Był 1961 rok. Jadą do Anglii, do teściów. Nie mogą tam zostać, więc pakują walizki i pół roku później są w Niemczech. Tutaj 23-letni Kasimir Ulmann w fabryce Volkswagena ładuje samochody na przyczepy. Gdy po 33 latach odchodzi na emeryturę, jest już dyrektorem
- Jeśli tęskniłem, to tylko za pierogami z serem. Lubię wracać do Pabianic. Jestem tu kilka razy w roku – mówi 80-letni dziś Kasimir Ulmann.
Gdy wraca, cieszą go nowe autostrady, zaopatrzone sklepy, ładne budynki.
- Zawsze zatrzymuję się u siostry Marioli. Do Willi Impresja chodzimy na kolacje. Na pierogi z serem na słodko obowiązkowo jadę na ryneczek do Pierogarni – wylicza miejsca, które zawsze odwiedza.
Dzieciństwo Ulmann spędził przy zbiegu Wiejskiej i Łaskiej. Jeszcze przed wojną jego tata miał tutaj tkalnię. Najpierw z ich krosien schodziły tkaniny ubraniowe. Potem tkali żakardy. Mieszkali na piętrze, nad tkalnią. Dziś w miejscu rodzinnego domu stoi Dom Pomocy Społecznej.
Kasimir Ulmann z żoną Basią i roczną córką Kasią pożegnali Pabianice 56 lat temu.
- Teść walczył pod Monte Cassino, więc po wojnie został w Anglii. Tam dołączyła do niego teściowa. Dlatego pojechaliśmy na Wyspy – wyjawia. - Żona z domu jest Furmańska.
Ale w Wielkiej Brytanii nie mogli legalnie zostać.
- Mój tata był Niemcem. Pamiętam, jak po wojnie dzieci na mnie wołały szwab i wyrzucili mnie ze szkoły podstawowej – przypomina.
Mały Kazimierz skończył Szkołę Podstawową nr 1, a potem poszedł kształcić się do Technikum Włókienniczego w Łodzi przy Żeromskiego. Poznawał techniki włókiennictwa, jak przystało na dziecko z rodziny tkaczy. Niestety, do ich majątku państwo polskie dobrało się w 50. latach i „skarbówka” skonfiskowała tkalnię.
- Gdy skończyłem szkołę, wzięli mnie do wojska. Po wyjściu do cywila udało mi się dostać pracę w Wełnie przy Lipowej. Przez trzy lata siedziałem tu w biurze. Byłem technikiem normowania – mówi, wskazując na budynek dzisiejszego hotelu Fabryka Wełny.
W Pabianicach ma przyjaciół - Zosię i Edwarda Elsnerów, siostrę Mariolę Gralę z rodziną. To do nich przyjeżdża. Odwiedza też groby rodziców, którzy są pochowani na cmentarzu katolickim.
- Ale mieszkać tu bym nie chciał. Lubię pójść na Lipową, do Parku Słowackiego. Zawsze idę na strzelnicę. Ale nie wszędzie jest tak czysto i ładnie. A ja lubię porządek – przyznaje.
To zamiłowanie do dokładności pozwoliło chłopakowi z Pabianic osiągnąć sukces w Niemczech.
- Z powodu pochodzenia ojca Niemca od razu dostałem obywatelstwo. Gdy pojawiłem się w Wolksburgu w 1962 roku, chcieli mnie wysłać do szkoły. Ale ja poszedłem do pracy, bo miałem rodzinę na utrzymaniu. Pięć marek trzymanych w dłoni miało dla mnie wtedy wielką wartość – przyznaje.
Ładował wyprodukowane w Volkswagenie samochody i wysyłał transporty w świat. Pracował po 12 godzin dziennie. W soboty o dwie godziny mniej.
- W Polsce rozpocząłem studia. To była ekonomia, ale ją rzuciłem. Tam ta wiedza mi się przydawała – wyjaśnia. - Do tego zawsze lubiłem mieć wszystko porządnie poukładane. Mówili, że jestem tak dokładny, jakbym ze starych Prus przyjechał, a nie z Polski centralnej.
Konsekwentnie piął się po szczeblach kariery. Na początku 70. lat już pracował w biurze. Gdy po 33 latach odchodził na emeryturę, był dyrektorem logistyki w fabryce Volkswagena w Wolfsburgu.
- Gdy tam przyjechałem, nie znałem niemieckiego. Trochę mówiłem po angielsku. Języka uczyłem się w pracy od mojego kierownika – wyjawia. - A potem zostałem szefem i pracowałem jeszcze więcej. Wtedy już mój niemiecki musiał być perfekcyjny.
Zaczął grać w tenisa. Szło mu tak dobrze, że zrobił licencję trenera i pojawiły się dodatkowe zarobki. Wszedł do zarządu miejskiego klubu tenisowego. Posypały się nagrody ze związku tenisowego. Potem były odznaczenia z urzędu miejskiego za pracę dla lokalnej społeczności. Odszedł po 30 latach, ale w tenisa gra dalej. Teraz tylko dla przyjemności.
- Lubię porządek i za to mnie ceniono przez całe życie – przyznaje.
Ale największą jego pasją są auta. W tym roku Polskę odwiedził siedząc za kierownicą nowiutkiego vw passata.
- Ma dwulitrowy silnik, 150 KM, automatyczną skrzynię biegów. To diesel. Spala tylko 5 litrów – wylicza zalety auta. - Dostajemy co roku nowe auto od firmy VW. Jest warte około 55.000 euro.
To jego 91. samochód. Zaczynał od garbusa. Nowego.
- Po dwóch latach pracy w Volkswagenie kupiłem pierwsze auto. Pamiętam, że było beżowe. Potem kupiłem drugie, niebieskie – wspomina.
Ulmannowie doczekali się w Niemczech wnucząt. Dziś 23-letnia Natalie studiuje, a 27-letni Christian robi aparaty słuchowe. Ich córka Katarzyna jest urzędnikiem państwowym. Pracuje w Urzędzie Powiatowym, w opiece społecznej.
- Co jest w życiu najważniejsze? Bycie człowiekiem - przekonuje. - W każdej sytuacji to ważne.
-----------
VW posiada największe na świecie Verladezentrum (Transport i Logistik Zentrum):
1.200 wagonów na dobę
65 km toru kolejowego obejmuje fabryki Wolfsburg, który jest połączony ze światem za pośrednictwem stacji Fallersleben
143 elektrycznych przełączników
570 pracowników zatrudnionych na trzy zmiany
80 pociągów wysyłają na dobę
28 pociągów towarowych dociera każdego dnia roboczego
1.500 razy dziennie są przekładane bocznice kolejowe.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz