Coraz mniej się nas boją i odważniej zapuszczają w miasto. Wabione łatwym dostępem do pokarmu, który znajdują na śmietnikach czy wysypiskach. Niektóre po prostu zabłądziły, inne odwiedzają nas systematycznie.
I tak ścieżkami po parku Wolności przechadza się dość często dzik.
- To już stały bywalec tych okolic – mówi Krzysztof Sulej, dyplomowany łowca dzikich zwierząt, który od lat wyłapuje je na terenie Pabianic. - Nawet okoliczni mieszkańcy chyba się do niego przyzwyczaili, bo coraz rzadziej proszą o interwencję.
A taka dla dzika zakończyłaby się dramatycznie, bo zgodnie z przepisami i z uwagi na afrykański pomór świń te zwierzęta po wyłapaniu są usypiane.
- Temu dzikowi upiekło się już dwa razy – dodaje pan Krzysztof. - Nie udało się go złapać, raz dostał za mało środka usypiającego i jak odchodziłem od niego, to podniósł się i uciekł.
To nie są groźne zwierzęta – jak zapewnia łowca. Jedyny problem i zagrożenie może się pojawić, gdy spotkamy lochę prowadzącą młode.
- Ale wtedy po prostu wystarczy zejść jej z drogi – dodaje pan Krzysztof. - Ona bez powodu nie zaatakuje.
Kolejny szlak dzików w naszym mieście to droga od bulwarów, wzdłuż rzeki w kierunku nieużytków. Na ich terenie, gdzie gęsto rosną zarośla, mieszka cała rodzinka, około 10 sztuk. - One jednak na miasto nie wychodzą – opowiada łowca. - Ale często widują je okoliczni mieszkańcy, którzy już się z nimi oswoili, nie panikują, nie dzwonią po służby.
Dzików było znacznie więcej na naszych ulicach i obrzeżach miasta, gdy w budowie była „eska” i obwodnice. Wtedy zdezorientowane zwierzęta często zapuszczały się do Pabianic. Po prostu prace na drogach przecinały ich szlaki, zakłócały spokój.
Ale sygnały o tym, że w mieście buszują dziki pojawiają się co jakiś czas. Ostatnio w kwietniu stadko dzików grasowało przy Strzelnicy. Pięć osobników wyszło z lasu karolewskiego, przeszło ulicą Kasztelańską w stronę 15. Pułku Piechoty „Wilków”. Dziki na krótko zatrzymały się w okolicach szpitala. Zryły ziemię na skwerku, w pobliżu wiszącej na brzozie kapliczki i poszły dalej. Nie przestraszyły się nawet szczekania psów.
Dziki panoszą się również na pabianickim cmentarzu. Ich obecność zdradzają poryte trawniki. Zwierzęta przychodzą przez pola (od strony Bychlewa). Na teren nekropolii włamują się, forsując płot. To bardzo silne stworzenia, więc siatka wcale nie jest dla nich przeszkodą.
Pracownicy cmentarza próbowali zniechęcić nieproszonych gości do wizyt. W tym celu zawieszali na ogrodzeniu odstraszacze, małe, plastikowe pojemniki spryskane cuchnącą substancją. Takie rozwiązanie podsunęli pracownikom leśnicy.
Uwaga na sarny
Jest ich sporo na obrzeżach miast. Są płoche i nawet jak wpadają do nas z wizytą, szybko uciekają, co często stwarza spore zagrożenie na ulicach.
- Mamy taki jeden odcinek drogi na ul. Rypułtowickiej od numeru 46 do 60 – dodaje Krzysztof Sulej. - Tam są spore, nieogrodzone przestrzenie i sarny swobodnie przebiegają przez ulicę, niestety bardzo często prosto pod koła samochodów. Tam jest po kilka takich kolizji w miesiącu.
