Początki jazdy na rowerze nie były łatwe. Upadki, wywrotki, zdarte kolana i łokcie. Jak to bywa w dzieciństwie…
- Ale po jakimś czasie udało mi się opanować sztukę poruszania się jednośladem – dodaje z uśmiechem pan Sławomir. - Jak dziecko jeździłem z tatą po okolicy. Mieliśmy też działkę niedaleko PTC. To były moje pierwsze dłuższe trasy. Docieraliśmy tam z Bugaju polnymi drogami.
W miarę upływu lat pabianiczanin wypuszczał się coraz dalej. W szkole podstawowej z kolegami Bartkiem i Damianem poznawał okolice Pabianic. Połknął rowerowego bakcyla.
- Z czasem chciałem jeździć coraz dalej. Koledzy w pewnym momencie uznali, że to dla nich za daleko - opowiada.
W okresie liceum coraz częściej wybierał się na samotne i długie wyprawy z wojskową mapą w ręku, którą podarował mu kuzyn.
- To była bardzo szczegółowa mapa. Pokazywała różne, niewielkie nawet ścieżki – opowiada Szczesio. - Problemem było to, że w jakimś momencie się kończyła, wówczas korzystałem z mniej szczegółowej mapy, którą także zabierałem na długie wyprawy rowerowe. W liceum po raz pierwszy przekroczyłem 100 kilometrów na trasie jednego dnia.
Pojechałem wówczas do Brzezin i wtedy pierwszy raz zobaczyłem tablicę z napisem miejscowości Moskwa, obok… Ksawerowa (w gminie Nowosolna).
Moda na „górala” mu się nie udzieliła. Pabianiczanin podróżował na niebieskim miejskim rowerze z bagażnikiem i błotnikami. Czego więcej potrzeba…
- Jeździłem na nim przez wiele lat i przejechałem wiele tysięcy kilometrów. Mam go do dzisiaj jako „rezerwa strategiczna” – dodaje.
W okresie studiów rower poszedł jednak trochę w odstawkę, a jego właściciel na uczelnię do Łodzi jeździł PKS-em i busami. Jednoślad wrócił do łask w okresie pisania doktoratu i pracy na uczelni jako nauczyciel akademicki. Obecnie doktor Sławomir Lucjan Szczesio jest adiunktem w Katedrze Historii Polski i Świata po 1945 r. w Instytucie Historii UŁ.
- Wsiadałem na rower, żeby po prostu pojeździć dla zdrowia, poznawałem nowe tereny, czasem historyczne miejsca – opowiada. - Na trasach coraz częściej zwracałem uwagę na zabawne nazwy miejscowości, do których dojeżdżałem i chętnie dzieliłem się tym ze znajomymi. Koleżanka z seminarium doktorskiego u profesora Albina Głowackiego, Basia, przekonała mnie, żebym założył konto na Instagramie i dokumentował swoje kolejne wyprawy i „zdobycze” ciekawych nazw.
I tak powstały hasztagi: #lucjanrowerowo oraz #lucjangotuje – ponieważ kucharzenie to kolejna z pasji pabianiczanina.
- Zacząłem opisywać swoje wycieczki i pokazywać zdjęcia tablic. Celem każdej z nich były zaskakujące, zabawne nazwy miejscowości, które wplatałem w swoje opowieści. Pod tym względem dobrze poznałem okolice – dodaje pan Sławomir. - Znajomi cały czas podrzucali mi też nowe cele. Tak dowiadywałem się, że mogę na rowerze odwiedzić Kijów czy dojechać na Syberię.
Gdy był już cel główny, przychodziła kolej na wyznaczenie trasy. A bardzo często prowadziła ona krętymi ścieżkami, ponieważ przy okazji można było „zaliczyć” wiele innych miejscowości, wsi i miast, których nazwy wprowadzały niekiedy w osłupienie. Wyprawy i kolejne cele stały się inspiracją dla powstania zabawnych historii, które pabianiczanin zamieszczał na swoim instagramowym i/lub facebookowym koncie.
Z pamiętnika podróżnika
„Pojechałem na dwóch kółkach zobaczyć nagie miecze pod Grunwaldem [niedaleko Aleksandrowa Łódzkiego], a tam wychodek. W Grunwaldzie nie mogłem nie zatrzymać się w sklepie „Jagiełło”, z wrażania wjechałem w Zgniłe Błota, a potem do Słowaka, by ostatecznie zawitać do Kazimierza”.
Jedziemy na zachód…
„...na trasie odwiedziłem takie miejsca, jak np. Pustelnik, Tumidaj, Ciołki, Broszki. Czasami było ciężko: Klon-Zadki, Stolce, Piaski, Wielka Wieś B, Jeziorko, Słomków Mokry, Korzeń, Ogrodzonko i Oraczew Mały. Okup nie był potrzebny, gdy pojawiły się elementy międzynarodowe Czechy i Holendry. Dwudniowa wycieczka była Warta wysiłku i przejechanych około 220 km”.
Z wyprawy po części województwa łódzkiego i wielkopolskiego: „Rozpocząłem od takich miejsc, jak: Biały Orzeł, Żuraw, Jelenie, Owieczki, Lisy, Liski, Niedźwiedzie, czyli wyszedł niezły Zwierzyniec. Do tego dorzuciłem m.in. Muchy, Krzaki, Gaj Zielony, Wiry, Pędziwiatry, Grzyb, Kiełbasy, Złotowiznę, Tworkowiznę, Czartorię, Króle, Szczesie, Rowy i Rybnik, a to tylko część z jednego dnia na rowerze i 140 km na dwóch kółkach”.
Tablicami historie pisane
- Czasem robiłem z tych wycieczek tematyczne wyprawy – opowiada Szczesio. - Kierowałem się np. na wschód przez Wódkę, Moskwę i docierałem do Syberii, po drodze jadąc ulicami Bajkał i Kresowych Stanic.
Raz wybrał się też do Warszawy, inspirowany miejscowościami Święte Laski i Święte Nowaki, by w samej stolicy, przez zupełny przypadek, trafić na ulicę „Posag 7 panien”.
- Czasami wychodzi naprawdę zabawnie – dodaje pasjonat rowerowych wycieczek.
Nie jest łatwo jednak taką podróż zaplanować, gdyż pomimo głównego celu plany potrafią dynamicznie się zmieniać.
- To są z reguły trasy ułożone na jeden, góra dwa dni, jeżeli mam gdzie przenocować – opowiada Szczesio. - Ale bywało, że z początkowo zaplanowanych 100 kilometrów robiło się kilkadziesiąt kilometrów więcej, co oznaczało powrót do domu w godzinach wieczornych. „Skakałem” po prostu na boki, tu są Byczki, tam Święte Laski, a tu Koziołki… i inne. Nie wszystko da się przewidzieć. Jadę na przykład i widzę tablicę z napisem „Szubienice 5 km”. No takiej okazji nie mogłem zlekceważyć.
Tu 5, tam 10 dodatkowych kilometrów. Jechał do Rzymu, a następnie do Paryża. Będąc tam nie mógł ominąć Wenecji – to „tylko” ponad 20 kilometrów – trzeba było trasę zmodyfikować.
Najpierw inspirowały pabianiczanina nazwy geograficzne. Zwiedził tak kilka „stolic” czy znanych miast, ale był również w Afryce. Na „Czarny kontynent” postanowił podjechać kawałek pociągiem. Trasę miał tak ułożoną, żeby wpaść też do Wielkiej Woli, po drodze pojawiły się Kobyłki, Ławki i Kliny, był Józefów i Alfonsów.
Odwiedził ponadto Sławno, Dębową Górę, Prymusową Wolę, Paradyż, Sulejów i Piotrków Trybunalski. To wszystko podczas 8-godzinnej wyprawy i przejechanych 134 kilometrach.
Ale podróż do Afryki nie obyła się bez komplikacji.
- Wyszukałem ją na Google Maps – opowiada pan Sławomir. - Już jadąc na miejsce zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na mapie satelitarnej okazało się, że „moja” Afryka była przy drodze biegnącej przez las. Zero zabudowy. Odwrotu jednak nie było, najwyżej dopytam na miejscu – stwierdziłem.
Tam, gdzie według GPS-a powinna być Afryka, był las.
- Zdezorientowany zaczepiłem napotkaną rowerzystkę, ale gdy starsza kobieta usłyszała, że chcę dostać się do Afryki, zaczęła uciekać – opowiada Szczesio. - Udało mi się jednak przy kolejnym spotkaniu uzyskać potrzebną informację, gdyż w pobliskim zakładzie pracowała kobieta, której koleżanka pochodziła… z Afryki.
Do wsi Afryka, która mieściła się za Opocznem, miał jeszcze jakieś 30 kilometrów. W Opocznie dokładnych wskazówek udzieliła podróżnikowi pani pracująca na stacji paliw.
- Powiedziała mi też o ciekawym Piekielnym Szlaku (łączącym Piekło i Niebo), o który zahaczyłem w czasie tej wyprawy, przy okazji jadąc przez rzekę Czarną – dodaje pabianiczanin.
Niestety „Afryka dzika, dawno odkryta”, ale bez tablicy….
- Nie mogłem jej znaleźć – opowiada pan Sławomir. - Gdy zatem zobaczyłem dom sołtysa, podjechałem i zapytałem o tablicę. Panie, nie ma jej, znowu ukradli – odpowiedział wzburzony sołtys, co potwierdziła także jedna z okolicznych gospodyń, zdziwiona obecnością gościa w tej okolicy w upalny dzień. Pogoda wtedy była jak… w Afryce…
Bez pamiątkowego zdjęcia tablicy w kolekcji, ale „Afryka” została zaliczona.
Bezpieczeństwo to podstawa
Na trasie warto też zadbać o bezpieczeństwo. Do 2016 roku, jak przyznaje pabianiczanin, jeździł beztrosko, bez kasku. Aż do pewnego zdarzenia w 2016 roku.
- Miałem wypadek niedaleko miejscowości Brójce, wracając spod… Moskwy – wspomina. - Już w drodze powrotnej, w okolicy Brzezin, odwiedziłem jeszcze moich znajomych. Wracałem od nich do domu bardzo ruchliwą trasą. Postanowiłem nie ryzykować i zboczyć na mniej uczęszczane drogi przez okoliczne wsie. Zacząłem sprawdzać trasę – jedną ręką trzymałem telefon, drugą kierownicę rowerową.
„Polskie” dziury i szybka jazda zrobiły swoje…
- Wpadłem w dużą dziurę, gwałtownie zahamowałem… przednim hamulcem… i niestety przeleciałem przez kierownicę – wspomina pabianiczanin. - Uderzyłem twarzą o asfalt. Okulary wbiły mi się w nos. Poczułem ból, a po chwili krew zaczęła kapać z nosa. Gdy zrobiła się już spora plama, stwierdziłem, że na rowerze do domu samodzielnie nie wrócę.
Było jeszcze jasno, godzina 17.00. Jednak kilku kierowców przejechało obojętnie obok poszkodowanego.
- W końcu zatrzymał się samochód, wybiegł z niego kierowca z rodziną, pytając, co się stało. Mężczyzna opatrzył mi rany, dokładnie mnie też obejrzał. W pierwszej chwili powiedział, że mam szczęście, gdyż jest stomatologiem. Już kilka razy ratował przypadkowe osoby podczas podróży autem – opowiada Szczesio.
Tego dnia pabianiczanin trafił na SOR do łódzkiego szpitala.
- Można powiedzieć, że byłem kolejną ofiarą powrotu z Moskwy – dodaje z uśmiechem. - Napoleon też wracał z niej „na tarczy”, podobnie jak Niemcy w czasie II wojny światowej. Przyszedł czas na mnie… i się przejechałem... Od tej pory na każdą wycieczkę zabieram kask i często opowiadam o swojej „przygodzie”, by zachęcić innych do zabezpieczenia głowy podczas wypadów na jednośladzie – dla bezpieczeństwa!
Na rekord
W najaktywniejszych latach pabianiczanin potrafił rocznie przejechać nawet około 3-4 tysięcy kilometrów, m.in. tematycznymi trasami, robiąc po 8-10 wycieczek powyżej 100 kilometrów i wiele krótszych.
Był też w Pruszkowie za Łaskiem i w Zielonej Górze za Łodzią. Stosunkowo blisko od Łodzi odwiedził Zamość, Sosnowiec, Szczecin. Dojechał do Pragi, Czech i Kijowa. Za Zgierzem odwiedził Ukrainę i Palestynę, przejeżdżając przez Wołyń i Podole. Niedaleko Gniezna „zahaczył” o Kosowo, a w pobliżu Bełchatowa o Mazury.
- W tym roku dojechałem też do Rzymu, Wenecji i Paryża – wylicza.
W czasie tej wyprawy odwiedził np. Obiecanowo, Chrzanowo, Oborę, Obórkę, Damasławek, Skórki, Głowy, Nowiny, Niedźwiady, Szalejew.
- Byłem nawet w Końcu Świata – dodaje z uśmiechem. - To około 40 kilometrów za Sieradzem. W tej okolicy jest całkiem miłe miejsce, gdzie można wypocząć, rozpalić grilla.
Podróżował też przez Wódkę
- Za pierwszym razem nie mogłem znaleźć tablicy, za drugim się udało, od innej strony. To nawet spora miejscowość – opowiada pasjonat.
W tej wsi mają poczucie humoru. Są tu ulice o takich nazwach, jak: Żytnia, Pszeniczna, Zbożowa czy Jęczmienna. Pabianiczanin jechał nimi i nie dowierzał, patrząc na tablice z nazwami.
„Pobożną trasę” Szczesio obmyślił dla siebie i kolegi zakonnika. Ma nadzieję, że uda się im ją pokonać w niedalekiej przyszłości. Prowadzi ona przez np. Bedoń Przykościelny, Kurowice Kościelne, Biskupią Wolę do Papieży. Po drodze rowerzyści mogą zahaczyć o pobliskie Baby.
W planach historyka są na następne lata: Zławieś Wielka i Łubianka (woj. kujawsko-pomorskie), Hiszpania (woj. wielkopolskie) czy Florencja (woj. mazowieckie).
- Na rowery i w Polskę, szukać ciekawych miejsc oraz tablic, dla relaksu i zdrowia – zachęca pabianiczanin.
Komentarze do artykułu: Z Pabianic na Koniec Świata
Nasi internauci napisali 3 komentarzy
komentarz dodano: 2024-12-26 09:33:46
komentarz dodano: 2024-12-26 08:36:38
komentarz dodano: 2024-12-25 14:43:54