Rosjanin Włodzimierz Iwanow – oficer carskiej policji, kawaler krzyża św. Stanisława, pojawił się nad Dobrzynką w 1901 roku. Władze zaboru mianowały go naczelnikiem powiatu łaskiego, w skład którego wchodziły m.in. Pabianice. Iwanow zamieszkał w pałacyku na terenie Łasku, ale często zaglądał do Pabianic. Z Rosji sprowadził rodzinę.
Był wiernym sługą cara Mikołaja II Romanowa – bezwzględnym dla Polaków marzących o odzyskaniu niepodległości. Zimą 1905 roku rozkazał szablami dragonów rozpędzić tłumy manifestujące na ul. Warszawskiej, prowadzone przez księży z parafii św. Mateusza i parafii w Górce Pabianickiej. Pod butami rosyjskich żołnierzy legła chorągiew z Matką Bożą Częstochowską Orędowniczką Polski i sztandar z Orłem Białym.
Ośmiu ciężej rannych manifestantów operował doktor Witold Eichler. W zapiskach medyka znalazły się nazwiska poszkodowanych: Marcin Klimek z Piątkowiska (50 lat) - rana cięta głowy, Józef Urbaniak z Piątkowiska (38 lat) - rana cięta głowy, Wojciech Górny z Piątkowiska (42 lata) - rana cięta głowy i palców u rąk, Michał Zajda z Majówki (18 lat) - rana cięta głowy z uszkodzeniem kości, Marcin Łoboda z Piątkowiska - rany cięte pleców i głowy, Szczepan Madej z Kudrowic, robotnik - rana cięta głowy, Józef Ogiński z Porszewic - rana cięta głowy, Stanisław Ciechanowski z Porszewic (18 lat), Józef Stusio z Petrykozów (19 lat) - rana cięta za uchem, Maciej Maciejaszek z Gorzewa - rana cięta nad czołem, Marcin Kupski ze Świątnik (28 lat) - rana cięta za uchem, Józef Andrzejczak z Gorzewa (23 lata) - dwie rany cięte w łopatki, Paweł Grabarczyk z Pabianic, robotnik, Andrzej Kędzierski z Pabianic, robotnik.
Iwanow kazał wyrzucić z fabryk manifestujących robotników, a ze szkół wydalać niepokornych uczniów. Prześladował też ich rodziny. Lubował się w przesłuchiwaniu Polaków podejrzanych o głoszenie idei niepodległości. A rękę miał ciężką. Według robotników Ozgi i Kalisiaka, naczelnik bił po twarzy rękojeścią swej paradnej szabli. Wybijał zęby.
Odpowiedzią na terror był terror. Niebawem działacze Polskiej Partii Socjalistycznej i Narodowego Związku Robotniczego zawiązali zbrojne bojówki. Celem byli policjanci i urzędnicy zaborcy, donosiciele i kolaboranci. Od kuli bojówkarza zginął m.in. sekretarz policmajstra Pabianic. Pobito i okaleczono dwóch kapusiów - Polaków.
Bij Moskali!
W sobotę (10 marca 1906 roku) naczelnik Włodzimierz Iwanow przyjechał do Pabianic na posiedzenie komitetu budowy szpitala miejskiego. Komitet miał podjąć decyzje w sprawie wyposażenia szpitalnych sal, bo murarze i dekarze już kończyli roboty.
Posiedzenie rozpoczęło się o 14:00 z sali hotelu „Pod Złotą Kotwicą” przy ulicy Zamkowej, należącego do Augusta Hegenbarta. Przewodniczył mu 45-letni naczelnik Iwanow. Dziennik „Rozwój” pisał: „Uchwalono zaprowadzić oświetlenie elektryczne i ogrzewanie centralne, poruczywszy instalacje firmom krajowym, aby szpital mógł być oddany do użytku w lipcu. Gmach szpitala, który stanął na placu około cegielni Nawrockiego, przedstawia się okazale. Początkowo szpital urządzony będzie na 26 łóżek. Koszty budowy – 30.000 rubli”.