Saren sporo jest też na terenach i ulicach podmiejskich, bywają na ul. Myśliwskiej, Świętokrzyskiej czy Jutrzkowickiej. Często, gdy mieszkańcy zostawiają otwarte bramy na noc, sarny wchodzą na podwórka, gdzie rano po wyjeździe do pracy są zamykane. Bywa, że utkną pomiędzy szczeblami płotu czy barierkami ogrodzenia. Wtedy na ratunek wzywani są strażacy.
- Te zwierzęta szybko się jednak uczą – dodaje łowca. - Zapamiętują dobrze i nie wracają w takie miejsca. Nie zdarza się, żebym wyłapywał te same sztuki.
Sarny też pojawiają się na cmentarzu, gdzie obgryzają kwiatki w świeżych wiązankach. Właściciele grobów często szukają winnych, podejrzewając o zniszczenia chuliganów lub złodziei. Okazuje się jednak, że winowajcami są bardzo często… sarenki. Ich ulubionymi wiązankami są te z róż.
Jak te urocze szkodniki dostają się na teren cmentarza? Wchodzą sobie od strony pól przez otwartą furtkę. Ta otwarta jest od 7.00 do 18.00, ale dla saren zamknięty cmentarz również nie stanowi większego problemu. Przeskakują też ogrodzenie. Co ciekawe, są w stanie wskoczyć, ale w drugą stronę już nie mogą wyskoczyć. Wtedy otwierana jest brama techniczna, by mogły spokojnie wydostać się na wolność.
Obrzeża Pabianic to również raj dla lisów.
- Miewam zgłoszenia dotyczące całych miotów małych lisków – opowiada pan Krzysztof. - Mieszkają sobie w norach, gdzie dokarmia je matka. Tutaj jesteśmy jednak ostrożni z pochopnym wyłapywaniem maluchów. Muszą być już samodzielne. A taki wiek osiągają dopiero pod koniec czerwca. Często prosimy, żeby mieszkańcy po prostu poczekali, aż zwierzęta opuszczą norę.
W poprzednich latach były również zgłoszenia dotyczące grasujących lisów na ulicach Piotra Skargi i 3 Maja. Mieszkańcy obawiali się, że zwierzęta są chore na wściekliznę.
Lisy kręciły się również na ulicach „Grota” Roweckiego i Myśliwskiej. Zwierzęta najczęściej widziane były między blokami i w śmietnikach.
Łoś to niespotykany gość
Ale o dziwo nie aż tak rzadki. Jak szacuje Krzysztof Sulej, w okolicach Pabianic są cztery sztuki.
- Dwie klępy, które na stałe sobie tutaj pomieszkują i dwa odwiedzające nas młode byczki – wylicza łowca. - Jedna z klęp zadomowiła się w lasku miejskim, bywa widywana w okolicach Lewityna. W ubiegłym roku mieliśmy klępę z dwoma łoszakami w trzcinowiskach za cmentarzem.
Łosie nie boją się ludzi.
- To takie sieroty – dodaje z uśmiechem pan Krzysztof. - Trochę takie dzikie krowy. Nie patrzą, gdzie idą. Maszerują swoim tempem, ale niestety bywają zagrożeniem na drogach. To potężne, wysokie na nogach zwierzę. Potrącone wpadają do samochodu przez szybę.
Łoś to sporej wielkości zwierz. Jego widok w naszym lesie może zdziwić. Czy to naprawdę niezwykłe zjawisko?
– Łosie na stałe żyją w lasach naszego nadleśnictwa - odpowiada Michał Falkowski, zastępca nadleśniczego z nadleśnictwa Kolumna. – W sumie jest ich 10-15 sztuk. Żyją w lasku miejskim, w lasach tuszyńskich, w Żerominie, w lasach Dłutowa i Dobronia. Widuje się je kąpiące się w zbiorniku w Mogilnie Dużym.
Nie boi się nikogo i niczego?
Łoś może ważyć od 500 do 700 kilogramów. Jest duży i wie o tym, czuje się pewnie. W lesie „nikt mu nie podskoczy”.
– W przyrodzie jego wrogiem jest wilk, głównie dla młodych łoszaków. Ale w naszych lasach wilków nie ma. Człowiek też mu nie zagraża, odkąd obowiązuje zakaz polowania na łosie. W związku z tym i populacja łosi się powiększyła - tłumaczy leśniczy.
Królowie okolicznych lasów przechadzają się więc po ścieżkach, pokazując się dwunożnym spacerowiczom. Można je zobaczyć kąpiące się w zbiorniku w Mogilnie Dużym czy rozlewiskach leśnych w Dłutowie. Podczas najazdów grzybiarzy na lasy w Dłutowie chronią się na wysepkach pośrodku rozlewisk razem z dzikami.
Jak się zachować, gdy spotkamy łosia na swojej drodze?
– Spokojnie. Jak on nie ustąpi i nie zejdzie ze ścieżki, trzeba jemu ustąpić – tłumaczy leśniczy.
W kwietniu łoś odwiedził Lewityn, co uchwyciły miejskie kamery. Wyjątkowy gość przechadzał się po terenie ośrodka MOSiR-u już o godz. 5.30. Potężne zwierzę weszło do stawu ugasić pragnienie i pospacerowało sobie. Łoś zwiedził plac zabaw, a następnie powędrował w kierunku Carrefoura.
- W trakcie prowadzonej obserwacji na miejsce został wysłany patrol oraz powiadomiono firmę zajmującą się wyłapywaniem dzikich zwierząt – relacjonował dyżurny strażnik.
Funkcjonariusze odprowadzili łosia w kierunku Lasku Miejskiego, ograniczając mu możliwość odbicia w innym kierunku. Łoś nie buntował się i w asyście strażników opuścił tereny zabudowane.
Uwaga pod nogi. Węże w parkach i na prywatnych posesjach nie należą do rzadkości.
Mamy węże eskulapy.
- W Parku Słowackiego mamy sporo węży eskulapów – mówi Krzysztof Sulej. - Linia brzegowa rzeki jest tam wzmacniana siatką, w którą one się zaplątują. Wyciągam je i wypuszczam.
Żmije też lubią wyjść z ukrycia.
- Zwłaszcza w piękne, pogodne dni, gdy mogą wygrzewać się w słońcu, na piasku. Więc jak jest budowa na obrzeżach miasta, to się pojawiają – dodaje łowca. - Mam po około 10 takich zgłoszeń rocznie. Ale to nie jest dużo, tych zwierząt jest naprawdę sporo, tylko one nas po prostu unikają.
Dzikie zwierzęta opanowały też stawy przy ul. Grobelnej.
Na terenie stawów i grobli, należących do Antoniego i Haliny Jędraszków, mamy wręcz ich najazd. I tak w centrum Starego Miasta zamieszkały nie tylko dzikie kaczki i rybitwy. Są też gołębie garłacze, wiewiórki i... wydry w liczbie 5 sztuk. Zadomowił się tam bóbr. Czasem gościnnie zaglądają lisy.
Wędkarze łowią, inni polują.
Wiele ryb pływających w stawach stanowi pożywienie dla wyder, które zadomowiły się przy Grobelnej i przychodzą na stawy jak do baru. A wyder systematycznie przybywa. Najchętniej posilają się w nocy, gdy łowisko jest zamknięte.
- Jesienią ubiegłego roku jednocześnie widzieliśmy pięć sztuk – mówi Mieczysław Przystał, prezes Klubu Wędkarskiego „Dobrzynka” i pełnomocnik właściciela stawów. - Prawdopodobnie była to matka i już dorosłe młode. Być może niektóre się już odłączyły od matki i wyprowadziły. Mają u nas niezłe warunki, jest przecież drugi staw od strony ul. „Grota” Roweckiego i stawy na Lewitynie.
Przy Grobelnej mieszka też bóbr. Te piękne i chronione zwierzęta upodobały sobie stawy, a dokładnie drzewa rosnące wokół nich.
- Mocno przerzedziły nasz drzewostan – wyznaje ze smutkiem pan Mieczysław. - Co roku ubywa po kilka drzew. Kupiliśmy już siatkę i zabezpieczamy nią cenniejsze okazy.
Dodatkowo bobry kopią nory, bo żeremi u nas nie robią. Bobry żerują w nocy, ale można je spotkać już wieczorem.
- Tak namierzyliśmy dwie sztuki – opowiada prezes Przystał. - Jednego bobra znaleźliśmy rozszarpanego prawdopodobnie przez psy wolno biegające na bulwarach. A drugi buszuje za dwóch, gryzie co się da. Jest spory i szybki. Raz spotkaliśmy się „face to face”, spojrzał na mnie, odwrócił się i wszedł do wody. Waży na oko około trzydziestu kilogramów.
Na teren przy stawach przychodzą również lisy i jenoty, ale one ryb nie łowią. To raczej gościnne wizyty. Tereny pola golfowego Arkadia są dla nich atrakcyjniejsze.
– Zdziesiątkowały stado kur ozdobnych i zagryzły parę pawi z hodowli właścicieli pola - dodaje Przystał. - Ostatnio ich ofiarą padło pięć podrośniętych kurczaków. Szczątki kolejnego pawia znaleziono w krzakach.
W stawie od strony ul. „Grota” Roweckiego mieszka też błotny żółw. W zeszłe lato wygrzewały się tutaj też dwa bardziej egzotyczne osobniki, najprawdopodobniej wypuszczone przez człowieka, ale czy przeżyły zimę, nie wiadomo.
Sami jesteśmy sobie winni.
Wyrzucamy resztki na śmietniki, ale też dokarmiamy zwierzęta. Te dzikie do miast trafiają głównie w poszukiwaniu pożywienia i niestety tam je znajdują. Stąd między blokami i na śmietnikach lisy.
- A te zwierzęta niestety roznoszą wściekliznę – mówi Andrzej Śmiechowicz, powiatowy lekarz weterynarii. – Co prawda od 10 lat nie było u nas przypadków tej choroby, prowadzone są zrzuty szczepionek po lasach, ale pod żadnym pozorem nie można dotykać takich zwierząt. Obecnie ta choroba nie daje aż tak charakterystycznych objawów. Wirus ewoluował, dawniej takie zwierzę bywało spokojne, dawało do siebie podejść, pogłaskać się. Obecnie ciężko stwierdzić, które jest chore. Lepiej nawet nie podchodzić.
Zasady bezpieczeństwa i ograniczonego zaufania powinniśmy stosować również w przypadku dzikich zwierząt potrąconych przez samochody.
- Nie dotykajmy, zgłośmy szybko taką sytuację odpowiednim służbom – dodaje weterynarz.
Groźnych sytuacji może być znacznie więcej.
- Dzikie zwierzę może też pokąsać psa albo kota, dlatego trzeba być ostrożnym z wypuszczaniem naszych domowych zwierząt bez opieki – ostrzega Śmiechowicz. - Ewentualne pogryzienie wymaga interwencji i obserwacji. Z wścieklizną nie ma żartów.
Dzikie zwierzęta żyją obok nas, są przyzwyczajone do człowieka. Budynki, poogradzane posesje przecinają ich szlaki. Niestety wokół lasów jest coraz gorzej, na wykupowanych od rolników działkach jak grzyby po deszczu powstają całe osiedla.
- A zwierzęta na szlakach, którymi chodzą przez lata, nagle mają płot czy siatkę – dodaje Michał Falkowski z nadleśnictwa Kolumna. - To, że rozrzucamy odpadki, też robi swoje. Zwierzyna płowa to wybredni roślinożercy, byle czego nie zjedzą. Wybierają ulubione gatunki traw, ziółka. A dziki czy lisy nie pogardzą padliną, chlebem, odpadkami często wyrzucanymi za płot. A potem zwierzęta się dopominają o pokarm. Słyszałem o sytuacji, gdy ktoś szedł z torebką, podbiegł do niego dzik i mu ją wyszarpał.
0 0
...hmmm ... łoś to coś...
Miałem wiele zdarzeń ze różnymi zwierzątkami... Gabaryty... różniaste...