W Japonii zaskakuje wiele rzeczy. Duże wrażenie robi wysoki poziom czystości i organizacji, brak koszy na śmieci na ulicach oraz ogromna ilość automatów sprzedających napoje i inne drobne produkty. Dodatkowo, Japonia słynie z niezwykłych toalet o podgrzewanych deskach, myjących i suszących nasze cztery litery. O wrażeniach i zdziwieniach podczas pobytu w kraju kwitnącej wiśni opowiada Ewa Lewandowska
Ewa Lewandowska znana jest w Pabianicach z pasji do nauki języków obcych (zna ich kilka i to takie egzotyczne, jak japoński czy suahili) i pracowni garncarskiej Hopi House. Swoje porcelanowe pasje pogłębia od kilku lat, ucząc się fachu od japońskich mistrzów. Spotykamy się z nią w Pabianicach po powrocie z Japonii, w przerwie na święta wielkanocne i przed wylotem do Hiszpanii.
Spóźniłam się na to spotkanie, bo przejazd kolejowy przy Torowej był oczywiście zamknięty, ale takie spóźnienie w Japonii jest pewnie niedopuszczalne?
– Niestety, nie. Lepiej przyjść za wcześnie niż się spóźnić. Punktualność to jeden z wyrazów szacunku dla drugiej osoby.
Nie podają ręki przy powitaniu, ale…
- Słyną z uprzejmości i ukłonów jako formy powitania, co jest mniej spotykane w naszym kraju. Bardzo kontrolują swoje emocje. Mają je doskonale ukryte. Na zewnątrz są zawsze uśmiechnięci i uprzejmi. Nigdy nie powiedzą ci „nie”, nie odmówią wprost. Zrobią to w inny – uprzejmy sposób.
Mam zdjąć buty?
– Ja chodzę po mieszkaniu boso, nikogo z gości do tego nie zmuszam ani nie namawiam. W Japonii natomiast to obowiązek. Zdejmowanie obuwia przed wejściem do domu jest normą. Trzeba je też odpowiednio ustawić.
Jak?
- Od największej pary do najmniejszej i piętą do ściany, tak byśmy po założeniu od razu mogli wyjść z domu.
Dostanę herbatę?
– Proszę bardzo, ale proszę nie liczyć na tradycyjną ceremonię parzenia herbaty. Proszę, oto japońska macha.
Pani Ewa podaje czarkę z zieloną sproszkowaną herbatą zalaną wrzątkiem, która smakuje jak nasza bawarka. Do tego są zielone ciasteczka, które mają osłodzić gorzką herbatę.
Jak się jada w Japonii?
– Ja najczęściej jadałam na tzw. mieście. Jest mnóstwo automatów z gotowymi daniami. W restauracjach dla nieznających języka są karty dań z fotografiami albo nawet sztuczne potrawy „jak żywe”, leżące na małych talerzykach. W „moich” sklepach, w Aricie, były gotowe zestawy potraw przygotowane w specjalnych pudełkach przez obsługę sklepu. Wieczorami pod koniec dnia można je było kupić o 25-30 procent taniej.
A jak się płaci?
– W mojej Aricie w sklepach prosili o gotówkę. Był może jeden sklep, gdzie przyjmowano zapłatę kartą bankową.
Są gościnni?
- Bardzo. Zdarzało mi się też gościć na obiedzie u znajomego Japończyka. Mają bogatą tradycję kulinarną z naciskiem na estetykę potraw, podczas gdy nasza kuchnia jest bardziej nastawiona na solidne, sycące dania. Nie można się przejeść w Japonii.
A picie alkoholu?
– Oczywiście jest sake - wódka ryżowa. Ale przez cały mój pobyt nie spotkałam nikogo pijanego na ulicy. Raz w metrze spotkałam dwóch bardzo wesołych panów. Zaraz po wejściu do wagonu grzecznie usiedli i zagłębili się w telefony komórkowe. Zresztą w całym wagonie było cicho.
Nikt nie rozmawiał, nawet przez telefon?
– W Japonii ceni się ciszę i spokój, podczas gdy w Polsce rozmowy w miejscach publicznych są często bardziej swobodne i głośne.
Słyszałam, że na ulicach nie ma koszy na śmieci?
– Tak, to prawda. Nie ma koszy, ale nie ma też śmieci. Każdy zabiera swoje śmieci, np. chusteczkę do nosa czy opakowanie cukierka ze sobą i wyrzuca w domu. Podobnie nikt też nie pali papierosów na ulicach, chyba, że w wyznaczonym miejscu. Nie ma więc petów leżących na chodniku. Za to grożą kary. Ale przede wszystkim to znak złego wychowania. Japończycy duży nacisk kładą na ekologię, segregację odpadów i recykling. Tam gospodynie zdzierają z butelek naklejki i myją je przed wyrzuceniem do odpowiedniego kosza. Psie odchody wyrzuca się do toalety i spłukuje.
Dużo pracują?
– Mówi się, że 10 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu. Bywa, że drzemią przy biurkach, a to jest dobrze widziane przez szefów. To znaczy, że pracownik jest oddany firmie. Japońska etyka pracy jest znana na świecie, z dużym naciskiem na lojalność wobec firmy i sumienność, podczas gdy w Polsce panuje bardziej zrównoważone podejście do życia zawodowego i prywatnego. Istnieje tam silna kultura „po pracy” znana jako nomikai, gdzie pracownicy spotykają się na wspólnej kolacji lub drinku.
Czy widziałaś kolejki do czegoś, po coś?
- Owszem, na dworcu kolejowym. Ale to nie była taka nasza kolejka. Po prostu każdy podróżny stał w wyznaczonym miejscu do drzwi swojego wagonu. Pociąg superszybki Shinkansen zatrzymywał się dokładnie w oznaczonym miejscu i na dodatek dokładny jak szwajcarski zegarek.
Czy są „upychacze” w metrach i specjalne wagony dla kobiet?
– Słyszałam o upychaczach, ale ich nie widziałam. Tam nikt nikogo nie dotyka, bo to niegrzeczne i pozbawione szacunku. Są specjalne wagony dla kobiet. Na peronie są oznaczenia, gdzie należy stanąć, by wejść do takiego wagonu. Tokyo Metro tłumaczy to chęcią uniknięcia tzw. ocieractwa w godzinach szczytu i zapewnienia bezpieczeństwa kobietom i dzieciom.
Jechałaś kilka godzin taką japońską torpedą do Ariti. Czy nawiązałaś jakieś rozmowy?
– Owszem, z jedną starszą panią, która odsunęła się, gdy chciałam zrobić zdjęcie górze Fudżi. Potem się potoczyła rozmowa, po japońsku. Przydała mi się nauka tego języka. Ludzie niezwykle ciepło na to reagowali. Pani pokazała mi zdjęcia swojej rodziny, oczywiście w telefonie. Japończycy starają się uczyć angielskiego, ale często czują się niepewnie w jego użyciu, podobnie jak wielu Polaków. Wiem, że mój japoński nie jest najlepszy, ale nie bałam się rozmawiać.
Największe zdziwienie, zaskoczenie?
– W Tokio widziałam restaurację urządzoną jak wnętrze kościoła katolickiego. Był bar-ołtarz i kelnerki – siostry zakonne. Coś, co w naszym kraju jest nie do pomyślenia. Ale to była stolica, mogła szokować.
Z bardziej przyziemnych rzeczy...
– Toalety jak z kosmosu. Najpierw jest przyjemnie, bo deska jest podgrzewana, a potem zaskoczenie, bo tryska woda, która myje dokładnie tam, gdzie trzeba i jak trzeba. Swoją drogą, jak oni to robią, jakąś fotokomórką? A potem jest suszenie ciepłym powietrzem.
Ale wróćmy do głównego powodu Twojej wyprawy do Japonii. W Aricie -kolebce japońskiej porcelany - spędziłaś miesiąc…
– To było doświadczenie, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci i sercu. Pochłonięta nauką toczenia na kole garncarskim oraz technik pracy z porcelaną, miałam okazję zanurzyć się w świat, w którym tradycja spotyka się z pasją i precyzją.
Arita to 20-tysięczna miejscowość na wyspie Kiusiu...
– Arita to miejsce o niepowtarzalnym klimacie, gdzie historia przeplata się z codziennością. Spacerując jej uliczkami, można dostrzec galerie pełne delikatnych, ręcznie zdobionych naczyń, warsztaty, w których słychać miarowe uderzenia młotków i manufaktury, gdzie od pokoleń pielęgnuje się sztukę tworzenia porcelany. Każdy zakątek tego miasta tętni życiem, a jednocześnie emanuje spokojem i harmonią, charakterystycznymi dla tej części Japonii.
Jednak to, co najbardziej mnie zafascynowało i wprawiło w zachwyt, to zachowanie tradycyjnych technik oraz dyscyplina pracy rzemieślników. Proces nauki pod okiem mistrza to długi i wymagający czas, który uczy nie tylko umiejętności technicznych, ale przede wszystkim pokory. Pokory wobec materiału, który choć kruchy, potrafi być niezwykle wymagający. Pokory wobec samego siebie i trudności, które należy pokonać na drodze do perfekcji.
Uczniowie muszą rozwijać samodyscyplinę, nie tylko w warsztacie, ale i poza nim, dbając o swoje otoczenie oraz narzędzia pracy. Mistrz ceni sobie uczniów, którzy wyrażają prawdziwą pasję do garncarstwa, nie tylko jako zawodu, ale jako formy sztuki i osobistego rozwoju.
Rozmawiała Grażyna Grabowska
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz