Mowa o Paulinie Kądzieli z Creative English: pomysłowej szkoły angielskiego, ulokowanej w bloku przy ul. Ostatniej 18/36. Miejsce, które kochają dzieci i młodzież, istnieje już od dwóch lat.
- Uczymy niestandardowo, kreatywnie, poprzez ruch i zabawę, więc zupełnie inaczej niż większość szkół językowych w naszym mieście. Nie byłam pewna, co na to rodzice. Tymczasem szkoła pęka w szwach, jedni rodzice polecają ją następnym – wyjaśnia właścicielka.
Uczy przez zabawę
Jak wygląda nauka? Od wejścia: nietypowo. Z tytułowymi dwulatkami to nie żart. Dzieci przychodzą na zajęcia z rodzicami, by czuć się bezpiecznie. Lektorka uczy je metodą naturalną. Co to oznacza?
- Najmłodsze dzieci uczymy angielskiego tak, jakby to był ich drugi język ojczysty – wyjaśnia właścicielka szkoły. - Maluchy mają bardzo chłonne umysły. Przyswajają zwroty przez gesty, obrazki, wierszyki i przedstawienia.
Efekt? Nawet tak małe dzieci z czasem intuicyjnie mówią: „thank you” (dziękuję), „can I have” (czy mogę), „hello” (cześć), „come here” (chodź tu).
- Po prostu, aranżujemy sytuacje, w których dzieci mogą się osłuchać ze zwrotami i je zapamiętać.
Uczony tą metodą, już ośmiolatek może mówić płynnie i komunikatywnie w języku angielskim. Rozumie też, gdy ktoś mówi do niego w dowolnym angielskim czasie.
- Jeden z moich sześcioletnich uczniów wyjechał z rodzicami za granicę – wspomina Paulina Kądziela. - Gdy zgubił się podczas wycieczki z nianią, był w stanie zamówić po angielsku taksówkę i wrócić nią do hotelu.
Metoda naturalna to jedna z wielu rewolucyjnych cech, których próżno szukać w innych szkołach językowych. Jakie jeszcze pomysły wciela w życie nauczycielka?
- Pracuję z nastolatkami i dziećmi. One mają dosyć szkolnych ławek. Nauce sprzyja odmiana, coś niecodziennego, pozytywnego.
A więc lekcje są przede wszystkim kreatywne. Nauka słów dotyczących jedzenia i smaków odbywa się podczas prawdziwego pikniku. Słowa „nurkować” dzieci uczą się, udając właśnie nurkowanie. Kanapa staje się trampoliną, a niebieski koc morzem, w którym trzeba zanurkować.
Równie pomysłowo uczą się nastolatki. Ćwiczą angielski na wspólnym wypadzie do kawiarni z nauczycielką czy udając różne scenki i zawody. Nagrywali teledysk i bawili się w gabinet weterynarza.
- Mieliśmy lekcję, na którą każdy przyprowadził własnego czworonoga – relacjonuje Paulina Kądziela. - Uczyliśmy się na niej słów dotyczących zwierząt.
Równie angażująca była lekcja o lotnisku. Każdy pakował swoją walizkę. Następnie „pracownik hali odlotów” przesłuchiwał uczniów na temat tego, jaka jest jej zawartość.
Młodzi ludzie zdobywają też doświadczenia, których nie mają w szkole. Jak pierwsza „rozmowa o pracę”.
- Prócz słówek, uczyliśmy się o mowie ciała i ogólnych zasadach, które warto znać ubiegając się o pracę – wyjaśnia nauczycielka.
W tym "szaleństwie" jest metoda
Czy to wydziwianie? Nie. To doświadczenie, poparte szkoleniami i wiedzą na temat efektywnej nauki.
- Wcześniej przez wiele lat uczyłam w popularnej sieci szkół językowych Helen Doron, która wpoiła we mnie zupełnie inne podejście do kwestii edukacji. Zdobyłam ogromną wiedzę, doświadczenie i bardzo cenię sobie ten czas. Aczkolwiek, miałam tak wiele swoich pomysłów, że nie mogłam już dużej siedzieć bezczynnie i patrzeć jak nudno i szaroburo wygląda edukacja językowa w naszym mieście – mówi lektorka.
Kądziela uczy zatem przez zabawę, gry (także planszowe), tzw. „flash cards”, poprzez piosenki i ruch. Żongluje metodami, urozmaica zajęcia. Powód? Każdy uczy się inaczej. Jedni są wzrokowcami, inni kinestetykami.
- Każdy w unikalny sposób zapamiętuje słowa i zwroty – wyjaśnia. - Ja staram się indywidualnie podejść do każdego mojego ucznia.
Entuzjazm Pauliny Kądzieli i jej lektorek sprawia, że jej metoda uczenia przynosi genialne efekty.
- W większości przypadków kucie na blachę w domu jest zbędne – deklaruje lektorka. - Dzięki metodzie, opartej na pozytywnych doświadczeniach uczniów, przyswajają oni większość słówek już podczas lekcji.
Kartkówki i sprawdziany są rzadkością. Nie ma ocen. Są jednak elementy „tradycyjnej” nauki. Choć brak ławek, są podręczniki i notatki.
- Po każdej lekcji przygotowujemy podsumowanie w zeszycie – wyjaśnia. - Mamy też plan zajęć, książkę, która nas prowadzi. Odbiegamy jednak od nudnego siedzenia nad podręcznikiem i wypełniania ćwiczeń przez całą lekcję. Włączamy elementy kreatywnego podejścia, tak by dzieci ruszały się, mówiły, ale przede wszystkim dobrze bawiły. Co ważne, nie jesteśmy „więźniami podręcznika”, jak to się zdarza w innych szkołach językowych. Są grupy, z którymi realizujemy 2 podręczniki rocznie. Są takie, z którymi zaledwie połowę - przyznaje Kądziela.
Tempo pracy dostosowuje się tu do uczniów. Materiał mają umieć dobrze, nie po łebkach.
Zabawa dla małych i dużych
- Dorośli po ciężkim dniu w pracy przychodzą do nas, by się zrelaksować – chwali się właścicielka szkoły.
W Creative English uczą tak, żeby nie „wkuwać” w domu.
- Dorośli zupełnie inaczej się uczą – mówi. - Staram się nie wbijać im do głów gramatyki i nie tłumaczyć wszystkiego od podstaw, bo nie o to chodzi.
Jak zatem dorośli uczą się tu angielskiego? Prócz metod kreatywnych (jak np. „zabawa” w restaurację), uczą się czasów angielskich na wzorach i schematach.
- Zapamiętywanie idzie dużo lepiej. Uczestnicy zajęć sami proszą o kartkówki na wejście, by przekonać się, ile zapamiętali z ostatniej lekcji.
Nowe rodzaje zajęć od września
Jaką ofertę szkoła przygotowała od września?
- Już rok w moim dziele pomagają mi wspaniałe lektorki: Weronika i Samantha. Znają założenia naszej metody kreatywnej i w pełni wpasowują się w filozofię budowaną przez szkołę. Z powodu dużego napływu uczniów jedna z dziewczyn postanowiła nawet zostawić swoją dotychczasową pracę i w pełni poświęcić się Creative English. Dlatego jesienią będziemy działać pełną parą – mówi właścicielka.
Otworzą się nowe grupy dla dzieci i dorosłych w każdym wieku oraz będą dodatkowe miejsca na zajęcia indywidualne. Prócz tego, szkoła wychodzi z ofertą dla mam. Będzie można zapisać się na zajęcia, które wspierają rozwój maluszka. Zaproszeni są rodzice dzieci od 6. miesiąca życia do 2 lat.
- Adresatem zajęć są tym razem nie maluszki, ale mamy – mówi nauczycielka.
Co jeszcze? Autorski program „My English Governess”, czyli w dosłownym tłumaczeniu: „Moja angielska guwernantka”, który jest odpowiedzią na liczne prośby rodziców. To oparta na zabawie i luźnej konwersacji „lekcja” z dojazdem, dla dzieci do siódmego roku życia, odbywająca się 2-3 razy w tygodniu.
- Podczas nich nauczycielka wciela się w nianię – słyszymy. - Dziecko bawi się z nią, spędza czas i proponuje aktywności. Lektorka nie prowadzi sztywnej lekcji, lecz, zgodnie z uwielbianą przez nas metodą Montessori, „podąża” za potrzebami dziecka. Mogą bawić się „w dom”, piec razem ciasteczka czy iść na spacer. Z jednym zastrzeżeniem: wszystko odbywa się tylko i wyłącznie w języku angielskim.
To kwintesencja metody naturalnej nauki języka. Zamiast uczenia, dziecko słyszy język w naturalnej scenerii codziennego życia, oswaja się z nim i samo zaczyna z niego korzystać. Bo wie, że niania rozumie jedynie po angielsku.
Ostatnia nowość, tym razem tylko dla dorosłych, to bezpłatne konwersacje przy kawie. Paulina Kądziela poprowadzi je w Bez Espresso Mam Depresso. O co chodzi? Przeczytacie w naszym artykule.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz