Zatrudniała go czołówka polskich reżyserów – Krzysztof Zanussi, Krzysztof Kieślowski, Jerzy Hoffman, Jerzy Kawalerowicz, Janusz Majewski. Współtworzył głośne filmy: „Podwójne życie Weroniki”, „Z dalekiego kraju”, „Podróże Pana Kleksa”, „Austeria”, i seriale: „Janka”, „Polonia Restituta”.
– To była wspaniała przygoda – wspomina pracę w fabryce snów.
Przy Zanussim nikt nie bluźnił
– Kieślowski bez przerwy palił papierosy i wyglądał, jakby myśli chciały mu rozsadzić głowę – opowiada Andrzej Pałuszyński.
U boku Zanussiego pabianiczanin kręcił kilka filmów. Najbardziej wbił mu się w pamięć „Z dalekiego kraju” – o życiu papieża Jana Pawła II.
Zanussi przyzwyczajał się do swojej ekipy. Jeśli ktoś był dobry, mógł liczyć na zaproszenie do kolejnego projektu. Ale szefem był piekielnie wymagającym.
– Chodziliśmy jak zegarki. Nie było mowy o żadnym alkoholu. Nawet przekleństw na planie nie używaliśmy – opowiada pabianiczanin. – Ale wspominam Zanussiego jako wspaniałego, mądrego człowieka. Wiele się przy nim nauczyłem. Odwiedzał mnie w Pabianicach. Do dziś dostaję od niego pocztówki z różnych stron świata.
Siedział na 10 mercedesach
Do krainy filmowych czarów wprowadził Pałuszyńskiego starszy brat – Bogdan. Był plastykiem w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Andrzej (wtedy uczeń podstawówki) podczas wakacji pomagał ekipom filmowym. Woził negatywy filmów z plenerów do Łodzi.
– Pomagałem na planie „Lalki”, „Hrabiny osel”, „Westerplatte” – wspomina. – Już wtedy dałem się oczarować. A potem pociągnęło wilka do lasu.
Jego pierwszym „dorosłym” filmem był „Zamach stanu”, w reżyserii Ryszarda Filipskiego – o marszałku Józefie Piłsudskim. Potem była „Polonia Restituta”, Bohdana Poręby. Pałuszyński pracował wtedy jako technik zdjęciowy w łódzkiej wytwórni.
– Najczęściej byłem wózkarzem. To lubiłem najbardziej – opowiada.
Wózek to precyzyjne urządzenie, na którym podczas zdjęć porusza się kamera.
– To droga maszyna. Wtedy kosztowała tyle, co dziesięć nowiutkich mercedesów – mówi filmowiec z Pabianic.
Najgorzej było w kanałach
Praca w fabryce snów fascynowała Pałuszyńskiego, ale bywała ciężka. Jak w jednym z filmów Jerzego Hoffmana. Scenę ucieczki Żydów z warszawskiego getta kręcili w prawdziwych kanałach. Było ciasno, duszno, fetor ścieków „ranił” nosy, po głowach biegały szczury.
Ale na planie zdarzały się także momenty błogiej sielanki. Tak było podczas kręcenia „Polonii Restituty”. Ekipę ulokowano w luksusowym pałacu w Petersburgu (wówczas Leningradzie). Byli podejmowani jak ówcześni partyjni dygnitarze. Przyjemnością była też robota przy filmie Jerzego Wójcika – „Karate po polsku”.
– Niemal wczasy na Mazurach. Wspaniała pogoda, bajeczne plenery, a do tego odtwórczyni jednej z głównych ról, Dorota Kamińska, miała kilka nagich scen – z błyskiem w oku wspomina Pałuszyński.
Dzięki filmowi zwiedził kawałek świata. Pracował w Niemczech, Czechach, Bułgarii. Z Panem Kleksem (filmy Krzysztofa Gradowskiego) zwiedził Moskwę i Krym. Rodzinę zdarzało mu się opuszczać nawet na kilka miesięcy. Rekord padł podczas kręcenia serialu dla młodzieży „Janka” (debiutowała w nim aktorka Agnieszka Krukówna). Ekipa na prawie rok zaszyła się w lasach nieopodal Sulejowa i Tomaszowa.
Kolega gwiazd
Robotę wózkarza dość szybko musiał zmienić. Został asystentem operatora. Do jego zadań należało: przygotowanie kamery, negatywów, oświetlenia, prowadzenie ostrości.
– Nie bardzo chciałem, ale taka była wówczas potrzeba – opowiada.
Współpracował ze Sławomirem Idziakiem, który w zeszłym roku dostał nominację do Oskara za zrobiony w Hollywood „Helikopter w ogniu”.
Podczas kilkunastu lat pracy za kamerą poznał najlepszych polskich aktorów: Daniela Olbrychskiego, Krystynę Jandę, Mariusza Dmochowskiego. W filmach, przy których pracował, grały też gwiazdy z importu. Na planie poznał amerykańskiego aktora Donalda Sutherlanda (szajba z komedii „Złoto dla zuchwałych”).
– Miał ogromne stopy. Buty, które nosił w filmie, zamówiliśmy u starego warszawskiego szewca – wspomina Pałuszyński. – Były tak wygodne, że Sutherland zamówił potem u niego kilkanaście par różnych butów. Z wdzięczności przywiózł staruszka na plan i posadził na honorowym miejscu.
Film albo życie
Andrzej Pałuszyński porzucił świat ruchomych obrazów 11 lat temu, za namową lekarzy.
– Ciężko zachorowałem i miałem do wyboru: życie albo film – wspomina.
Tamte czasy przypomina mu pokaźna kolekcja aparatów fotograficznych i telewizyjne powtórki filmów, przy których pracował.
– To wielka frajda zobaczyć swoje nazwisko na liście płac, czyli na liście wykonawców filmu – dodaje.
Komentarze do artykułu: W fabryce snów
Nasi internauci napisali 0 komentarzy