Wieczorem 25 grudnia (w Bo­że Narodzenie) Michał Ratajczyk - właściciel dużego składu wó­dek w Pabianicach, wybrał się na wesele kuzynki. Towarzyszyła mu żona i jeden z czterech synów, Leszek. W domu Ratajczyków przy ulicy Dolnej 14 na Młodzieniaszku zostali trzej synowie: 23-letni umysłowo niedorozwinięty Mieczysław (inkasent w firmie ojca), 12-Ietni Hieronim oraz 21-letni Wiktor, absolwent seminarium nauczycielskiego. Ten ostatni przed trzema miesiącami wrócił z wojska, gdzie odbył ochotniczą służbę w piechocie. Domu Ratajczyków strzegły dwa groźne psy.

Po północy bracia ułożyli się do snu. Około godziny trzeciej w sieni rozległ się łoskot. „Do mieszkania wtargnęło trzech osobników zasłoniętych czarnymi maskami. Dwaj byli uzbrojeni w rewolwery. Na czatach przy domu stał czwarty bandyta” – dwa dni później relacjonował poczytny dziennik „Echo Łódzkie”. „Leżący w łóżku Wiktor Ratajczyk począł krzyczeć: Bandyci! Ratunku!”. Według młodszego brata, Wiktor, który miał przy łóżku dwa legalne rewolwery, kilkakrotnie strzelił w ciemnościach, lecz chybił.

„Bandyci zasypali go strzałami i położyli trupem na miejscu” – opisywała prasa.

„Następnie od 12-letniego Hieronima bandyci chcieli się dowiedzieć, gdzie są schowane kosztowności rodziny, ale chłopiec wprowadził ich w błąd. Powiedział, że jest tylko służącym”.

Dzielny Hirek przekonał bandytów, że któregoś dnia widział, jak gospodarz chował pieniądze w stodole. Zbrodniarze przetrząsnęli stodołę, lecz niczego nie znaleźli. Gdy wrócili do domu, kazali chłopcu nakryć głowę pierzyną. Hieronim wykonał polecenie, a oni splądrowali mieszkanie i skradli 6.000 złotych w gotówce (równowartość nowego samochodu) oraz złote i srebrne rosyjskie monety (15 rubli), a także 2 rewolwery zamordowanego Wiktora.

 

 

„Wychodząc, zagrozili domownikom śmiercią, gdyby ośmielili się podnieść przedwcześnie alarm” – relacjonowała prasa. „Dopiero około godziny piątej rano 12-letni Hieronim Ratajczyk odważył się wybiec z domu. Zawiadomił ojca o napadzie”.

Gdy ojciec wbiegł do mieszkania, synowie stali nad zwłokami Wiktora. W ciele zastrzelonego tkwiło 16 kul, z czego 4 w głowie.

Policjanci zebrali ślady napastników, w tym łuski. Szybko ustalili, że do Wiktora strzelano z dwóch rewolwerów różnego kalibru. Psy Ratajczyków, które pilnowały domu, przestępcy zabili: jednego otruli kiełbasą z cyjankiem, drugiego zastrzelili. Do mieszkania bandyci dostali się przez sąsiadującą z domem stajnię. Na butach mieli zawiązane szmaty, by zostawiać mniej śladów. Śledztwo prowadził inspektor Jan Petri z Łodzi, pomagał mu komisarz Leonard Kwapisz z Pabianic.

Policja aresztowała aż 22 podejrzanych. Wkrótce 18 z nich zwolniono. Wśród puszczonych wolno było trzech notorycznych przestępców: 40-letni bandyta Józef Włodarczyk oraz bracia Feliks (33 lata) i Józef (30 lat) Redowie z ulicy Żwirki i Wigury –paserzy. „Z braku dowodów winy policja musiała ich oswobodzić” – doniosło „Echo”. Wypuszczono też byłego woźnicę składu wódek, którego kilka dni przed zbrodnią Michał Ratajczyk wyrzucił z pracy. Motyw zemsty okazał się chybiony. „Śledztwo na dłużej utknęło w martwym punkcie” – informowała prasa. Kom. Kwapisz kazał obserwować podejrzanych.

