Była już wietrzna Islandia, norweskie fiordy i koło podbiegunowe też Pan zaliczył, a teraz Półwysep Arabski. Skąd decyzja, żeby w taki ciepły kraj ruszyć rowerem?

 - Generalnie po ostatniej Islandii, gdzie tak bardzo wymarzliśmy, stwierdziliśmy, że trzeba pojeździć w cieplejszym klimacie.

To była zbiorowa decyzja. Ma Pan swoją grupę rowerowych zapaleńców do podróżowania po bezdrożach?

- Tak, to taka grupa przyjaciół z Polski. Razem jeździmy. W różnych oczywiście składach ilościowych i osobowych.

A to jest mieszany skład, czy sami mężczyźni?

- Akurat grupa podstawowa jest męska, ale w wyprawie do Omanu  mieliśmy w ekipie jedną panią - Maję. To była córka jednego z kolegów.

Kto zajmował się logistyką, jaki był podział ról w przygotowaniu tej wyprawy?

- Każdy wniósł jakiś wkład. Ja akurat odpowiadałem za ułożenie tras i zwiedzanie atrakcji po drodze. Moim zadaniem było rozpisanie trasy tak, żeby ją dało się przejechać w określonym czasie. Musiałem też zweryfikować drogi. Maja z Mateuszem, swoim partnerem, czyli „Młodzi”, jak na nich mówiliśmy, bo oni mieli po 27 lat, choć twierdzili, że im wiek też ciąży, wzięli z kolei na siebie logistykę połączeń lotniczych oraz zamawianie noclegów w Muskacie.

A ile czasu daliście sobie na tę podróż po Omanie?

- Dwa tygodnie. W Omanie nie wymagają wiz, jeśli jesteś na taki krótki czas. Musisz mieć wykupione bilety w obie strony, paszport i ubezpieczenie. Gdybyśmy chcieli pobyć dłużej, to musielibyśmy złożyć wcześniej wniosek wizowy i czekać na wydanie wizy.

Ile to kosztowało? Czy to drogi kraj dla podróżnika?

- Trzeba przygotować się na wydatek kilku tysięcy złotych na same bilety lotnicze. Życie na miejscu okazało się nie takie drogie.

Oman to jest kraj dwóch szybkości finansowych. Rial omański to około 10 zł w przeliczeniu na złotówki. Więc to naprawdę mocna waluta. Ale na przykład gastronomia na pewno jest tańsza niż w Polsce. Mówię o takiej gastronomii przydrożnej. Jest tam bardzo dużo imigrantów z Iranu, Indii, Pakistanu, trochę z Syrii. Jedni pracują głównie na budowach (wykonują cięższe prace). Inni, jak Hindusi, opanowali absolutnie gastronomię.

Oman to monarchia absolutna, a dwaj ostatni władcy zrobili dużo dla swych rodaków. Stworzyli całkowicie bezpłatne szkolnictwo i służbę zdrowia. Dzisiaj żyją głównie z eksportu ropy naftowej, widać jednak, jak rozbudowują sektor turystyczny. Jest zróżnicowanie zamożności, jak w każdym państwie, natomiast absolutnie nie było widać biedy. Przez dwa tygodnie mieliśmy tylko jeden incydent, gdy w Muskacie podszedł do nas ktoś, kto prosił o jakiś datek, chciał pieniądze. Ale z jego zachowania wyglądało, że to jest osoba chora psychicznie.

Wylądowaliście w stolicy z rowerami…

 - Z Warszawy lecieliśmy do Daki, czyli do stolicy Kataru, tam się przesiadaliśmy na kolejny lot i wylądowaliśmy w stolicy Omanu, w Muskacie. To jest miasto pod względem ilości ludności podobne do Warszawy - około 1,3 mln mieszkańców. Cały Oman liczy ponad 4 mln obywateli.

Mieliśmy tam jeden nocleg, ale jaki… To był apartament w dzielnicy ambasad. Nasz dom sąsiadował z ambasadą Libanu, a dalej była ambasada Afganistanu, a trzy domy wcześniej jakieś przedstawicielstwo ambasady Hiszpanii. Było bezpiecznie, bo z racji towarzystwa, sporo policji się kręciło.

Czy na podróż po tym kraju zabraliście specjalne rowery?

- Mam dwa rowery wyprawowe. Oprócz czterech innych. Do Omanu zabrałem ten specjalny, stalowy, przeznaczony na trudne trasy.

A jakie drogi go czekały?

- Pół na pół pomiędzy asfaltowymi a drogami szutrowymi, z pewną przewagą tych gruntowych. Ja lubię takie gruntowe drogi, więc nie narzekałem. Sam ułożyłem tak trasę, żeby jak najwięcej prowadziła właśnie drogami gruntowymi. Dla mnie jazda asfaltem odbiera część klimatu wyprawy. Szutrówki dominowały.

A czy nie było nudno?

- Absolutnie. Krajobrazy pustynne, całkowicie obce, w naszym klimacie nie do zobaczenia. Jak jedzie się pół dnia albo dłużej przez taką pustynię, aż nagle pojawiają się zarośla i trafia się do oazy, takiej z palmami, to przez skalę odmienności na człowieku robi to niesamowite wrażenie. Kontrast przez to, że otoczenie było tak inne, obce temu, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, był niesamowity i robił wrażenie.

A czy ludzie, których spotykaliście po drodze, byli przyjaźni?

– Bardzo przyjaźni. Zatrzymywali się swoimi wypasionymi autami i pytali, czy nie trzeba pomocy, oferowali wodę, chcieli nas podwieźć. Tłumaczyliśmy, że to rowerowa wyprawa, a oni kręcili głowami z niedowierzaniem. Dziwili się, oni byli atrakcją dla nas, a my dla nich. Robili nam zdjęcia. Proszę, biali na rowerach. Rowerów jest jeszcze tam bardzo mało, turystów rowerowych jeszcze mniej, a zatem stanowiliśmy dla nich atrakcję.

Jakaś bariera językowa?

- Nie, żadnej. Bariery językowej nie było niemal wcale, ponieważ tam dosłownie wszyscy mówią po angielsku. Jedni lepiej, drudzy gorzej, ale w zakresie podstawowej komunikacji to się wszędzie człowiek mógł porozumieć. Wszystkie napisy były dwujęzyczne. Wszystkie znaki drogowe też, dwujęzyczne były etykiety w sklepach i instrukcje.

Oman spośród krajów arabskich jest też jednym z najbardziej tolerancyjnych państw…

- Oczywiście, to nie Arabia Saudyjska, ale też kraj islamu i monarchia absolutna. Dwóch ostatnich sułtanów swoimi rządami wyprowadziło kraj z ubóstwa. Oman wykonał dzięki nim ogromny skok cywilizacyjny. W tej chwili jest powszechny obowiązek kształcenia. Oświata jest na każdym poziomie całkowicie bezpłatna. Także służba zdrowia.

Jak są traktowane kobiety?

– Kobieta w Omanie ma prawo do nauki. Jeśli ma prawo jazdy, to sama kieruje samochodem. Jeżeli chce, to pracuje. Ma wolny wybór co do ubioru. Widać na ulicach kobiety w tradycyjnych strojach, ale twarze zakrywa może 10 proc. Jak nam tłumaczono, zależy to od odłamu religijnego lub tradycji rodzinnych, plemiennych, a nie wynika z nakazów prawnych. Była jednak wyraźna bariera w kontaktach z nami - Europejczykami, mężczyznami. Kobiety nas unikały z wyjątkiem sytuacji formalnych, np. obsługa w sklepie. Nie odpowiadały na pozdrowienia czy pytania.

Ile kilometrów pokonaliście?

- Przejechaliśmy pętlę o długości 700 km. Z Muskatu przez Al-Rustag wspięliśmy się do Jebel Shams na 2 tysiące metrów, nad krawędź Wielkiego Kanionu Arabii, porównywanego często do znacznie słynniejszego Kanionu Kolorado. Rzeczywiście jest imponujący. Ponad 1.000 metrów pionowego urwiska robi wrażenie. Dalej zjechaliśmy do fortu Bahli i pojechaliśmy do Nizwy, pierwszej historycznej stolicy Omanu. W Nizwie urzekło nas Stare Miasto, w całości zbudowane z kamienia łączonego niewypaloną gliną, a także ogromny targ, pamiętający czasy karawan kupieckich oraz wielki fort. Oczywiście również światła, światła, światła. Omańskie miasta w nocy lśnią blaskiem tysięcy neonów. W Nizwie zrobiliśmy jeden dzień przerwy, wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy 200 kilometrów na pustynię piaszczystą, żeby sobie pochodzić po wydmach i nasycić się bezkresem pustyni.

Podróżowaliście po Omanie, gdy kończyło się tam lato. Jakie były temperatury?

- Przez Oman przebiega Zwrotnik Raka, zatem niezależnie od pory roku słońce jest bardzo ostre, mocne. A przez dwa tygodnie widzieliśmy jedną malutką chmurkę, którą momentalnie wszyscy obfotografowali, ponieważ było to coś niesamowitego. Zobacz! Chmura!

Cieplutko było…

- W południe do 45, raz termometry na takiej kamienistej pustyni 50 pokazały, a średnio to tak 45 stopni. W południe robiliśmy przerwę. Na początku to aż 3 godziny odpoczywaliśmy, bo jednak temperatury w południe i ostre słońce dawały się we znaki. Ale stopniowo, jak łapaliśmy aklimatyzację, to sjesty skracaliśmy, aż zeszliśmy do godziny, a w jeden dzień nie zrobiliśmy przerwy. Człowiek szybko się aklimatyzuje.

A wilgotność powietrza?

- To jest pustynia, nie odczuwałem wilgoci w powietrzu. Ja na przykład tam się niemal nie pociłem mimo takiej temperatury, bo po prostu było tak sucho.

Słońce zachodziło około 17.00. To była kwestia 20 minut i robiło się ciemno. Temperatura spadała nad ranem do plus 24 stopni. Spaliśmy pod namiotami, ale przez cały wyjazd ani razu nie założyłem tropiku na namiot. Była tylko moskitiera, żeby mieć spokojny sen, żeby jakieś bzyczki nie dokuczały. Ja byłem tym ciepłem zachwycony. W końcu człowiek zwija rano namiot i jest suchy. Nie ma kondensacji. Rewelacja.

A było zagrożenie ze strony innych zwierząt?

- Obawialiśmy się skorpionów, bo to już jest strefa występowania tych zwierząt. Na ugryzienia trzeba było mieć surowicę, a z kolei surowicy nie da się wozić na rowerze, bo nie znosi wysokich temperatur i koło się zamyka. Trzeba było być uważnym, ostrożnym i liczyć na szczęście. Nam dopisało.

Ale kozy podkradały wam jedzenie…

- Kóz po drodze było multum. Takie na wpółdzikie po prostu chodziły po pustyniach. Nikt ich nie pilnował. A co jadły, to jest dobre pytanie. Jadły, co znalazły. Nam podkradły śniadanie, a właściwie wymusiły je na nas.

Jak na tak długi wyjazd i na pięć rowerów, to poszło wyjątkowo gładko…

- To naprawdę ewenement - na dwa tygodnie podróży w ciężkich warunkach, żaden z rowerów nie miał poważnej awarii. Oczywiście „złapaliśmy parę gum”, ale to się nie liczy. Na takie wypadki byliśmy przygotowani.

 Jechaliśmy z namiotami i spaliśmy w tych namiotach, rozbijaliśmy je po drodze na pustyni. Dla miejscowych po prostu fakt, że ktoś rozbija namiot przy drodze i w nim nocuje, to było normalne. Byliśmy… ziomkami. To wciąż naród czerpiący swe korzenie z tradycji koczowniczych, a biwakowanie to jeden ze sportów narodowych. Zatem biwakując na dziko byliśmy ziomkami.

Nie było też kłopotu z tym, że rozbijaliście się na cudzej ziemi?

- Nie, nigdy się z tym nie spotkaliśmy. Nie było tak, jak w Islandii, że wszystko jest pogrodzone drutami kolczastymi. W Islandii jedzie się i przez dziesiątki kilometrów ciągną się zasieki z drutu kolczastego. Front ukraiński by się tego nie powstydził, a w Omanie niczego takiego nie było nigdzie. Można było biwakować teoretycznie wszędzie. W praktyce wyszukiwaliśmy na mapie miejsca wyglądające na przyjazne do biwakowania. Czasem jakieś punkty biwakowe, odludne meczety (były często nad wodą) lub strzelnice sportowe. A czasem po prostu malownicze wadi.

A jak z wodą w drodze?

- Myśleliśmy, że będą problemy z wodą na pustyni. Przygotowałem rower do transportu nawet 10 litrów wody. Absolutnie niepotrzebnie. Po pierwsze, jest to kraj świetnie zorganizowany i dobrze funkcjonujący. Jednocześnie jest w nim dużo takiego luzu. Można się czuć dużo bardziej swobodnie niż w Europie. Na przykład troszkę jak w Polsce, w każdej większej miejscowości, wsi można powiedzieć, na pewno był sklepik. Mniejszy, większy, ale sklepik. I tam była woda butelkowana, kosztowała na nasze złotówkę. Była woda w punktach biwakowych. Była woda przy drogach. Czasami na kompletnym pustkowiu stały takie wielkie zbiorniki z wodą. Ta woda szła przez zespół filtrów i takie urządzenie do schładzania. Wystarczyło nacisnąć guziczek i leciała filtrowana zimna woda. Była woda przy meczetach, bo oni rytualnie się przed modlitwą obmywają czy myją. Oprócz wody do mycia, był kranik z wodą do picia.

Wodę stosuje się tam także w toaletach. Czy rzeczywiście nie mają papieru toaletowego?

– Tak, nie mają. W miejscach gdzie są zagraniczni turyści, w ubikacjach są sedesy i papier toaletowy, ale nie wrzuca się go do muszli, a do kosza. A poza tym są toalety „na narciarza” i węże z wodą do podmywania się. Moim zdaniem, to jest na ten ciepły klimat genialne rozwiązanie, dużo bardziej higieniczne.

I to prawda, że jednej ręki się nie podaje, tej nieczystej?

 - Tak. Ten wąż był zamontowany na lewą rękę. Prawa była „czysta”.

 Jeszcze jedna uwaga. Akurat my, Europejczycy, jesteśmy źle ubrani na panujący tam klimat. Ich obszerna i luźna szata -galabija - lepiej się sprawdza niż spodnie. Oczywiście nie do jazdy na rowerze, ale ogólnie to ma sens.

Kraj bezpieczny, a czy dla naszej kieszeni drogi?

 - Nie. Generalnie tam za dwa-trzy rjale, czyli za dwadzieścia, trzydzieści złotych, można porządnie zjeść. Za wynajęcie noclegu, a mieliśmy takie studio składające się z trzech sypialni po 30 metrów każda, ogromnej kuchni i dwóch łazienek, zapłaciliśmy po 30 złotych na osobę.

Ile kosztuje prąd?

- Prąd musi być bardzo tani, dlatego że tam wszystko jest na prąd. Elektrownie działają na gaz ziemny i ropę. Linie energetyczne widać po prostu wszędzie. Gdzieś przez góry poprzerzucane po szczytach… Widok imponujący.

Jak płaciliście – gotówką?

 – Kartą. Przez całe dwa tygodnie raz nie mogłem zapłacić kartą. Pan tłumaczył, że ma zepsuty terminal.

A jak z internetem?

- Myślałem, że będę poza zasięgiem internetu, szczególnie, że większość czasu spędzaliśmy w omańskim interiorze. Okazało się, że tam system 5G jest po prostu niemal wszędzie. Czasami to nie rozumieliśmy, jakim cudem, bo nocujemy w szczerym „nic”… i stoi 5G.   Ale rzeczywiście tych nadajników po drodze było widać mnóstwo. Opłaty za internet też nie były drogie. 12 rjali kosztowała karta turystyczna dwutygodniowa z Omantela, czyli z ich operatora narodowego, na której było 16 gigabajtów. Nie sposób tego wykorzystać w dwa tygodnie. Więc pod tym względem kraj bardzo nowoczesny, świetnie poukładany, kraj absolutnie przyjaznych ludzi.

Kraj do polecenia na wakacje?

- Oman absolutnie polecam. Osobiście jestem zachwycony tym krajem. Bardzo duża dla mnie niespodzianka. Ile mogłoby to kosztować? W sumie zamknąłem się w 5 tysiącach złotych. Najwięcej płaci się za przelot. Nas bilety kosztowały w obie strony około 3,5 tysiąca złotych, łącznie z biletem za rower. W sumie, w Omanie można żyć relatywnie tanio, szczególnie stołując się w gastronomii ulicznej i śpiąc pod namiotem. Ale noclegi też można znaleźć w bardzo dobrych cenach. Do życia nie jest to kraj tani, ale zdecydowanie tańszy niż Polska. I subiektywnie wszyscy mieliśmy poczucie bardzo dużego bezpieczeństwa. Większego niż w Polsce, nie wspominając już o Europie Południowej. Nie było również sytuacji takich jak w Jordanii, gdzie dzieci rzucają kamieniami czy też agresywnych psów wielkości kaukazów, pilnujących stad bez nadzoru ludzi. Oman w naszych oczach jawi się jako kraj bezpieczny i niesamowicie życzliwy.

To teraz Sahara przed wami…

 - Tak, na tapecie jest Maroko. W tej chwili w przygotowaniu jest trasa po południowej części tego kraju z górami Atlas i właśnie chcemy zahaczyć również o Saharę. Ale to dopiero plany.