Dwie godziny później obrady zakończono. Iwanow kazał sprowadzić dorożkę, bo spieszył się na pociąg. Wieczór chciał spędzić z żoną i dwiema córeczkami w Łasku. Po kilku minutach siedział w dorożce i jechał na dworzec kolejowy. Ulica była zasypana świeżym śniegiem, rozpętała się wichura. Dorożkarz Grubczyk parę razy schodził z kozła, bo pomóc koniowi wydostać się z głębokich zasp.
Z Zamkowej wjechali na szosę prowadzącą wśród pól do dworca kolejowego. W odległości trzystu kroków od budynku dworca z mroku wyłonili się zamachowcy. Było ich pięciu, uzbrojonych w rewolwery. Padły strzały. Kule przeszły przez gruby kożuch i ugodziły Iwanowa w plecy. Ranny naczelnik wyskoczył z dorożki i próbował biec ku budynkowi dworca, gdzie był posterunek żandarmerii. Po kilku krokach potknął się i runął na ziemię. Zamachowcy otoczyli go. Kule z ich rewolwerów trafiły w piersi naczelnika. Byli pewni, że Rosjanin nie żyje. Uciekli.
Dwie kule z rewolwerów poraniły też dorożkarza.
Grubczyk dostał w biodro i nogę. Mimo to zdołał podnieść naczelnika, ułożyć go w dorożce i dojechać na dworzec. Iwanow dawał znaki życia. Żandarmi natychmiast powieźli go do szpitala fabrycznego firmy Krusche i Ender. Gdy byli przed szpitalem, naczelnik zmarł. Z budynku wybiegł zaalarmowany lekarz, ale tylko po to, by stwierdzić zgon. W ciele naczelnika utkwiło szesnaście kul.
Zwłoki Iwanowa zawieziono do pokoju w hotelu Hegenbarta, który czasami wynajmował. Stamtąd zabrała je żona. W poniedziałek dziennik „Rozwój” pisał: „Zabójstwo na osobie naczelnika powiatu łaskiego, Włodzimierza Iwanowa, dokonane niespodziewanie, sprawiło silne wrażenie na mieszkańcach Pabianic”.
Kto to zrobił?!
Rankiem do Pabianic zjechało niemal stu policjantów z Łodzi i Łasku. Sprowadzono też oddział Kozaków. Śledczy rozkazali im wtargnąć do mieszkań kilkudziesięciu pabianickich działaczy niepodległościowych. Rozpoczęły się rewizje i przesłuchania podejrzanych o zamordowanie Iwanowa.
Zamachowców nikt nie wydał. Ranny dorożkarz Grubczyk, który leżał w szpitalu upierał się, że w ciemnościach i śnieżnej zawierusze słabo widział twarze strzelających do naczelnika. Milczeli też kapusie carskiej policji, wystraszeni zamachami na takich jak oni. Trzy dni później bezradni Rosjanie zakończyli śledztwo. Mimo to dziennik „Słowo Polskie” z 24 kwietnia 1906 roku podał: „Wczoraj rano schwytani zostali zabójcy naczelnika powiatu łaskiego, Iwanowa – niejaki Wolle i Hastman, obaj znani policji złodzieje. Przy aresztowanych znaleziono noże i rewolwery”.
Iwanow został pochowany w łaskiej cerkwi prawosławnej.
Cerkiew tę – wykończoną z bizantyjskim przepychem, kazał zbudować w 1901 roku. 30 lat później, już w wolnej Polsce, mieszkańcy Łasku rozebrali cerkiew. „Powoli nikną z ziemi naszej piętna niewoli” – pisał o tym wydarzeniu dziennik narodowy „Orędownik” z 1936 roku.
Przeczytaj także tego autora:
100 tysięcy dolarów czeka na pabianiczanina