 

Unikną kary? Nie!

Kilka tropów prowadziło donikąd. Śledczych zmyliły ślady taksówki, która w noc zbrodni miała wywieźć z Pabianic wszystkich morderców Ratajczyka. Taksówkę tę widzieli dwaj świadkowie. Obaj utrzymywali, że jechała w stronę lasku staromiejskiego. Policja podejrzewała, że w lasku mordercy mogli się pozbyć dowodów zbrodni, porzucając je. Jak twierdzili świadkowie, po kwadransie taksówka wróciła do miasta.

Policja podejrzewała również, że wspólnikiem zbrodniarzy mógł być taksówkarz. W kręgu podejrzanych znalazł się właściciel pabianickiej taksówki, 49-letni Walenty Wojna z ulicy Żytniej 15 – kumpel Redów i ojciec chrzestny zastrzelonego Wiktora Ratajczyka. Wojna doskonale znał dom Ratajczyków i zwyczaje domowników.

Według jednej z hipotez, taksówkarz Wojna, który podczas zbrodni był na tym samym weselu co rodzice braci Ratajczyków, po północy wymknął się do auta. Następnie odwiózł wspólników-zabójców oraz ich łupy z napadu, a sam szybko wrócił na wesele. W ten sposób zapewnił sobie alibi.

Aż do listopada 1936 roku (przez prawie rok) śledztwo nie wskazało zabójców Wiktora Ratajczyka. Dopiero kiedy w Pabianicach zaczęła grasować szajka okradająca domy zamożnych mieszczan, inspektor Petri i komisarz Kwapisz zatarli ręce. Policja dowiedziała się, że sprawcy tych grabieży są uzbrojeni w stare rewolwery. Potwierdziły to zeznania kupca, któremu splądrowano dom. Bandyci z rewolwerami włamali się m.in. do willi przy ulicy Chłodnej, należącej do komornika Garczyńskiego. To mogli być zabójcy Ratajczyka.

Ekipa śledcza komisarza Leonarda Kwapisza poszła tropem rewolwerów.

Na początek przetrząsnęła wszystkie warsztaty ślusarskie w Pabianicach, szukając reperowanej broni. W jednej ślusarni znalazła niezarejestrowany rewolwer. Jak zeznał ślusarz, broń tę (mocno już wysłużoną) zostawił do naprawy niejaki Józef Włodarczyk. Policyjni eksperci zbadali broń i zaświadczyli, że był to rewolwer skradziony zastrzelonemu Wiktorowi Ratajczykowi podczas grudniowego napadu na dom!

40-letni właściciel rewolweru - Józef Włodarczyk (już raz aresztowany w sprawie zabójstwa Ratajczyka), był zdeklarowanym bandytą, wielokrotnie karanym za rabunki, napady i oszustwa. Wraz z 19-letnią żoną, Heleną, mieszkał w kamienicy przy ulicy Piłsudskiego 22. Gdy w nocy policja otoczyła dom, Włodarczyk zauważył to i próbował zbiec, wyskakując przez okno. Chwilę później wpadł w ręce śledczych.

 

Włodarczyk „sypie”

Dwa dni później prasa doniosła, że Włodarczyk przyznał się do napadów rabunkowych na domy zamożnych pabianiczan, w tym na willę komornika Garczyńskiego przy Chłodnej. „Przyciśnięty do muru zeznał również, iż brał udział w nocnym napadzie na dom Ratajczyków” – doniosła prasa. „Twierdził, że napad na Ratajczyków proponowali mu bracia Redowie, a informacji o rozkładzie domu udzielał wujek zabitego Ratajczyka – taksówkarz Walenty Wojna”.

Włodarczyk upierał się, że nie strzelał do Wiktora Ratajczyka, a jedynie stał na czatach. Zabójstwa mieli dokonać Redowie. „Echo” pisało: „W toku dochodzenia ustalono, że jeden z rewolwerów skradzionych u Ratajczyków sprzedał Reda szoferowi Krysiakowi z Łodzi – też bandycie i mordercy. Kazał mu spiłować numer broni i iglicę, by zatrzeć ślady zbrodni”. Policja nie dała wiary Włodarczykowi. Według śledczych, to Józef Włodarczyk był hersztem zbrodniarzy.

