Od wczesnego rana drogą z Pabianic na Łask maszerują sznury ludzi z tobołkami. Młodzi, starsi, gromady dzieci i wyrostków. Sprzedali wszystko, co mieli i pożegnawszy bliskich, wyruszyli w nieznane za Wielką Wodę – tak oto wiosną 1891 roku donosiły tutejsze gazety. „Fala emigrantów do Brazylii zwiększa się z każdym dniem do tego stopnia, że ruch w Łodzi i okolicy nabiera poważnego znaczenia”. Kto będzie pracował w fabrykach, kto będzie pracował na roli, jeśli wyjadą kolejne tysiące zdrowych i silnych emigrantów?
O popłynięciu statkiem do „bogatej Brazylii” myślały nie tysiące, a setki tysięcy Polaków. „Emigracja z miasta naszego przybiera coraz większe wymiary. Codziennie setki ludzi otaczają pabianicki magistrat, żądając paszportów” – relacjonowała gubernialna gazeta „Tydzień”. „Wszyscy oni wyprzedali całe mienie i są gotowi do drogi. Znajdują się między nimi ludzie zamożni, nawet właściciele domów, którzy pozbyli się za bezcen swych posiadłości”.
Ludzi tych skusili werbownicy, którzy w imieniu rządu Brazylii (niekiedy także Argentyny) obiecywali darmową podróż statkiem do Ameryki, państwowe pieniądze na zagospodarowanie za oceanem, bezzwrotne zapomogi i tyle urodzajnej ziemi w Ameryce, ile kto sobie zażyczy. Rozległa Brazylia pilnie potrzebowała rąk do pracy – głównie na plantacjach.
Powody emigracji były dwa: bieda i nadzieja. O przyczynach tego pierwszego pisał „Tydzień”: „Rok nowy rozpoczął się u nas pod złą wróżbą. Wokół słyszeć się dają głośne utyskiwania na ogromną biedę, jakiej nie znano w ciągu roku minionego. W stodołach pustki straszliwe, a tu podatki, raty towarzystw i przerozmaite inne raty na karku. Tegoroczne mrozy pozabierały u większości biedniejszych wyrobników resztę grosiwa na opał, pozbawiając ich środków do egzystencji. W związku z tą nędzą jest tłumne przygotowywanie się do wiosennej, zamorskiej podróży do Brazylii. Biedni ludziska idą na niechybną zgubę, a nie ma możności wyperswadować im tego desperackiego kroku”.
Według archiwalnych dokumentów, już w 1890 roku z Pabianic do Brazylii i Argentyny wyemigrowało 109 robotników, 35 parobków gospodarzy, 5 chłopów z małych pól oraz 46 handlarzy, dozorców domów, tragarzy, węglarzy, rzemieślników i przedstawicieli innych zawodów. 47 z nich było karmicielami wielodzietnych rodzin.
Ponad połowę emigrantów stanowiły kobiety. Rok później znad Dobrzynki wyjechało co najmniej 420 osób. Dwa lata później – jeszcze więcej. A chętnych było blisko 2.000.
Drugim powodem emigracji była nadzieja na dostatnie życie w Ameryce. Prasa pisała: „W rozmaitych pabianickich i łódzkich szynkowniach występują żarliwi mówcy (werbownicy), którzy opowiadają tłumom cudy o kraju obiecanym, przedstawiając na dowód broszury, listy i inne papiery”. Werbownicy zachęcali do dalekiej podróży na bezkresne pola, gdzie ponoć szybko można się dorobić, zamieszkać w wielkim domu z ogrodem i nigdy więcej nie martwić się ani głodową zimą, ani przednówkiem.
„Tydzień” pisał: „Niewątpliwie namowy i przesadzone obietnice zamorskiego szczęścia działają tu silnie na wyobraźnię prostaczków. Emigrują bowiem przeważnie rzemieślnicy, robotnicy fabryczni, o wiele mniej już drobni przemysłowcy. Emigruje również, choć nie w tak wielkiej ilości, okoliczna ludność rolnicza. Według ówczesnych dokumentów, przeciętny emigrant miał przy sobie zaledwie kilkanaście rubli.
Rodzina polskich osadników ze stanu Parana w Brazylii. foto: NAC, sygnatura: 1-Z-264
Autor tego tekstu, Roman Kubiak, poleca: Jak sie piło za Gomułki. Trucizna na stołach
Droga za ocean
Emigranci z niewielkim dobytkiem na plecach (ubraniami i jedzeniem) maszerowali przez Łask do Kalisza – ku granicy pruskiej. Ci zamożniejsi wynajmowali konne zaprzęgi. Latem 1892 roku „Dziennik Łódzki” relacjonował: „Wszystkie trakty wiodące do Kalisza roją się od pewnego czasu brykami i furgonami wiozącymi emigrantów. Stamtąd, już własnym przemysłem i przy pomocy agentów, przedostają się za graniczny kordon.
Wychodźcy przemierzają potajemnie granice także koło Sosnowca, za co płacą prowadzącemu ich agentowi po 2 ruble od osoby. Mężczyźni sami pokonują rzeczkę, która płynie po linii granicznej, kobiety zaś przenosi jakiś Niemiec. Zwykle znalazłszy się z bagażem na środku rzeczki, tragarz ten żąda od kobiety dopłaty, bo inaczej grozi rzuceniem jej w wodę. Przestraszona kobieta dokłada rubla i dopiero wtedy odniesiona bywa do brzegu. Emigranci udający się do Brazylii, otrzymują od agentów czerwone karty, po okazaniu których w Lubece, Bremie, Lizbonie, wydaje się im schiffkarty (wejściówki na statek – przypisek) na bezpłatne przebycie podróży morskiej do Rio de Janeiro lub Mekony, w których to portach wychodźcy wysiadają na ląd”. Wyprawa z Pabianic do Lubeki trwała niekiedy ponad trzy tygodnie.
Gazety opisywały ciekawe zdarzenia związane z emigracją. Miedzy innymi tajemnicze zaginięcie 14-letniego Janka - syna pabianickiego rzemieślnika. Chłopiec ten wyszedłszy z domu rano i przepadł. Jego matka rozpytała kolegów, z którymi często się spotykał. To oni wyjawili, że Jasiek poszedł… do Brazylii. „Dziennik” informował: „Zaraz więc na drugi dzień puszczono się za nim w pogoń różnymi drogami. Na trakcie do Kalisza ojciec spotkał chłopca idącego z żebrakiem. Okazało się, że chłopiec, nasłuchawszy się w domu o emigracji do Brazylii, postanowił zwiedzić ten kraj bez niczyjej pomocy. W tym celu napełnił kieszenie solą, zabrał węzełek z chlebem oraz 30 kopiejek gotówką i poszedł”.
Chętnych do dalekiej podróży wciąż przybywało. „Jutro rano z Pabianic wybiera się 300 rodzin, między którymi, w znacznej liczbie, znajdują się urlopowani żołnierze. Ci ostatni zwłaszcza, nawet przy największym niepowodzeniu na obczyźnie, mają powrót do kraju zamknięty” – ostrzegała prasa.
„Całe rodziny udają się za ocean po większej części z kilkudziesięciu rublami w kieszeni, wierząc niezachwianie, że dość przyjechać na miejsce, aby za lada jaką pracę zbierać garściami złoto w obiecanym kraju” – dodał „Dziennik”.
Roman Kubiak poleca: W dni bezmięsne milicja rewidowała torby i robiła naloty na bary mleczne
Wielkie wyprzedaże
Na daleką wyprawę potrzebne były pieniądze, jedzenie dla płynącej statkiem rodziny i ubrania. Reszty dobytku emigranci się pozbywali, sprzedając meble, garnki, buty, warsztaty pracy i narzędzia (krosna, stolarnie, ślusarnie), a nawet przybory szkolne swych dzieci. Ci zamożniejsi „spieniężali” mieszkania. Drobnymi rzeczami handlowano na pabianickich targowiskach. Po większe przychodzili pośrednicy. Natłok dobytku emigrantów na straganach sprawił, że spadały ceny. Sporą izbę w drewnianym domu na Starym Mieście można było kupić za trzecią część jej ceny sprzed roku.
„Odbywa się masowa wyprzedaż dobytku emigrantów. Dobytek ów po bajecznie niskich cenach rozchwytują przeróżni handlarze i aferzyści” – pisała prasa.
„Władze pabianickie nie są w stanie zapobiec emigracji, powstrzymując wydawanie paszportów. Prości ludzie omamieni zamorskim bogactwem, porzucają swe domy i niekiedy rodziny, by czym prędzej znaleźć się w Brazylii”. Władze przewidywały, że podróże do Ameryki będą miały dramatyczny koniec. Obawiano się rozczarowań „brazylijskim rajem” albo wręcz życiowych dramatów wśród emigrujących.
„Każdy roztropny człowiek pojmuje, na jakie niebezpieczeństwa i na jakie zawody narażają się ci niedoświadczeni ludzie, puszczając się za morze z małym zasobem grosza i bez wszelkiej znajomości owych zamorskich krajów” – przestrzegał „Tydzień”.
Większość polskich rodzin była rozczarowana Brazylią.
foto: NAC, sygnatura: 1-Z-274
Niech księża wybiją im to z głów!
Ratunek widziano w łagodnej perswazji, czyli przekonywaniu desperatów, że długiej i niebezpiecznej podróży statkiem do Ameryki Południowej wiele osób (zwłaszcza dzieci) może nie przeżyć, że w Brazylii czyhają śmiertelne choroby, że złoto wcale nie leży tam na ulicach miast – jak obiecują werbownicy. O tym wszystkim mieli mówić księża podczas wszystkich niedzielnych mszy. Gazety pisały: „W istocie przemowa kapłanów niejednego z wybierających się do Brazylii może zatrzymać w kraju; warto, aby duchowieństwo nasze zwróciło uwagę na tę okoliczność.
Jednak stało się inaczej. Wprawdzie podczas modłów w kościołach księża próbowali wpływać na rozfanatyzowane tłumy, lecz tłumy zdawały się być zarażone głęboką głuchotą”.
W kościołach nad Dobrzynką księża też ponieśli klęskę. „Z Pabianic donoszą, że mimo nawoływań osób światlejszych i duchowieństwa, które z ambon przedstawia w świątyniach zgubne skutki emigracji, ruch emigracyjny do Brazylii wzrasta niepomiernie” - donosił „Dziennik Łódzki”. „Głosy rozsądne, ostrzegające bałamuconych o niebezpieczeństwach, na jakie się narażają i o smutnej doli, jaka ich czeka poza oceanem, nie odnoszą żadnego skutku. Uniesione prądem emigracyjnym tłumy nie wierzą tym głosom”.
„Nasi” na polach pod Sao Paulo. foto: NAC, sygnatura: 1-Z-218a
Autor tego tekstu poleca także:
100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!
Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł
Zamykanie granic
Gdy fale emigracji „porwały” mnóstwo robotników, w fabrykach zaczęło brakować rak do pracy. Zaniepokojeni właściciele przędzalni, tkalni i farbiarni posłali delegację do samego gubernatora – generała Konstantego Millera. Skutkiem tego Gubernia Piotrkowska ograniczyła wydawanie dokumentów wyjazdowych i nakazała straży granicznej pilnie oglądać papiery emigrantów. Ale niewiele to dało.
Wtedy gubernator zagroził, że samowolne opuszczenie ziem rosyjskich będzie karane. „Kto wydaliwszy się z kraju ojczystego, wejdzie do służby zagranicznej bez pozwolenia rządu, lub zostanie poddanym obcego państwa, ten za takowe naruszenie obowiązku wiernego poddanego karanym będzie pozbawieniem wszelkich praw stanu bezpowrotnym, z obrębu państwa wygnaniem, albo w razie samowolnego następnie powrotu do Rossyi zesłany na osiedlenie na Syberii” – grzmiał Konstanty Miller.
A gazety pisały: „Początkowo za próbę nielegalnego przekroczenia granicy karano łagodnie – niewielką grzywną, lecz wkrótce kary zaostrzono. Strażnicy wyłapywali nielegalnych emigrantów i wtrącali ich do aresztów. Po kilku tygodniach takich represji areszty były przeludnione.
„Schwytanych odstawia się do władz policyjnych, te zaś odsyłają ich do dawnego miejsca zamieszkania” – donosiła prasa.
30 lipca 1892 roku strażnicy graniczni odesłali do rodzinnych Pabianic 60 niedoszłych emigrantów. Zawiedzeni „podróżnicy” pomaszerował drogą przez Łask do Pabianic. Niedługo potem na skutek rosyjskiej interwencji rząd Brazylii miał zapewnić, że na swej ziemi nie będzie przyjmował poddanych cara.
„W powiecie naszym prawie ustało wychodźstwo do Brazylii. Rzesze niedoszłych brazylijczyków, zwróconych z granicy do miejsc stałego zamieszkania, zamiast plantowania bawełny i trzciny cukrowej, powróciły pod dawne strzechy bez gotówki. Do tego pracy dziś znaleźć nie mogą” – pisał „Tydzień”.
Kolonia Nowy Gdansk w stanie Parana NAC 1-Z-254-2
Brazylia prawdziwa
„Wszyscy ci, którym udało się potajemnie przemknąć przez granicę i dotrzeć do Brazylii, po przebyciu nużącej i długiej podróży spotkali się z rozczarowaniem. Niektórzy, dysponujący jeszcze choć małą kwotą, pospieszyli z powrotem do kraju. Biedniejsi, a tych jest większość, zmuszeni byli pozostać, gorzko żałując uczynionego kroku” – w 1893 roku pisał „Kurier”.
A „Dziennik Łódzki” dodał: Brazylia, kraj niezmiernie słabo zaludniony, posiada nieduży przemysł fabryczny i potrzebuje rąk raczej do uprawy gruntu i plantacji; tymczasem wśród emigrantów znajduje się mnóstwo robotników fabrycznych, których uzdolnienie na nic nie przyda w Brazylii. Z drugiej strony praca na plantacji wymaga nakładu pieniędzy i czasu, zanim bowiem uprawiona ziemia wyda owoce i da środki do życia, dużo upływa czasu, w ciągu którego nieszczęsny wychodźca żywić musi siebie i swoją rodzinę. Na domiar złego grasuje żółta febra, a na całej prawie północy Brazylii sroży się głód, skutkiem trzyletniej posuchy. W prowincji Bahia zgłodniali mieszkańcy wsi: biali i czarni, nie znajdując pożywienia na swych spalonych słońcem niwach, rzucili się zrozpaczeni z bronią w ręku na miasta i siłą poczęli zdobywać jedzenie”. Tak oto kończyły się sny o krainie mlekiem i miodem płynącej.
Z Ameryki wraca wdowa
Od czasu do czasu w polskich gazetach pisano o tych rodakach, którym się nie powiodło.
3 sierpnia 1891 roku „Kurjer Warszawski” informował: „Z Brazylii, gdzie lata temu z mężem i córką popłynęła za chlebem, w rodzinne strony wróciła Paulina Dering, lat 26, z gminy Dłutów. Jej mąż Juliusz, lat 36, i córka Olga zmarli w Rio de Janeiro. Przed wyjazdem do Brazylii Paulina Dering zajmowała miejsce tkacza w fabryce Krusche i Ender w Pabianicach. Teraz wróciła na koszt rządu brazylijskiego. Zapowiada się powrót do kraju większej ilości emigrantów”.
Roman Kubiak
----------------------------------------------
W latach 1889-1892 ponad 130 tysięcy Polaków zawędrowało do brazylijskich stanów Parana, Sao Paulo, Santa Catarina, Rio Grande i Espirito Santo. Założyli polskie osady. Niemal co drugi z emigrantów uprawiał brazylijską ziemię lub pracował na cudzej plantacji. Wielu znalazło zajęcia w fabrykach lub jako murarze i stolarze. W stolicy polskiego wychodźstwa – Kurytybie, zamieszkało i pracowało około 30 tys. rodaków.
PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA:
Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone
100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!
Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł
Komentarze do artykułu: Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy