Łukasz Sikorski urodził się 17 września 1983 roku. Grał jako obrońca lub pomocnik. W PTC zaczynał u trenera Zbigniewa Frysza w 1995 roku. Dla „fioletowych” grał w latach 1995 – 2001 i 2008 – 2024. Od 2001 do 2008 zawodnik GLKS Dłutów.

Jak jego zdaniem przez dwie dekady zmieniła się lokalna piłka nożna? Gdzie za prysznic po meczu robił szlauch ogrodowy, a za toaletę służyła dziura w podłodze? Zapraszamy do lektury.

Życie Pabianic: Co zdecydowało o tym, że Łukasza Sikorskiego nie zobaczymy już na boiskach A Klasy?

Łukasz Sikorski: Zdecydowało to, że mają być transfery, że do PTC ma przyjść sporo zawodników. O rezygnacji myślałem rok temu, ale trener i chłopaki poprosili mnie, żebym został, bo nie miał kto grać. Na niektóre mecze jeździliśmy w jedenastu. Teraz nie będę aż tak potrzebny, więc mogę zrezygnować. Ale na treningi będę przychodził, bo może być różnie ze składem (śmiech).

Jak w okresie Twojej gry zmieniła się piłka w regionie łódzkim?

Kiedyś priorytetem była gra w piłkę w miastach. Teraz sytuacja odwróciła się o 180 stopni, bowiem do głosu doszły mniejsze ośrodki, które mają więcej pieniędzy. Na przykład u nas w powiecie Dobroń i Ksawerów. Mają środki na obiekty, sprzęt, na lepszych zawodników. To jest największa różnica. Druga rzecz to mniejsza konkurencja wśród zawodników. W piłkę gra zdecydowanie mniej ludzi.

Starsi piłkarze mówią, że 20 lat temu połowa z tych, którzy dzisiaj grają nie miałaby wstępu do ich szatni. Poziom piłkarski w lidze okręgowej i A Klasie naprawdę się obniżył?

Nie wiem, czy aż tak odważnie bym to ujął, ale teraz młodzi mają większą szansę pograć z seniorami niż wtedy, gdy ja zaczynałem. Dziś w A Klasie czy w „okręgówce” grają 17-latkowie. 20 lat temu taki piłkarz musiałby długo potrenować, zanim otrzymałby ligową szansę.

Grałeś tylko w PTC i w Dłutowie. Czy miałeś propozycje z innych klubów?

Pytały o mnie Orzeł Piątkowisko i GKS Ksawerów. Zgłosiła się po mnie nawet trzecioligowa swego czasu Pogoń Zduńska Wola. Miałem 25 lat. Przenosiny do Zduńskiej Woli oznaczałyby zmianę zatrudnienia, a wtedy pracę miałem na tyle dobrą, że stwierdziłem, że z niej nie zrezygnuję. Nie byłem skłonny podejmować z Pogonią jakichkolwiek rozmów. Teraz jest łatwiej o pracę i gdybym miał 25 lat to pewnie bym spróbował.

Z pewnością masz sporo ciekawych historii z tych niższych lig. Coś szczególnie utkwiło ci w pamięci?

Zapamiętałem Eugeniusza Frankowskiego, kierownika GLKS Dłutów. Był dość zaawansowany wiekowo, nie obsługiwał komputera, laptopa. Wszystko miał popisane na kartkach, ale był tak skrupulatny, że przez siedem lat gdy grałem w Dłutowie, tylko raz umknęła mu żółta kartka dla naszego piłkarza i skończyło się walkowerem przeciwko Dłutowowi.

Graliśmy też mecz o wejście do „okręgówki” w Sobieniu i sędzia, gdy dostrzegł, że wyjmuje swoją skórzaną teczkę z dokumentami, stwierdził, że „Pan Gienek rozkłada się ze swoim laptopem”.

Kiedyś dawałem panu Eugeniuszowi fakturę za buty, bo w Dłutowie oddawali za nie pieniądze. Frankowski zapytał mnie, gdzie je kupiłem. Odpowiedziałem, że na Allegro. Podrapał się w głowę i zapytał: „A gdzie to jest?” (śmiech).

Pamiętasz jakieś oryginalne boisko albo szatnię?

Najgorsze boisko na jakim grałem jest w Zygrach. Tam jest kretowisko na kretowisku, z rzadka poprzetykane trawą, która sprawia wrażenie, że nigdy nie była koszona. Myśleliśmy, że sędzia nie dopuści „murawy” do gry, ale zagraliśmy. Fantastyczna szatnia była w Gałkówku, gdzie za toaletę służyła dziura w podłodze. W Rogowie przebieraliśmy się w szkole, a odległość od szatni do boiska była taka, że trzeba było jechać… samochodem, bo pieszo ciężko byłoby taki dystans pokonać, żeby zdążyć na mecz. Przy boisku stał wagon kolejowy, śmialiśmy się, że to siedziba klubu. Zresztą kto wie, czy tak nie było, bo w szkole się tylko przebieraliśmy. A w Sobieniu nie było gdzie się wykąpać. Na płocie posesji sołtysa wisiał szlauch ogrodowy, przy płocie była paleta, na której się stawało i tam się kąpaliśmy. Bus musiał tak stanąć, żeby nas zasłonić, bo ktoś z ulicy mógł zobaczyć goły tyłek piłkarza. Koledzy z ręcznikami też robili za parawany.

Derby Pabianic to dla Ciebie mecze szczególne?

Dla wychowanków PTC i Włókniarza to były najbardziej prestiżowe pojedynki. Najważniejsze było „tu i teraz”, żeby nie dać się pokonać rywalowi zza miedzy. Takie rzeczy jak gra o utrzymanie czy awans schodziły na dalszy plan. Dla mnie to najważniejsze mecze, które grałem.

Najlepszy zawodnik, z którym grałeś w drużynie przez te wszystkie lata?

Jest jeden, z którym grałem i ten sam, przeciwko któremu grałem. Nazywa się Zdzisław Leszczyński. Graliśmy razem w Dłutowie i w PTC. Zrobił na mnie dużo lepsze wrażenie niż były król strzelców ekstraklasy, Słowak Robert Demjan, który kiedyś przyjechał z rezerwami Widzewa. Nigdy bym nie powiedział, że był królem strzelców w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała, choć niczego mu nie ujmuję.

„Dzidek” ma taki spokój, że ciężko znaleźć piłkarza, który nawet w ekstraklasie grałby tak jak on. Nie jest szybki, nie ma mocnego strzału, ale ma prosty zwód, balans ciała, na który wszyscy się nabierają. Posiada niesamowitą umiejętność przewidywania, gdzie spadnie piłka. Nie jest wyższy ode mnie, ani skoczniejszy, a wygrywał chyba wszystkie pojedynki główkowe. W ostatnim momencie wypychał napastników rywali klatką piersiową, co nie jest faulem i przejmował piłkę. Do dziś robi to na mnie wielkie wrażenie.

Trener, któremu najwięcej zawdzięczasz…

Od każdego trenera można się czegoś nauczyć. Charakterem podobał mi się Łukasz Wijata, który w PTC zbudował chyba najlepszą atmosferę z tych wszystkich lat, przez które grałem. Widać było, że Wijacie bardzo zależy na tym byśmy byli drużyną i osiągnęli jak najlepszy wynik. Pod względem wiedzy i doświadczenia piłkarskiego zdecydowanie najlepszy jest Zdzisław Leszczyński. Dużo też nauczył mnie Paweł Szałecki w Dłutowie.

Miałeś jakiegoś swojego ulubionego przeciwnika?

Na pewno Polonia Andrzejów, z którą nigdy nie przegraliśmy. Gdy graliśmy o utrzymanie w lidze, strzeliłem gola na ich stadionie. Dużo bramek nie strzelałem, ale udawało mi się zdobywać bramki w ważnych spotkaniach.

A przeciwko komu nie lubiłeś grać?

Stal Głowno, z którą chyba nigdy nie wygraliśmy. I do pewnego momentu Orzeł Parzęczew. Przemogliśmy się z PTC dopiero za czasów Łukasza Wijaty, gdy rozbiliśmy Orła na wyjeździe 5:1.

Był taki moment, że próbowałeś swoich sił na ławce trenerskiej w sekcji kobiecej. Będziesz to kontynuował?

To był bardzo przyjemny epizod. Dziewczyny poprosiły mnie, żebym był trenerem kilka ostatnich meczów w trzeciej lidze. Zgodziłem się. Jednak trenerka nie do końca mnie pociąga. Z seniorami mógłbym pracować, z juniorami też, ale z dziećmi nie. Za dużo jest wtrącania się rodziców. Mam kolegów, którzy są trenerami i wiem, z jakimi problemami rodzice potrafią się zgłaszać do szkoleniowców. Czasami zwyczajnie odejmuje człowiekowi mowę i odbiera ochotę na taką robotę.

Choć oficjalnie zakończyłeś przygodę z futbolem, to zostajesz przy sekcji piłkarskiej PTC. W jakim charakterze?

Jestem członkiem zarządu sekcji i klubu. Na prośbę trenera będę też uczestniczył w treningach, w awaryjnej sytuacji, gdyby był kłopot z ludźmi będę przygotowany do wejścia na boisko. Ale to tylko teoria. Bo nie chciałbym już grać. Nigdy nie zakładałem kiedy skończę z grą w piłkę, ale jakiś rok temu organizm już dał znać, że ma dość. Mocniejszy trening powodował już urazy mięśniowe. Trzeba było powiedzieć „stop”.

Zadowolony jesteś z tego, co osiągnąłeś w piłce nożnej?

Zadowolony jestem z tego, że długo grałem dla PTC. Osiągnięć sportowych nie mam, bo granie na tym poziomie to żaden wyczyn. Ale nigdy priorytetem nie były dla mnie pieniądze. Rozumiem ludzi, którzy grają za kasę, nawet na takim poziomie, jak tutaj. Ja źródło utrzymania mam gdzie indziej i nie muszę się skupiać na tym, grając w piłkę. W PTC zawsze była fajna atmosfera. Cieszę się z tego, że nie dałem się skusić innym klubom.

Czyli wierność barwom ponad wszystko.

Może to trochę starodawne, ale faktycznie tak jest.

Dziękuję za rozmowę.