W mieszkaniu Włodarczyków policjanci znaleźli 1.000 zł w gotówce – pieniądze niechybnie pochodzące z ograbionego domu Ratajczyków. Na pytanie, skąd w szafie dwojga niepracujących Włodarczyków wzięła się tak duża kwota, Helena Włodarczyk odparła, że to posag od mamy. Aresztowano ją.

Bracia Feliks i Józef Redowie nie przyznali się do winy. Alibi dali im kumple ze Starego Miasta. „W zaparte” poszedł też taksówkarz Walenty Wojna, odmawiając składania zeznań. Jednak świadkowie obciążali ich.

W kwietniu 1937 roku Włodarczyk miał stanąć przed sądem, oskarżony o zamordowanie Wiktora Ratajczyka. Jednak dwa dni przed procesem celowo okaleczył sobie piętę. Dzięki temu nie zawieziono go do sali rozpraw. Gdy zbliżał się termin kolejnej rozprawy w sądzie, Włodarczyk usiłował popełnić samobójstwo. „Korzystając z nieuwagi więziennego dozorcy, połknął połamaną łyżkę aluminiową. Wezwany lekarz kazał przewieźć Włodarczyka do szpitala, gdzie bandyta przeszedł operację” – pisał dziennik „Orędownik”.

Dopiero w styczniu 1937 roku podleczony Włodarczyk mógł stanąć przed Sądem Okręgowym w Łodzi. „Głos Poranny” pisał: „Oprócz niego, ławę oskarżonych zajęli: Józef Reda – robotnik, brat jego 33-letni Feliks Reda, obaj wielokrotnie karani za paserstwo i opór stawiany władzy, a także 49-letni Walenty Wojna (Żytnia 15) – właściciel taksówki, 24-letni Sylwan Bidziński, Helena Włodarczyk - żona Józefa, 37-Ietni Kazimierz Krysiak z Łodzi, wielokrotnie karany za kradzieże, a także inni”.

Włodarczyk symulował obłęd. Zamiast odpowiadać na pytania sędziego, miotał się, bełkotał, chwytał za głowę.

Sądzia nakazał zbadać oskarżonego. „Zrobił to lekarz sądowy, który jednak nie dopatrzył się choroby psychicznej. Włodarczyk zwalił cała winę na Redów” – relacjonowała prasa. „Zeznał, że gdy usłyszał o zastrzeleniu Ratajczyka, rzucił się na starszego z braci Redów, gdyż nie jest mordercą, a jedynie złodziejem”.

Oskarżony twierdził, że po napadzie Redowie próbowali go zastrzelić w polu, by zlikwidować świadka zbrodni. Józef i Feliks Redowie uparcie milczeli. Pierwszego dnia procesu sąd przesłuchał aż 56 świadków. Większość z nich obciążała Włodarczyka i Redów.

 

Wyroki

Drugiego dnia procesu zapadły wyroki. Józef Włodarczyk został skazany na śmierć przez powieszenie. Józefa Redę sąd skazał na dożywocie, Feliksa Redę – na półtora roku więzienia, 22-letniego Sylwana Bidzińskiego (z ul. Barucha 22),  który podczas napadu stał na czatach - na 3 lata. Taksówkarz Walenty Wojna i żona Włodarczyka zostali uniewinnieni - z braku dowodów winy. Młodziutką Helenę Włodarczykową ukarano natomiast za przechowywanie łupów z rabunku (1.000 zł).

Z wyroków nie był zadowolony prokurator, który utrzymywał, że Ratajczyka zabił Józef Reda.

Domagał się kary śmierci dla Redy. Kilka tygodni później prasa informowała: „W Sądzie Apelacyjnym w Warszawie będzie ponownie rozpatrywany głośny proces zabójców Ratajczyka, z krwawym zbirem i dowódcą szajki bandyckiej na czele, Włodarczykiem, skazanym na karę śmierci. Wszystko zda się przemawiać za tym, że wyrok ten zostanie zatwierdzony. O ile Prezydent RP nie skorzysta z prawa łaski, wyrok będzie wykonany”.

 

Ucieczki bandyty

Przerażony karą śmierci Włodarczyk snuł plany ucieczek. Najpierw próbował czmychnąć z łódzkiego więzienia przy ulicy Sterlinga, piłując kratę w okienku ubikacji. Dziennik „Republika” pisał: Przygotowania zostały jednak wykryte. Włodarczyka pod eskortą odwieziono do Płocka, gdzie przebywa w więzieniu”.

Druga próba ucieczki powiodła się. Gdy więzienni konwojenci wieźli Włodarczyka pociągiem z Płocka do Łodzi, wyskoczył z pędzącego wagonu. Na rękach miał stalowe kajdanki. Chciał się dostać do Niemiec. „Do wszystkich posterunków policji rozesłano listy gończe. Zarządzono szereg obław” – pisała „Republika” z lipca 1938 roku.

Dwa dni później „Orędownik” doniósł: „Bandyta Włodarczyk ujęły! Skrupulatne poszukiwania w okolicy Kutna, Łodzi i Pabianic, gdzie Włodarczyk ma krewnych, początkowo nie dały wyniku. W trakcie dalszej akcji pościgowej ujęto przestępcę na terenie gminy Sujki.

A dziennik „Echo” dodał: „36-godzinna wolność wyczerpała bandytę Włodarczyka, a głód wypędził go z lasu. Błąkał się Włodarczyk po lasach, unikając ludzi, bo na rękach miał kajdanki. Rankiem postanowił wejść do wsi, zjeść coś i znaleźć kowala, który rozkułby kajdanki. Gdy wyszedł z lasu pod wsią Strzelce, zauważyły go idące drogą kobiety, które powiadomiły posterunek policji. W ciągu kilkunastu minut Włodarczyk został otoczony przez policjantów i pozwolił się ująć”.

Bandyta wrócił do więziennej celi. Kilka miesięcy później, pod silniejszą eskortą strażników, zawieziono go do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który powtórnie rozpatrywał sprawę zabójstwa Ratajczyka. Stołeczny sąd miał wątpliwości co do winy Włodarczyka, dlatego uchylił karę śmierci, zamieniając ją na 15 lat więzienia. Józefowi Redzie sąd zamienił dożywocie na 12 lat więzienia. Sylwanowi Bidzińskiemu zmniejszył karę z 3 lat do 2 lat więzienia, a Kazimierzowi Krysiakowi - z 3 lat do roku.

 

Żona bandyty wypędzana na ulicę

Gdy Józef Włodarczyk zaczynał odsiadywać swój łagodny wyrok, ktoś strzelał do jego młodej żony. Kule trafiły Helenę w brzuch, ciężko ją raniąc (w szpitalu leżała przez prawie miesiąc). Jak wykazało śledztwo, sprawczynią postrzelenia była 23-letnia Elza Strejch, sklepikarka z ulicy Łaskiej 66. „Jest ona typem patologicznym, nie ma jednej nogi, amputowanej wskutek gruźlicy kości” – doniosło „Echo”. „Już wcześniej Strejchówna siedziała w więzieniu za przywłaszczenie cudzego mienia”.

O co poszło? Według prokuratora, motywem była… namiętność. „Elizę i Helenę łączył nienormalny stosunek miłosny, powstały na tle zboczenia” – wyjaśniał to dziennik „Echo”.

Elza Strejch i Helena Włodarczyk poznały się w więzieniu, gdy Helena odsiadywała wyrok za tuszowanie zbrodni męża. Po wyjściu na wolność zamieszkały razem. Razem też prowadziły w Pabianicach sklepik z owocami i ciastkami. Ale handel szedł kiepsko. „Z braku pieniędzy nawet na czynsz Streichówna wypędzała swą przyjaciółkę na ulicę, by ta w ten sposób dorabiała” – pisało „Echo”. „Gdy się Włodarczykowa wzbraniała i do nierządu skłonić się nie dała, Streichówna biła ją. Podczas jednej z nocnych libacji Strejch postrzeliła Włodarczykową w brzuch”.

Roman Kubiak

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Katastrofa samolotu pod Pabianicami. Zginęli wszyscy pasażerowie i cała załoga

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?