Pokonanie ponad 1400-kilometrowej trasy zajęło jej 128 godzin i 59 minut.
- To było sześć pięknych, ale trudnych i intensywnych dni – wspomina Sylwia. - Plan był taki, żeby zmieścić się w regulaminowych 200 godzinach, w przyzwoitym czasie, bez kontuzji i na sprawnym rowerze.
Zawodnicy wystartowali 26 sierpnia z Dwernika. Trasa wyścigu wiodła ich wzdłuż wschodniej granicy naszego kraju – przez Bieszczady, Roztocze, Podlasie, Suwalszczyznę, Mazury, Warmię, aż nad morze. To trzeci ultramaraton, w którym pabianiczanka spróbowała swoich sił. Drugi, w którym stanęła na podium. Rok temu "wykręciła" drugi czas na 1200-kilometrowej trasie wzdłuż Wisły - z Baraniej Góry do Gdańska.
To nie był „spacerek”
Po drodze oko cieszyły malownicze widoki, ale ciało dostawało nieźle w kość. Sylwia musiała zmierzyć się m.in. z trudnymi wzniesieniami i szlakami wyściełanymi błotem, piachem, trawą czy kamieniami. Kłody pod nogi rzucała też kapryśna pogoda.
- Wiedziałam, że muszę szybko jechać, żeby uciec przed deszczem – opowiada sportsmenka.
Nie obyło się bez spotkania strażników granicznych, stacjonujących w bliskim sąsiedztwie z Białorusią. Po krótkiej kontroli ruszała dalej w drogę. Kilka razy nawigacja wyprowadziła zawodników w krzaki. Szlaku szukali po ciemku.
- Zdarzyło się też, że trafiliśmy na rżysko. Było ciemno, padał deszcz... Aż tu nagle wjeżdżamy na teren zamkniętego gospodarstwa – relacjonuje Sylwia.
Żeby rower niósł szybciej swojego „kierowcę”, nie powinien być obładowany, dlatego pabianiczanka zabrała w drogę to, co niezbędne.
- Niektórzy wieźli pełne sakwy, a nawet namioty. Ja jednak chciałam powalczyć o dobry wynik, więc jeśli chodzi o spanie, pojechałam na „lekko”.
Jako kołdra służyć miała pabianiczance folia termiczna. Pogoda jednak szybko zweryfikowała ten plan. Sylwia wzięła ze sobą też m.in. podręczne narzędzia rowerowe, zapasowe ubrania, przybory toaletowe i kosmetyki, ładowarki, a nawet gaz pieprzowy. Na szczęście, nie musiała go użyć.
- Na trasie takiej imprezy trzeba być samowystarczalnym, ale pomoc współzawodników jest dozwolona – dodaje.
Po drodze mijała sklepy, więc za dnia bez przeszkód mogła kupić coś na ząb. Sylwia jest wegetarianką, dlatego „ratowała” się m.in. batonikami, jogurtami, frytkami z surówką lub wegetariańskim hot-dogiem na stacji benzynowej.
- Na wschodzie Polski nie istnieje coś takiego jak wegetarianizm. Czyhały na mnie „mięsne” pułapki – mówi z uśmiechem. - Zamówiłam raz pierogi ruskie. Niby bez mięsa, ale okraszone były górą skwarków.
Przed wyścigiem zawodnicy nie mogą rezerwować zakwaterowania. Choć pabianiczanka zrobiła wcześniej listę miejscówek na dłuższy postój, plany nie wypaliły. Noclegu trzeba było szukać na „gorąco”. Gdziekolwiek...
- Pierwszą noc spędziłam pod wiatą z dwiema ławkami i stołem – wspomina Sylwia. - Za bardzo nie pospałam, bo pod folią było mi strasznie zimno. Temperatura spadła wówczas do 8 stopni.
Z pomocą przyszli koledzy poznani na trasie – Aureliusz i Wojtek - którzy towarzyszyli pabianiczance sporą część wyścigu.
- Wojtek pożyczył mi bivy baga, czyli płachtę na śpiwór. Weszłam do niego z moją folią. Dzięki temu było mi trochę cieplejprzespałam tej nocy około półtorej godziny – mówi sportsmenka.
