Kto chciał otworzyć aptekę, ten musiał mieć pieniądze na wyposażenie lokalu i na… łapówki. Bez łapówki carski urzędnik nie pofatygowałby się podpisać koncesji aptekarzowi. W 1907 roku trzecią aptekę w Pabianicach (przy ulicy Zamkowej 24) otworzył Józef Słomczyński - prowizor po szkole farmaceutycznej w Moskwie. Był to obywatel wielce doświadczony w swym fachu, wieloletni pomocnik aptekarzy w Rosji. Pięć lat później Słomczyński sprzedał aptekę Karolowi Gornerowi, ewangelikowi z Łodzi.

W kamienicy Artela przy ulicy Zamkowej 35 w pobliżu kościoła Najświętszej Marii Panny, pojawiła się w 1908 roku apteka Stanisława Jędryki. Była popularna wśród pabianiczan, gdyż farmaceuta dyktował najniższe ceny leków w mieście. Na dodatek udzielał rabatów. O otwarcie kolejnych aptek nad Dobrzynką starali się farmaceuci z Łodzi, Warszawy i Brzezin. Powód? Aptekarstwo dawało przyzwoite dochody.

W 1912 roku koncesję  wystawioną przez carskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dostała pochodząca z Brzezin Wiktoria Maria Piechaczek–Orłowska. Aptekarka była żoną inżyniera chemika, Aleksandra Orłowskiego, właściciela apteki w Brzezinach. Wiedzę o farmacji nabyła w Warszawie, gdzie pracowała jako pomocnica aptekarzy.

Apteka Wiktorii Orłowskiej prosperowała w kamienicy przy ulicy Warszawskiej 25 (róg ul. Bóźnicznej). Pracowały w niej wyłącznie panie, co na owe czasy było rzadkością. Wszystkie pracownice Orłowskiej ukończyły kursy farmaceutyczne. W Królestwie Polskim była to pierwsza „damska” apteka, a w imperium rosyjskim – druga (po Petersburgu). Sprowadzony do Pabianic mąż aptekarki – inż. Aleksander Orłowski, w 1917 roku został prezydentem naszego miasta.

 

Mydło i powidło

Nieco łatwiej dostawało się zgodę na otwarcie składu aptecznego, handlującego miksturami, farbami, mydłem, perfumami oraz setką innych artykułów domowego użytku. Spis inwentarza składu aptecznego Kazimierza Pączkiewicza przy Starym Rynku 5 obejmował m.in.: „oszklone szafy zaopatrzone w odpowiednie napisy, wagi, naczynia do przechowywania środków leczniczych, łyżki i inne utensylia odpowiednio oznakowane i utrzymane w należytym porządku”. Trucizny na myszy i owady przechowywano w zamykanych szafach. Do ich ważenia używano oddzielnych przyrządów, by nie zatruć klientów.

„W składzie znajdowała się księga przychodów i rozchodów trucizn, odpowiednio zaopatrzona w pieczęć i podpis głównego inspektora medycznego” – czytamy w spisie inwentarza. „W piwnicy przechowywano materiały w szczelnie zamkniętych naczyniach. Natomiast farby o właściwościach zagrażających zdrowiu były w oddzielnym miejscu. Na strychu przechowywano zioła. Te lecznicze znajdowały się w skrzyniach i workach, zapewniających dostateczny dopływ powietrza”.

W 1898 roku skład apteczny w Pabianicach założył Karol Skoryna (przy Starym Rynku 10). Swoje składy prowadzili też: Jan Bolechowski i Władysław Śliwowski. Obydwa były dobre zaopatrzenie w kosmetyki, grzebienie i szczotki do włosów oraz perfumy, mydła toaletowe, nasiona kwiatów i warzyw.

Wodę kolońską i najmodniejsze zapachy perfum sprzedawał skład apteczny Juliana Kasperskiego  - dyplomowanego aptekarza po studiach farmaceutycznych w Rosji. Kasperski prowadził swą firmę przy ulicy Zamkowej. Z kolei w składzie Stanisława Niwińskiego przy Warszawskiej 37 sprzedawano  pachnące mydła toaletowe, pudry, śmigusówki, sól morską z Afryki, środki do czyszczenia twarzy, farby do włosów, mydła do golenia, proszki na ból głowy, wody gazowane, mikstury na ból zęba i podagrę, płyn na porost włosów oraz zioła od zakonników, leczące 143 rozmaite choroby. Reklamowano też cukierki mentolowe i sól z kopalni w Wieliczce.

 

Skład na bombie

Praca sprzedawcy w składzie aptecznym była bardzo niebezpieczna. Oprócz możliwości zatrucia się handlowanymi substancjami, sprzedawcy groziła męczeńska śmierć w płomieniach. To dlatego, że składy handlowały także… benzyną (korzystali z nich właściciele pierwszych automobili). Benzynę przywożono w szklanych balonach, nierzadko byle jak zatkanych papierem. Groziło to wybuchem, pożarem i poparzeniem

Dramatyczne wydarzenie w jednym z łódzkich składów aptecznych opisała gazeta „Republika”: „Wczoraj w godzinach przedpołudniowych do składu Wolmana benzynę dostarczył Mendel Kalman. Balon benzyny, który Kalman zaniósł do piwnicy, został postawiony przy drzwiach. W piwnicy tej znajduje się motor elektryczny. Ze względu na to, że balon był otwarty, od iskry elektrycznej zapaliła się benzyna i nastąpił wybuch. Kalman momentalnie stanął w ogniu i runął na ziemię, tracąc przytomność. W parę chwil później, blacharz Abramowicz, pracujący na podwórzu, że w objętej płomieniami ubikacji leży jakiś człowiek. Wyciągnął on nieszczęsnego p. Kalmana na podwórze i obsypał piaskiem, co, jak, wiadomo jest jednym z najskuteczniejszych środków w wypadkach ciężkiego poparzenia”.

Po każdym nieszczęściu Urząd Wojewódzki zarządzał kontrole w składach aptecznych. Pabianickie składy kontrolowano nawet 5-6 razy w roku. Przy okazji kontrolerzy szukali… narkotyków, zwłaszcza coraz łatwiej dostępnego i chętnie kupowanego opium. Mimo zakazu handlowania narkotykami, zachłanni aptekarze sprowadzali opium dla zaufanych klientów.

Dziennik „Republika” pisał: „W związku z wynikami rewizji w aptekach, składach aptecznych i drogeriach, Urząd Wojewódzki wprowadza stałe kontrole. Kontrole będą miały na celu ustalenie, czy sprzedawcy nie przekraczają swych uprawnień w dziedzinie handlu materiałami aptecznymi i czy nie prowadzą artykułów, które sprzedawać nie wolno”.