20 grudnia 1933 roku lokalna prasa napisała o schwytaniu oszusta, który ciężko chorych pabianiczan „leczył” … zbożową kawą, sporo na tym zarabiając.
Z dziennika „Echo” można było się dowiedzieć, że: „sprytni oszuści, którzy grasowali na terenie Pabianic, podawali się za lekarzy chorób sposobem wodoleczniczym. Oszuści, po zapłaceniu im przez naiwnego pacjenta dość wysokiego honorarium, wręczali choremu flaszkę z lekarstwem, w której - jak się później okazało - była zwykła czarna kawa. Jeden z tych „lekarzy” podczas wizyty nieopatrznie podał swoje prawdziwe nazwisko - Lange. Po nitce do kłębka policja odnalazła tego oszusta. Okazał się nim mieszkaniec Łodzi, niejaki Adolf Lange, zamieszkały przy ul. Lokatorskiej 16”.
Także w 1933 roku aresztowano znachorkę, do której wożono chore pabianickie dzieci. Okoliczności tego zdarzenia podał dziennik „Echo”, pisząc: „Ubiegłej nocy lekarz pogotowia wezwany został do 9-miesięcznego dziecka Mirosławy Mruk. W czasie konsultacji stwierdził, że dziecko ma połamane obie nóżki, rączkę i dwa żebra. Rodzice usiłowali ukryć przyczynę kontuzji maleństwa, lecz gdy lekarz zagroził dochodzeniem policyjnym - rozwinęły się języki.
Okazało się, że dziecko od kilku dni źle ssało. Za poradą kumoszek z okolicy wezwano specjalistkę od chorób dzieci. Znachorka opukała dzieciaka, kilka razy podrzuciła w górę i wreszcie oświadczyła, że dziecko trzeba naciągnąć, gdyż jest przykurczone. Zaczęła naciągać najpierw nóżki, później rączki, aż stwierdziła, że dziecko jest wyregulowane i będzie ssać normalnie. W czasie tej operacji złamała dziecku nóżki i żebra. Lekarz pogotowia przewiózł dziecko w stanie ciężkim do łódzkiego szpitala Anny-Marii”.
Pół roku później cała Polska znowu czytała o kolejnym znachorze z Pabianic.
„Leczył” on dziecko (syna) robotników fabrycznych na chorobę, którą nazywał krą.
Znachor ponacinał chłopcu uszy, by upuścić z nich trochę krwi. Tę krew kazał dziecku wypić. Ale ponieważ picie własnej krwi nie pomagało małemu „pacjentowi”, rodzice poszli po radę do dyplomowanego doktora. Gdy lekarz dowiedział się, co „zaordynował” znachor, niezwłocznie doniósł na niego policji. Znachora (wcześniej pracującego jako czyściciel koni) aresztowano.
Kolejny znachor - Ludwik Organowski, kazał rodzicom chorego chłopca zebrać mech porastający trzy przydrożne krzyże, dodać garść piasku zebranego na trzech rozdrożach, funt ałunu (minerału tamującego krwawienie, tzw. kamyka po goleniu) i trzy funty soli. Wszystko o należało o północy zaparzyć. W powstałym wywarze rodzice mieli dziewięć razy wykąpać chore dziecko. Znachor kazał pamiętać, by w pobliżu miejsca kąpieli zapalić woskową świecę.
W okolicach Chechła mieszkał znachor, który ciała chorych dzieci kazał smarować żabim skrzekiem.
Miało to pomóc na wiele dolegliwości – zwłaszcza ciężkie przeziębienia, łuszczycę, poparzenia.
Dzieci chore na tyfus matka z ojcem mieli smarować sadłem i na kwadrans włożyć do ciepłego pieca chlebowego.
„Przyjmująca” w Łodzi znachorka Franciszka Zawieruchowa dzieci z zapaleniem płuc „leczyła” świeżo zabitym kogutem. Rozpłatanego koguta (wraz z ciepłymi wnętrznościami) należało przyłożyć (na co najmniej godzinę) do piersi chorego dziecka. Cukrzycę Zawieruchowa „wypędzała” z ciała tuzinem filiżanek kakao, które należało wypić w 6 dni.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu zyciepabianic.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz