W Ksawerowie, gdzie Andrzej Skrzydlewski urodził się rok po wojnie, wszyscy chłopcy umieli wiązać bokserskie rękawice, ćwiczyli zapaśnicze chwyty albo uganiali się za piłką.
Gdy pierwszy raz Andrzej zajrzał do cuchnącej potem budy, w której trenowali bokserzy Włókniarza i zapaśnicy PTC, miał siedemnaście lat. Potężnie zbudowany, wysoki, mocny, od razu zwrócił uwagę trenerów. Podeszli pomacać bicepsy Andrzeja, wyrzeźbione ciężką pracą w gospodarstwie ogrodniczym rodziców, Zofii i Ryszarda.
Po lekcjach w zawodówce „mechanika” przy ulicy Piotra Skargi i po robocie w szklarni Skrzydlewski jeździł tramwajem na bokserskie treningi.
Próbował grać w piłkę ręczną, ale z tego zrezygnował. Lewego sierpowego i podwójnej gardy nauczył go Eugeniusz Nowak, olimpijczyk z Paryża, szkoleniowiec pabianickich bokserów. Andrzej stoczył kilka walk, zmiatając przeciwników z ringu. Nie gorzej czuł się na zapaśniczej macie, gdzie bezlitośnie ciskał rywalami. Gryzł się, nie mogąc zdecydować, w jakiej dyscyplinie chce być mistrzem Polski.
Rozterki nastolatka przerwał niewysoki rywal z ringu, ciężko nokautując Andrzeja już w pierwszej rundzie sparingu. Trener Nowak pokręcił głową i odesłał Skrzydlewskiego na zapaśniczą matę PTC. „Na bokserskiego mistrza jesteś za stary” – po męsku wyłożył olimpijczyk.
Surowego siłacza z Ksawerowa ciosał Tadeusz Wnuk, wybitny szkoleniowiec zapaśników. Owszem, na treningach Wnuk dawał mu w kość, ale już niespełna rok później Skrzydlewski wywalczył tytuł mistrza Polski juniorów.
„Ma ogromny talent i już niezłą technikę” – z uznaniem pisał o Andrzeju „Przegląd Sportowy”.
Był też niebezpieczny. Podczas ligowej walki z potężnym jak tur Mietkiem Kuligiem, zawodnikiem Wolanki Wola Krzysztoporska, Andrzej połamał rywalowi żebra.
„Od tamtej pory mało kto w regionie odważył się wyjść do walki z Andrzejem” - wspomina Hieronim Ratajski, przyjaciel Skrzydlewskiego, też zapaśnik, a po latach działacz sportowy.
„Nienaganna technika, ambicja i szaleńcza wprost odwaga” – chwaliły sportowe gazety, gdy w 1965 roku Skrzydlewski sięgnął po mistrzostwo Polski seniorów.
Był ryzykantem i uparciuchem. Kumple z maty nazywali go „Mułem”, bo mozolnie znosił trudy, niezłomnie dążąc do celu. W 1968 roku „Muł” znów przywiózł do Pabianic złoty medal mistrzostw Polski. Pragnął więcej. Dużo więcej. Wkrótce zapaśniczy diament z Pabianic wpadł w oko sportowym potęgom: warszawskiej Legii i dębickiej Wisłoce. Klub z Dębicy wspierała pękata kasa zakładów opon samochodowych Stomil. Ceną za transfer pabianiczanina był komplet nowiutkich opon do klubowego autokaru PTC. Tak dogadali się klubowi działacze.
Skrzydlewski przeprowadził się do Dębicy. Wisłoka montowała ekipę przyszłych mistrzów świata, Europy i olimpiad. Na Podkarpaciu Andrzej miał szczęście pracować z doskonałymi trenerami: Tadeuszem Popiołkiem i Czesławem Korzeniem. Po ciężkich treningach kursował do rzeszowskiego technikum, by dokończyć zajęcia z obróbki skrawaniem i zdać maturę. Klub wysłał go do studium katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego, by zrobił kursy trenerskie.
W barwach Wisłoki Skrzydlewski zdobył cztery tytuły mistrza Polski, srebrny medal mistrzostw Europy, dwa brązowe medale mistrzostw świata i ciężko pracował na kolejne trofea.
„Tata w domu, to było święto” - wspomina córka Magdalena. „Przed dużymi imprezami sportowymi, jak mistrzostwa Europy, świata czy igrzyska olimpijskie tata spędzał w domu zaledwie kilka dni w roku. Mama, brat i ja jeździliśmy do niego na zgrupowania. Sporo czasu przebywaliśmy w Zakopanem, przy głównej kwaterze zgrupowań zapaśników. Dzięki temu częściej widzieliśmy się z tatą”.
Po mistrzostwach Europy w Katowicach (1972), na których wywalczył srebrny medal, Skrzydlewski dostał nagrodę cenniejszą niż srebro: bilet do Monachium na igrzyska olimpijskie. Polski Związek Zapaśniczy dorzucił do tego granatową reprezentacyjną marynarkę z białym orłem na kieszonce. W Monachium „Muł” walczył zaciekle, lecz bez odrobiny szczęścia. Siódme miejsce nie było w stanie sprawić mu uciechy. Znacznie lepiej wypadł w Teheranie (1973), gdzie na mistrzostwach świata zdobył brązowy medal. Z mistrzostw w Mińsku (1975) też przywiózł „brąz” i szykował się na drugie igrzyska. „Będę gryzł matę!” – zapowiedział w Polskim Radiu, kwalifikując się na olimpiadę w Montrealu. Latem 1976 roku Polskie Radio podało, że o medal dla Polski walczy syn ogrodnika spod Pabianic, Andrzej Skrzydlewski. Startujący w kategorii stu kilogramów Polak położył na łopatki Moshtaghima z Iranu i Vernika z Argentyny, przegrał z Amerykaninem Rheingansem, pokonał Niemca Schafera, przegrał z Rosjaninem Bałboszinem i Bułgarem Goranowem. Wystarczyło na trzecie miejsce! Stojąc na podium, trzydziestoletni Skrzydlewski ucałował swój wymarzony brązowy olimpijski medal.
Ani się obejrzał, był sportowym emerytem. Ze łzami w oczach pożegnał narodową kadrę i na dłużej wyjechał do Szwecji. W klubie ATK Göteborg pracował na dwóch etatach: zapaśnika i trenera. Jako zawodnik przez siedem lat nie znalazł w Skandynawii rywala godnego siebie. Jako trener wyszkolił szwedzkiego olimpijczyka na igrzyska w Barcelonie i piętnastu mistrzów kraju.
Był też sparingpartnerem najlepszego zapaśnika tego kraju - Franka Andersona, medalisty olimpijskiego z Los Angeles, wielokrotnego mistrza świata i mistrza Europy.
„Kiedyś Andrzej zrobił nam dużą frajdę, zapraszając do Szwecji zapaśników i działaczy macierzystego klubu, PTC” – wspomina Hieronim Ratajski. „W Göteborgu mieliśmy międzynarodowe zawody zapaśnicze, a następnie Andrzej zabrał nas na kilkudniową wycieczką po Szwecji”.
W skromnym klubowym hoteliku ATK Göteborg, gdzie gospodarze zakwaterowali polskiego olimpijczyka, Skrzydlewski miał współlokatora z Polski. Nazywał się Antoni Zajkowski i był judoką, też olimpijczykiem. Do Szwecji sprowadził go dwuletni kontrakt trenerski. Andrzeja i Antoniego połączyły dwie pasje: sport i samochody. Skrzydlewski, który lepiej poznał Skandynawię, wprowadził Zajkowskiego w autobiznes. Kupowali szwedzkie rozruszniki i alternatory do aut, pakowali je w podróżne torby, po czym starym mercedesem 123, zwanym beczką, wieźli na prom kursujący z Malmö do Polski. Po drugiej stronie Bałtyku za części do zachodnich samochodów płacono wtedy krocie. Wkrótce Zajkowski wciągnął w interes rodzinę i założył firmę Bendiks.
Skrzydlewski majątku się nie dorobił - ani na matach, ani na handlowaniu. Gdy po kilkunastu latach wrócił w rodzinne strony, też założył firmę z częściami zamiennymi do aut. Za Wadlewem kupił szmat ziemi, gdzie hodował kalifornijskie dżdżownice – czerwone robale wytwarzające naturalny nawóz, biohumus. Sprowadził do Polski ciężarówki i otworzył firmę transportową. W wynajętym budynku dawnej szkoły położnych przy ulicy Zamkowej prowadził hotel, wraz z córką Magdą.
„To ważne miejsce w dziejach naszego miasta” – dodaje Hieronim Ratajski. „Wszak tamże, w 1906 roku w restauracji Pod Złotą Kotwicą zawiązano Pabianickie Towarzystwo Cyklistów. Andrzej doskonale o tym wiedział”. Miał smykałkę do biznesu. Po paru latach robienia interesów w kraju Skrzydlewski był zamożnym człowiekiem. Społecznie udzielał się w zarządzie PTC.
Kochał gołębie. Godzinami obserwował, gdy kołowały nad Ksawerowem albo przysiadały na dachach. Miał ich ze trzysta. W maju 2006 roku ucinał sobie pogawędkę z pasjonatem takim jak on, hodowcą gołębi, gdy nagle zachwiał się, skulił, stracił przytomność i upadł. „Erka” przyjechała błyskawicznie. Lekarz, który po godzinnej reanimacji zabierał pacjenta do szpitala, nie dawał nadziei.
„Jestem w szoku” – w wywiadzie dla „Życia Pabianic” wyznał Tadeusz Feliksiński, przyjaciel Skrzydlewskiego, także były zapaśnik PTC. „Andrzej nigdy się nie skarżył na serce, nie chorował. Ledwie przed rokiem w ośrodku przygotowań olimpijskich w Spale robiliśmy badania medyczne. Tętno miał idealne”. Brązowego medalistę z Montrealu zabił rozległy zawał serca.
28 maja 2006 roku Andrzej Skrzydlewski zmarł. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat. Spoczął na cmentarzu w Pabianicach.
"My, pabianiczanie" Roman Kubiak
Osiągnięcia (wg. Wikipedii):
udział w Igrzyskach Olimpijskich w Monachium 1972 r. i Montrealu 1976 r. (brązowy medal w 1976 roku)
dwa brązowe medale mistrzostw świata (1973 i 1975 r.)
srebrny medal mistrzostw Europy - 1972 r.
brązowy medal mistrzostw Europy - 1977 r.
sześciokrotne zdobycie mistrzostwa Polski (1969, 1971, 1972, 1974, 1975, 1977 r.)
Komentarze do artykułu: Z Ksawerowa do Montrealu
Nasi internauci napisali 0 komentarzy