W Bachurach (na Podlasiu) udało się przenocować na „wypasie”. Trwał sezon urlopowy, pełne obłożenie... Mimo to właściciel ośrodka zlitował się nad cyklistami i przygarnął ich pod swój dach.
- Na początku odmówił. Twierdził, że nie opłaca mu się wynajmować pokoju na tak krótko. Ubłagaliśmy go i zapewniliśmy, że o 5 rano już nas nie będzie. Obawiałam się, że ulokuje nas w stodole, ale ku naszemu zaskoczeniu był to apartament z kominkiem.
Ostatnią noc Sylwia wraz z kompanami koczowała na odludziu, w niewielkim budynku przypominającym stróżówkę. W środku była betonowa posadzka, firanki i dwie wąskie ławki.
- Po dłuższym czasie spania na jednym boku zdrętwiałam. Odwróciłam się przodem do ściany, ale gdy tylko zasnęłam, wylądowałam na betonie, nieopodal śpiącego na karimacie Wojtka – opowiada.
Gdy w końcu udało się zmrużyć oko, drzwi lokum otworzyły się...
- Przypuszczamy, że była to Straż Graniczna. Zaświecili latarką, ktoś zabluźnił na nasz widok, po czym drzwi zamknęły się i usłyszeliśmy odjeżdżający samochód - opowiada Sylwia.
Ostatnia doba maratonu dała się pabianiczance ostro we znaki. W rowerze nawaliły przerzutki, a ciężki do zniesienia ból uda i nadwyrężony Achilles odebrały chęci do dalszej walki.
- Dojechaliśmy do miejsca, gdzie nie było zasięgu w telefonach. Oprócz mnie i chłopaków dookoła nie było żywej duszy, a najbliższa miejscowość nie wiadomo gdzie. Zacisnęłam zęby i pojechałam dalej – mówi Sylwia.
Nie odpuściła i mimo trudności finiszowała w Gdańsku jako druga wśród około trzydziestu kobiet, a w kategorii open - 21. (na liście startowej „zaklepało” się 350 zawodników). Po powrocie do domu głównie odsypiała i nadrabiała kalorie.
- Wyścig zakończył się w czwartek, a już w poniedziałek byłam gotowa do pracy – mówi Sylwia.
Z rowerem za pan brat
Sylwia na co dzień jest pracownikiem branży IT. Teraz pracuje zdalnie, ale przed pandemią ze swojego osiedla na Piaskach do Łodzi - gdzie jest zatrudniona - pedałowała rowerem. Miesięcznie potrafi przejechać nim średnio około 1200 kilometrów.
Jak przyznaje, jazda jednośladem to jej uzależnienie. Bakcyla połknęła jako dziecko. W czasach szkolnych uczestniczyła w rajdach rowerowych, a z biegiem lat przesiadła się na rower szosowy i łaknęła coraz większych wyzwań. Dziś ma na koncie tysiące przejechanych kilometrów i wiele razy stawała na podium kolarskich wyścigów. Do kolekcji sukcesów wliczają się m.in. wicemistrzostwo Polski w kolarstwie szosowym w kat. Cyklosport z 2017 roku, a w 2018 zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Challenge, w wyścigu VeloToruń (w swojej kategorii wiekowej), a także w pierwszym Memoriale im. Marka Wojny.
Ledwo opadł kurz po „Wschodzie”...
Pabianiczanka planuje i przygotowuje się do kolejnego startu w ultramaratonie.
- Chcę spróbować swoich sił w „Race Through Poland”, który odbędzie się pod koniec września - potwierdza. - Tam nie ma wyznaczonego szlaku. Do zaliczenia są punkty kontrolne.
Trasa pomiędzy nimi jest dowolna, ale nie wolno jechać po drogach krajowych i trzeba omijać zakazane odcinki. Zawodnicy będą mieli do przejechania ok. 1500 km po polskich górach. Życzymy powodzenia.
Komentarze do artykułu: Rowerem z gór nad morze
Nasi internauci napisali 0 komentarzy