Pabianiczanka Jolanta Trela przed 20 laty odkryła fascynujący świat witraży, świat magii, gry światła i kolorów. Z wykształcenia farmaceutka metodycznie podeszła do nowej pasji, zdobywając wiedzę teoretyczną i praktyczną z zakresu witrażownictwa. Efekty jej przygody ze szkłem i światłem można podziwiać na wystawie w Miejskim Ośrodku Kultury
Szklana przygoda Jolanty Treli rozpoczęła się w 2006 roku.
– Poczułam, że chcę zrobić coś dla siebie, na innym niż zawodowe polu – wspomina. – Szukałam przestrzeni, w której mogłabym się odprężyć, wyciszyć, po prostu zresetować.
Z wykształcenia jest farmaceutką, ukończyła Wydział Farmaceutyczny Akademii Medycznej w Łodzi. Pracuje w przemyśle farmaceutycznym, w dziale badań i rozwoju – najpierw w Polfie, a obecnie w Adamed Pharma S.A.
– To wymagająca praca, która wiąże się z dużą odpowiedzialnością – mówi. – Jestem ekspertem w swojej dziedzinie, ale zawsze miałam w sobie potrzebę twórczego wyrażania siebie. Kiedyś po godzinach szyłam ze skóry, miałam starą maszynę, na której powstawały nawet skórzane kamizelki dla dzieci.
Witraże – sposób na „zabicie” czasu
Gdy dzieci rosły, a sytuacja domowa się ustabilizowała, pojawiło się więcej czasu na rozwijanie własnych pasji.
– Pewnego dnia trafiła w moje ręce książka czeskiej autorki o witrażach – wspomina. – To było coś w stylu poradnika „narty w tydzień”. Zaczęłam zgłębiać temat i okazało się, że witraże można robić w domowych warunkach.
Postanowiła spróbować, choć – jak przyznaje – nie była to „czysta praca”.
– Szlifowałam szkło wieczorami, w kuchni, gdy dzieci już spały – opowiada. – Po wszystkim musiałam sprzątać, co nieraz zajmowało więcej czasu niż sama praca nad szkłem.
Wysiłek szybko przyniósł efekty. Po dwóch latach, w 2008 roku, po raz pierwszy pokazała swoje prace szerszej publiczności podczas wystawy w Domu Technika w Łodzi w ramach Festiwalu Nauki, Techniki i Sztuki.
– Byłam ciekawa, jak moje witraże zostaną odebrane – mówi. – Wciąż pracowałam w domu, w małej piwniczce bez okien. Brak naturalnego światła był sporym wyzwaniem.
Obawy okazały się nieuzasadnione, prace zachwyciły odbiorców, a pierwsza wystawa otworzyła drzwi do kolejnych.
Coraz głębiej w świat szkła
– Im dalej w las, tym więcej drzew – śmieje się Jolanta. – Coraz bardziej mnie to wciągało. Zaczęłam jeździć po hurtowniach szkła, odkrywając jego niezwykłe odmiany i barwy.
Obecnie dostęp do materiałów artystycznych jest znacznie łatwiejszy niż kiedyś, co umożliwia rozwój nawet osobom bez formalnego wykształcenia artystycznego.
– Początkowo nie wiedziałam, gdzie szukać odbiorców – przyznaje. – Po prostu zawijałam witraże w folię bąbelkową i zabierałam do pracy, żeby pokazać znajomym.
Reakcje były entuzjastyczne. Pierwsza większa praca – szklany portret mężczyzny, którego nazwała „Miedziany starzec” – wzbudziła prawdziwy zachwyt.
Szkło – surowiec pełen niespodzianek
Dziś Jolanta Trela fascynuje się strukturą szkła, jego różnorodnością i sposobem, w jaki reaguje na światło.
– Szkło nieprzezroczyste potrafi mieć zmącenia, przejścia barwne, które nadają mu wyjątkowy charakter – wyjaśnia. – Często słyszę pytania, czy sama je maluję, ale to naturalne efekty barwienia w fabrykach.
Każdy kawałek szkła jest unikalny.
– Bywa, że w tafli znajduje się niezwykły wzór i wtedy rezygnuję z innych części, by go zachować – mówi.
Od pomysłu do realizacji
Jolanta Trela tworzy witraże metodą Tiffany’ego, która polega na cięciu szkła zgodnie z szablonem, szlifowaniu, oklejaniu brzegów taśmą miedzianą i lutowaniu elementów cyną.
– To inna technika niż ta znana z kościołów – tłumaczy. – Tam szkło jest malowane i wypalane w piecu. W metodzie Tiffany’ego to szkło „maluje” za nas.
Każdy etap pracy wymaga precyzji i doświadczenia. Specjalny nóż szklarski z diamentowym kółkiem pozwala precyzyjnie rysować linie cięcia, a odpowiednie uderzenie sprawia, że szkło pęka dokładnie tam, gdzie powinno.
– Szlifowanie, oklejanie taśmą i lutowanie to procesy, które nadają witrażowi jego ostateczny kształt – mówi. – Im bardziej linie lutowania są pofałdowane, tym konstrukcja jest bardziej stabilna.
Gotowy witraż można zawiesić w oknie i obserwować, jak zmienia się w świetle dnia.
Magia światła i koloru
Każdy witraż żyje własnym życiem – o różnych porach dnia wygląda inaczej, odbijając i przepuszczając światło w niepowtarzalny sposób.
– To, co mnie w tym fascynuje, to właśnie gra światła – podsumowuje Jolanta Trela. – Szkło nieustannie się zmienia, a wraz z nim zmienia się nastrój w pomieszczeniu. Słońce przenika przez okno, rozprasza kolory i przenosi je na podłogę. To niesamowite widowisko.
Szczególnie interesujące są szkła opalowe, barwione w masie – ich obie strony mają różne odcienie, przebarwienia, zmącenia i smugi.
- Możemy sami zdecydować, która strona ważniejsza – dodaje artystka. - Szkło opalowe pięknie wygląda w świetle odbitym, wewnętrznym, które podkreśla piękny naturalny rysunek na ich powierzchni.
Dwa oblicza jednego dzieła
Nocą, gdy za oknem ciemność, przezroczyste szkła stają się czarne. To niesamowity widok. Witraż, który za dnia w słońcu mieni się fioletem, różem i błękitem, nocą ma czarne tło, a na przykład postać anioła z białego szkła pozostaje biała jak obraz.
W kościołach przezroczyste szkło katedralne także staje się czarne wieczorem, jeśli nie jest podświetlone, widać jedynie połączenia ołowiane.
Głównym motywem prac Jolanty Treli jest kobieta.
- Tematyka się nie zmienia – kobiety i kobiety. Fascynują mnie ich postacie – dodaje witrażystka. - Tworzę też kwiaty, czasem coś dla dzieci. Nie przyjmuję zamówień, bo tego nie lubię. Zawsze mam kilka gotowych witraży. Jeśli ktoś chce kupić, wybiera spośród tych, które są dostępne. Tworzę to, co mnie się podoba, co lubię i cieszę się, gdy spełnia oczekiwania tych, którzy chcą je posiadać.
Praca po pracy
- Od trzech miesięcy, dzień w dzień, po ośmiu godzinach w pracy jem szybki obiad i pędzę do pracowni, gdzie spędzam kolejne dwie-trzy godziny na tworzeniu mozaik – opowiada pabianiczanka. - A wszystko przed wystawą, która do 4 marca będzie w MOK przy ul. Kościuszki 14.
– Zakochałam się w mozaikach, tworze je od 3 lat – dodaje z uśmiechem. - Ale szkła nie porzuciłam. Moje mozaika to połączenie szkła i ceramiki. Zaczynam też eksperymentować z metalem. Mozaika to ozdoba domu, taki piękny obraz. Można ją powiesić na ścianie i podświetlić światłem. A błysk szkła, który jej towarzyszy podkreśla urok kolorów
Nigdy wcześniej nie malowała, nie miała artystycznych zapędów.
- Mój tata chciał, żebym była lekarzem, ale nie udało mi się nim zostać, zostałam farmaceutką. I chyba tak miało być, bo bardzo lubię swoją pracę – opowiada. - Powoli jednak zmierzam w stronę emerytury. Mam już swoje lata, pracowałam długo i nie chcę więcej. Ta wystawa to też przekaz dla innych, że jeśli ktoś ma pasję, to nie musi kurczowo trzymać się swojego biurka. Ludzie często nie widzą niczego poza pracą i domem. Ja dojrzałam do odejścia i bardzo chcę poświęcić się sztuce na pełen etat. Rozwinę skrzydła. Mam nadzieję, że mi się uda.
Czas na zamknięcie się w pracowni?
- Kto wie? Myślałam o tym w kontekście, czy nie zabraknie mi kontaktu z ludźmi. Może poczuję się samotna, ale wtedy zorganizuję warsztaty. „Jola, zrób dla nas warsztaty” – mówią moje koleżanki. Przemyślę to – dodaje pabianiczanka.
Jej ulubione kolory to czerwień i miedziany. Czerwień szczególnie dominuje w jej ostatnich pracach.
- W ogóle lubię, gdy jest kolorowo - wyznaje. – Miałam jednak dwa nietypowe wyzwania. Koleżanka chciała kompozycję w odcieniach écru. Zastanawiałam się, jak to będzie wyglądać. Ale kiedy zawiesiłyśmy witraż w jej domu, okazało się, że wyszło świetnie.
Drugie zamówienie to był duży witraż, który miał zasłonić nieciekawy widok z okna, ale jednocześnie nie odbierać światła. Klienci chcieli coś przezroczystego. W kuchni mieli pomarańczowe akcenty, więc zgodzili się na niewielki element w tym kolorze.
Dali pabianiczance wzór znaleziony w Internecie, ale witrażystce się nie podobał. Wymyśliła własny. Namalowała szkłem maki, jeden był czerwony w dzień, a pomarańczowy w nocy. Reszta szkieł była przezroczysta, ale o różnej fakturze. Te kwiatki w nocy stawały się czarne, a te nieliczne z przybielonego szkła stawały się błękitne. Eksperyment się udał, efekt był cudowny.
W mozaikach i witrażach używa różnych narzędzi. Głównym jest diamentowy nóż. Szkło witrażowe jest tak piękne, że jak wyznaje pani Jolanta, nie ma serca kroić go na drobne kawałki. Dlatego wstawia duże fragmenty, a tło tworzy z drobniejszej mozaiki.
Mozaika pozwoliła jej na cieniowanie twarzy.
- W witrażach twarze moich kobiet są albo odwrócone, albo ukazane z profilu. Nos, usta – każda linia to przecięcie szkła, a to przecięcie musi być obwiedzione taśmą miedzianą, co daje czarne linie. Nie podoba mi się ten efekt – opowiada. - W mozaice mogę cieniować, a fuga łagodzi różnice. Twarze stają się bardziej trójwymiarowe, czego nie da się osiągnąć w witrażach. Bawię się tym! Uwielbiam, gdy ludzie oglądają moje prace – ta radość jest bezcenna.
Inspiracje do swoich prac Jolanta Trela czerpie z obrazów, ale też rzuca zadanie sztucznej inteligencji.
- Nigdy jednak nie odwzorowuję ich wprost – zapewnia. – Zawsze coś zmieniam, szukam dalej, łączę różne elementy.
Córka pani Jolanty jest prawniczką, syn informatykiem. Oboje wspierają mamę i dopingują. Cieszą się, że mama jest „trochę inna”.
- Mąż również przejmuje się moimi pracami, angażuje się, wymyślił stelaże na wystawy, opracował oświetlenie, przerabia elektrykę – opowiada pabianiczanka. - Czuję ogromne wsparcie. Bez niego te wystawy nie miałyby takiej formy. Bez stojaków i odpowiedniego tła efekt nie byłby ten sam.
1 0
Gratuluję talentu i pięknej pasji. Z chęcią obejrzę wystawę.