19 kwietnia 1959 rok. Redaktor „Życia Pabianic” Jerzy Kałużka wybrał się do kina Robotnik. Mimo wczesnych godzin popołudniowych oraz mroźnego porywistego wiatru, przed kinem długa kolejka oczekujących kinomanów. Redaktor wszedł „kuchennymi schodami”, by porozmawiać z kinooperatorem Stanisławem Augustyniakiem
W chwili kiedy wyczekują oni za nabyciem upragnionych biletów, w kabinie projekcyjnej kina panuje codzienny ożywiony ruch. Trzech młodych ludzi przygotowuje film oraz aparaty projekcyjne do mającej nastąpić za chwilę projekcji. Nie przeszkadza im nawet płynąca z głośnika muzyka taneczna. Są zajęci pracą. Jeden z nich czyści aparaty, drugi przewija taśmę filmową, trzeci zaś (w nim rozpoznaję jednego z najstarszych pabianickich kinooperatorów) wymienia zużyte węgle (one rzucają na ekran silny snop światła). Podchodzę więc do ostatniego, prosząc o kilku minut rozmowy. Uprzejmy pan Stanisław Augustyniak (bo o nim właśnie mowa) prowadzi mnie do pokoju gościnnego, w którym rozmawiamy.
Panie Stanisławie, od jak dawna pracuje pan w tym zawodzie?
– Praca kinooperatora jest moją pierwszą pracą. Rozpocząłem ją w roku 1933, kiedy pabianicka Luna była jeszcze własnością prywatną. Oczywiście byłem wtedy młodym chłopcem, dla którego poza kinem nie było życia. Film upajał i absorbował mnie do tego stopnia, że zapominałem wówczas o całym świecie.
Czy pamięta pan tytuły filmów wówczas wyświetlanych, to już 25 lat temu…
- Część z nich tak, ale nie wszystkie. Najbardziej utkwił mi w pamięci amerykański film „W cieniu samotnej sosny”. Następnie „Gabinet figur woskowych”, „Trędowata”, „Profesor Wilczur”, „Bolek i Lolek”, „Książę Józef Poniatowski” oraz „Dorożkarz nr 13” z popularnym wówczas komikiem Sielańskim. Program młodzieżowy obejmował zazwyczaj filmy cowbojskie. Było to o tyle dobre, że młodzież zamiast wałęsać się po alejkach, wyżywała się w kinie.
Czy w tym czasie nastąpiła zmiana warunków pracy?
- Tak i to kolosalna. Przed wojną pracowaliśmy na starych kombinowanych aparatach, w związku z czym praca była niepewna i następowały częste wypadki. Poza tym filmy były palne, co stwarzało niebezpieczeństwo pożaru. Obecnie pracujemy na najnowszych polskich aparatach projekcyjnych z automatycznym posuwem węgli.
Czy podczas projekcji ma pan możliwość oglądania filmów?
– Zasadniczo tak. Zależy mi przede wszystkim na obejrzeniu seansu premierowego, aby zorientować się, w jakim stanie znajduje się kopia. Chciałbym dodać, że taśma palna wytrzymuje 700 seansów, a niepalna 400.
Ile metrów taśmy liczy w takim razie przeciętny film?
– Około 3.000 metrów taśmy, której szerokość wynosi zaledwie 35 mm.
Czy długość kolejki przed kasą bywa proporcjonalna do wartości wyświetlanego filmu?
– Z mojej długoletniej obserwacji wynika, że pabianiczanie mają wyrobiony sąd o wartości filmów i odróżniają szmirę od filmu naprawdę wartościowego.
Jaki typ filmów lubią pabianiczanie najbardziej?
– Raczej filmy lekkie, rozrywkowe, komedie muzyczne. Jednakże mamy również pewną kategorię widzów ceniących poważniejsze (ale wartościowe) dramaty filmowe.
Co pan może powiedzieć na temat podwyżki cen biletów?
– Kino było dotąd jedyną rozrywką przeciętnego robotnika. Sądzę, że nie każdy obecnie pozwoli sobie na częstsze oglądanie naszego programu. Bądź co bądź w budżecie rodzinnym stanowi to dość pokaźną sumę.
Czy ma pan jakieś życzenia pod adresem pabianickiej publiczności?
– Owszem. Chciałbym, aby mniej gwizdano i tupano podczas jakiejkolwiek awarii. Nie zawsze jest w tym nasza wina i o tym należy pamiętać.
Rozmawiał Jerzy Kałużka
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz