopień kultury (za Łodzią). Jakże! Toż panami tych miejsc są przeważnie Niemcy, którzy tu wiele z zewnętrznego poloru swej ojczyzny wprowadzili. Nawet Żydzi, których w tramwaju spotykam, nie mają wyglądu tak ohydnie brudnego.

Pabianice należy podziwiać. To miasto, liczące już blisko sto tysięcy mieszkańców, w niczym najzupełniej nie przypomina Łodzi. Co więcej, w niczym nie przypomina innych naszych miast. Jest rozrzucone na ogromnej przestrzeni i ma raczej pozór olbrzymiej wsi. Ulice wspaniale szerokie, niby wielkie, dziś już niespotykane drogi, ale pomimo braku kanalizacji, czystość wprost niezwykła. Ruch kołowy prawie żaden. Wśród banalnych kamienic zdarzają się ładne, przedziwnie skromne domki.

Idę na ul. Ogrodową (dziś ul. Narutowicza – przypis.) pod nr 37, gdzie znajduje się lokal kuchni spółdzielczej, której poświęcenie ma za kilka godzin nastąpić.

Lokal ten jest równie prześliczny, jak zdumiewającą jest jego historia. Historia ta świadczy o tak rzadkiej u nas zdolności urzeczywistnienia planów. Założenie robotniczej kuchni spółdzielczej zainicjowane zostało przez grono kobiet, należących do pabianickiej kooperatywy spożywczej Społem. Projekt powstał w tym roku, na pierwszym, dorocznym zebraniu stowarzyszenia. Decyzja zapadła na zebraniu kwartalnym w początkach kwietnia. 5 maja dokonano otwarcia kuchni. Piorunem. A co ważniejsze - dobrze. Kuchnię założono z funduszem 600 rubli, wyasygnowanych na ten cel przez Stowarzyszenie robotnicze Społem. Celem jej jest dostarczanie zdrowego, gorącego i taniego pożywienia przede wszystkim członkom Stowarzyszenia, a poza tym w ogóle klasie pracującej, zwłaszcza w tych rodzinach, gdzie oboje małżonkowie pracują i żona nie ma możności zajmować się kuchnią, dla robotników, przyjeżdżających na robotę spoza Pabianic, oraz dla osób samotnych. Kuchnia ma nadzieję przyczynić się do wzmożenia sił i zdrowia robotników pabianickich, którzy odżywiają się źle i niedostatecznie.

Obiady wydawane są codziennie za bonami 15-kopiejkowymi. Celem kuchni nie jest zysk; opiera się ona na zasadach czysto spółdzielczych. Obiady muszą być zamawiane, jakkolwiek umożliwione będzie do pewnego stopnia korzystanie z obiadów i gościom niespodzianym. Dla uniknięcia nadużyć bony mają inny kolor na każdy dzień. Kuchnia otwarta jest codziennie od 6 rano do 8 wieczór. Prócz obiadów wydawać ona będzie śniadania i kolacje, herbatę, kawę, napoje chłodzące i owoce. Że jedzenie kuchni jest gatunku wyborowego, o tym z całym przekonaniem ja zaświadczyć mogę. O taniości niech świadczy to, że szklanka herbaty kosztuje jeno 2 kopiejki.

Zyski kuchni przeznaczone są na jej rozszerzanie i ulepszanie oraz na cele pabianickiej spółdzielczości. Jest bowiem nadzieja, że kuchnia stanie się zawiązkiem przyszłego domu ludowego (Społem nie ma własnego domu. W Pabianicach istnieje tylko dom ludowy, założony przez Towarzystwo Naukowe) oraz bardziej zwartych i prawdziwie przyszłościowych organizacji kobiecych. Już dziś w lokalu kuchni projektowane są w godzinach wieczornych lekcje robót, szycia i gospodarstwa. Dzień otwarcia kuchni zgromadził niezwykle liczną rzeszę robotniczą w jej ślicznym lokalu. Ciasno było i gwarno, a mężne rozradowane i pełne wytrwałej energii twarze robotnic i robotników były piękne.

Lokal kuchni to trzy pokoje i kuchnia (trochę za mała). Wszędzie czystość nieposzlakowana. Białe krzesła i ściany mają kształt niesłychanie wykwintnej prostoty. Przypominają niektóre angielskie wnętrza robotniczych domków.

