O tym, że wyczyn mistrzyni dwóch kółek z Pabianic był historyczny świadczy fakt, że przed nią, z Polaków, etap w najbardziej prestiżowym wyścigu kolarskim na świecie wygrał jedynie w 1993 roku Zenon Jaskuła.

Pabianiczanka startowała w Wielkiej Pętli sześciokrotnie, pięć razy ukończyła wyścig, za szóstym razem w 2002 roku została wycofana z wyścigu. Zerwała łańcuch w swoim rowerze. Wówczas temat zawalił dyrektor sportowy holenderskiej grupy, w której jechała, bowiem nie zabezpieczył jej rezerwowego roweru.

Propozycja na kocu

- Każdy wyjazd na Tour de France to była seria przypadków. W 1999 roku byliśmy na wyścigu dookoła Turyngii w Niemczech. Nie poszło mi tam najlepiej, byłam na 40 miejscu na ponad 100 zawodniczek – wspomina Bogumiła Matusiak. - To wyścig bardzo szybki, raczej dla sprinterek, który zawsze był rozgrywany przed Tour de France. Leżałyśmy z dziewczynami z kadry na kocu, odpoczywając po wyścigu. Tuż przed wyjazdem do Polski podszedł do nas Sergio Mazza, menedżer szwajcarskiej grupy i zaproponował mi udział w jego ekipie na Tour De France.

Nasza mistrzyni Polski broniła się przed wyjazdem, uważała, że nie jest w odpowiedniej formie. Trener Marek Wojna przekonał ją, by spróbowała swoich sił w Tourze. Z Niemiec polska ekipa wróciła do domu, a Matusiak wsiadła do busa drużyny niemieckiej i tak dojechała do Francji.

- „Przepaliłam się” tym wyścigiem w Niemczech i w Wielkiej Pętli szło mi naprawdę dobrze. To bardzo selektywny wyścig – mówi zwyciężczyni etapu.

Organizator zapewniał im wszystko: hotel, spanie, jedzenie. Po górskich etapach z „Wielkiej Pętli” wycofało się sporo zawodniczek, bo były limity czasowe – można było ukończyć etap, ale za duża strata do zwyciężczyni sprawiała, że zawodniczkę wycofywano z wyścigu.

Ekipa Mazzy wzięła mnie też dlatego, że gwarantowałam im ukończenie Touru. We wcześniejszych edycjach zawsze dojeżdżałam do końca – przyznaje Matusiak.

Atak w lesie

W 1999 roku Bogumiła Matusiak była jedyną polską zawodniczką w kobiecym Tour de France. Dziesiąty etap wynosił 133,5 km. Etap z Vuajany – Rive de Gier. Pokonała podjazdy w czołowej grupie, a gdy zostało 70 km do mety, zaatakowała. Raz miała minutę przewagi nad rywalkami, potem dwie minuty, a potem znów się zrobiło 20 sekund.

- Praktycznie już byłam złapana, bo katem oka dostrzegłam peleton za mną. Wjeżdżałam w las i tam był zjazd. Pomyślałam, że chociaż zjadę jako pierwsza, bo siła peletonu wciągnie mnie do środka – wspomina Matusiak. – Ale… grupa się uspokoiła, przestały mnie gonić. Zginęłam im na zakrętach.

70 kilometrów uciekała sama. Miała już pięć minut przewagi nad peletonem. Zostało jej 15 km do mety i…

- Nagle wszyscy zaczęli zajeżdżać mi drogę, sędziowie krzyczeli „stop”. Nie wiedziałam o co chodzi. Zatrzymali mnie na siłę. Dopiero po trzech minutach pozwolili mi jechać - opowiada. - Takie zatrzymanie, gdy dajesz z siebie maksa, zwłaszcza pod górę to jest… masakra. Gdy ruszyłam, miałam wrażenie, że mięśnie mi się rozrywają.

Dojechała do mety, ale z pięciu minut przewagi nad drugą zawodniczką zrobiło się półtorej minuty, a nad peletonem przewaga stopniała do dwóch minut trzynastu sekund.

Wyniki 10. Etapu Wielkiej Pętli 1999:

1. Bogumiła Matusiak – 3:57.04, 2. Catherine Marsal (Francja) strata 1:39, 3. Diana Ziliute Litwa 2:13.

- Po wyścigu studiowaliśmy przepisy z trenerem. Okazało się, że jest coś takiego jak „wypadek losowy”. Grupie głównej opuszczono szlabany przed przejazdem kolejowym. Ale nikt nie zabraniał im jechać w takim tempie, jak ja. Wtedy by zdążyły przejechać – uważa zwyciężczyni etapu na Tour de France. - Ja stałam dokładnie tyle, ile stał peleton przed przejazdem. Okazało się, że nie mieli prawa mnie zatrzymać. Później w kolejnych wyścigach Francuzi przepraszali mnie za to, ale ja i tak byłam szczęśliwa, że udało się wygrać.

Pabianiczanka w klasyfikacji generalnej zajęła 16. miejsce. Gdyby nie to feralne zatrzymanie, kto wie czy nie ukończyłaby wyścigu w czołowej dziesiątce.

Bogumiła Matusiak w Tour de France w klasyfikacji generalnej:

1996 – 34. miejsce

1997 – 22. miejsce

1998 – 31. miejsce

1999 – 16. miejsce

2000 – 17. miejsce

2002 – nie ukończyła

Wyścig od kuchni

Po zwycięskim etapie we Francji była bohaterką. Przeprowadzano z nią wywiady, była we francuskiej telewizji, w gazetach. W Polsce „Przegląd Sportowy” zamieścił jedynie krótką notkę o jej sukcesie. Kibice kolarstwa mogli się za to dowiedzieć o sukcesach Grzegorza Gwiazdowskiego, który świetnie spisywał się w Szwajcarii.

- Po zwycięstwie wysłałam faksem wyniki etapu do Polskiego Związku Kolarskiego i to był cały mój kontakt ze światem – śmieje się triumfatorka.

Przed wyścigiem zawodniczki dostawały specjalną książkę, w której wszystko było rozpisane, co do joty. To kompendium wiedzy o kobiecym Tour de France.

- Etapy są rozebrane na czynniki pierwsze. Każdy kilometr. Są premie lotne, górskie, przejazdy kolejowe – wylicza Matusiak. - Były mapki dojazdowe do hoteli, do posiłków, do organizatorów.

W samochodzie technicznym miały tylko niewielki plecak z ubraniami na zmianę. O resztę dbał masażysta, który codziennie taszczył wielkie torby ze sprzętem do busa i jechał nim do hotelu. Wieczorem zawodniczki pod drzwiami pokoju znajdowały torbę z nazwiskiem. Podczas posiłku przychodził masażysta z komunikatem wyścigu i według kolejności z etapu prosił kolarki na masaż.

- Czasami jednak docierałyśmy tak późno do hotelu, że masażysta pytał nas czy chcemy masaż, czy… wolimy się wyspać – przyznaje pabianiczanka.

Podczas wyścigu obowiązuje dieta. Przed etapem zawodniczki muszą jeść węglowodany, czyli głównie makarony, ryż i kaszę.

- Najpóźniej należy zjeść posiłek dwie, do trzech godzin przed wyścigiem. Mięso jadło się dopiero wieczorem, żeby uzupełnić białko. W trakcie wyścigu dostawałyśmy batony energetyczne, w bidonach do picia były napoje izotoniczne, choć w różnych grupach było z tym różnie – mówi Matusiak. – Pamiętam jak w wyścigach w Polsce na etapach karmiono nas goframi z dżemem, naleśnikami lub kostkami cukru. To była przepaść organizacyjna.

Wymazywanie z historii

W 2022 roku ogłoszono, że jest pierwszy Tour de France dla kobiet. „La Grande Boucle”, w którym wygrała Bogumiła Matusiak to „Wielka Pętla”, bowiem nazwa „Tour de France” była zastrzeżona tylko dla mężczyzn.

- Ja jechałam w prawdziwym Tour de France. My jeździłyśmy po 16 etapów. W obecnej edycji było osiem etapów. Nie chcę deprecjonować tych zawodniczek i sukcesu Kasi Niewiadomej – zaznacza Matusiak. - Dla mnie jej zwycięstwo jest mega osiągnięciem. Nikomu z Polaków nigdy się nie udało wygrać tego wyścigu.

Pabianiczanka podkreśla, że Niewiadoma to zawodniczka światowego formatu i bardzo się cieszy z jej wygranej.

- Chciałabym tylko przypomnieć, że wiele lat temu podobny wyścig już miał miejsce. Dla mnie to trochę próba wymazania nas z historii – uważa 25-krotna mistrzyni Polski. - To brak szacunku dla mnie i dla tych zawodniczek, które wtedy jeździły. Kolarstwo było całym naszym życiem, teraz zostały nam tylko wspomnienia. I nie chciałbym zacierać tych wspomnień.

Wszyscy zgodzili się na zmianę nazwy wyścigu, jednocześnie zapominając o tym, co było wcześniej. Dzięki zwycięstwie na etapie z Vuajany do Rive de Gier wpisała się do historii kobiecego kolarstwa. Organizator „La Grande Boucle”, Pierre Boue umieścił ją w gronie 50 najważniejszych zawodniczek wyścigu. W panteonie sław znalazła się razem z mistrzyniami świata i mistrzyniami olimpijskimi. To także ogromne wyróżnienie dla wychowanki nieistniejącej już Pawlikowiczanki.

- Pamiętam jak na pierwszy międzynarodowy wyścig do Czech pojechaliśmy małym fiatem. Zajęłam tam 6. miejsce i podeszła wówczas do mnie trenerka ekipy szwajcarskiej proponując wyjazd na Tour de Laude we Francji. Ile trzeba było się nakombinować, by tam wyjechać… - mówi Matusiak. – A potem już jakoś poszło. Wyrobiłam sobie nazwisko i markę w kolarskim świecie. Po latach jest co wspominać.

Dziś Bogumiła Matusiak pracuje w Urzędzie Miejskim w Pabianicach.