Warto doprawdy przypatrzyć się Stowarzyszeniu, które zdobyło się na wytworzenie takiej instytucji. Kooperatywa spożywcza Społem istnieje w Pabianicach od 6 lat. Zwiedzając ją, trudno w to uwierzyć. Należą do niej robotnicy. Prezesem jest p. Stępień, buchalterem p. Jakubowski.

Cała działalność Stowarzyszenia jest świadectwem ogromnego wyrobienia pabianickiej warstwy robotniczej i jej samoistności. Nie wyczuwa się nic narzuconego, żadnej opieki. Samodzielna gospodarka ludowa.

Ilość stowarzyszonych w Społem w końcu 1912 roku wynosiła 1.036 osób, podczas gdy 1 stycznia tegoż roku było ich tylko 852. W roku bieżącym zapisało się do Społem już około 200 nowych członków.

Stowarzyszenie posiada 12 sklepów kolonialnych, magazyn towarów, skład węgla i piekarnię spółdzielczą. Magazyny, piekarnia i kancelaria Stowarzyszenia znajdują się we własnych gmachach. W jednym z tych domów znajduje się również stajnia dla sześciu doskonale utrzymanych koni, które rozwożą towary do sklepów. Wszędzie zadziwia niezwykła czystość i poczucie estetyki. Sklepy lśnią od czystości. Przy każdym ze sklepów znajduje się schludne mieszkanie subiekta sklepowego, który prócz mieszkania pobiera od kooperatywy 20 rubli miesięcznie oraz, podobnie jak w kooperatywach angielskich, pewien procent od sprzedanych towarów.

Robotnicy piekarni pobierają płace w wysokości od 12 rubli tygodniowo, więc wysokość płacy jest mniej więcej taka, jak w piekarniach belgijskich (za to czas pracy znacznie dłuższy).

Prezes Stowarzyszenia nadmienił, że robotnicy garną się, by pracować w Stowarzyszeniu. Chleb wypiekany bywa rozmaitego rodzaju. Jest doskonały. W sklepach Społem wykluczona jest sprzedaż trunków alkoholowych.

Szybki i piękny rozwój kooperatywy pojmiemy łatwo, gdy ze sprawozdań dowiemy się, że tylko niewielka część czystego zysku wypłacana bywa członkom Społem - za to duża część idzie na kapitał społeczny, który jest podłożem rozwoju kooperatywy.

I tak w 1911 roku podział czystego zysku odbył się w następujący sposób: pozostało tego zysku 2.675 rubli i 3 kopiejki. Z tego 10% przeznaczono na kapitał zapasowy, 1.236.14 rubli przeznaczono na kapitał rezerwowy. Tylko 6% wypłacono członkom Społem jako dywidendę.

Członkowie Stowarzyszenia kupili w 1912 roku do swych sklepów towarów za 112.863 rubli. W tym pierwsze miejsce zajmuje chleb, drugie cukier. W projekcie jest urządzenie łaźni dla robotników przy piekarni Stowarzyszenia Społem.

Od czasu do czasu odbywają się w Społem pogadanki i odczyty. Do tego dodać należy, że statystyka, grafiki i diagramy działalności Stowarzyszenia Społem prowadzone są przez pana Jakubowskiego wzorowo. Będą one bezcenne wprost, gdy będzie trzeba napisać monografię o pabianickim Społem. Tak.

W Pabianicach jest około 20 tysięcy robotników. Jadąc do Pabianic, marzyłam sobie o tej chwili, kiedy pójdą stąd obcy ludzie – a wspaniałe fabryki staną się własnością robotników pracujących dla wielkich spożywczych hurtowni. O tym, jak się wówczas miasto rozmai nieznaną dotychczas w Polsce pięknością. Jak się stanie ślicznym miastem-ogrodem. Marzyłam też o tych sposobach zbiorowego wysiłku i walki, które do tego niechybnie wiodą. Gdy zobaczyłam pracę kooperatystów ze Społem, pomyślałam z głębokim uznaniem, że to nadchodzi. I że to, o czym ja marzyłam, zrzeszeni robotnicy powoli budują. Byle tylko nie zapomnieć, że nigdy stanąć nie można i że podejmowanej przez pracujący lud ciężkiej odpowiedzialności za jutro nikt nigdy z ich barków nie zdejmie”.

M. Dąbrowska

(opracował: Roman Kubiak)
Dalszy ciąg materiału pod wideo ↓

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

KKKK

0 0

Bezpośrednio za zdjęciem Pani Marii jest ukryty balkon na 2 piętrze gdzie mieszkali moi dziadkowie .

12:36, 25.06.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%