Zamknij

Spoglądając z Oka Moskwy

09:26, 30.07.2017 Aktualizacja: 14:54, 30.07.2017
Skomentuj

Odwiedził zniszczoną elektrownię atomową w Czarnobylu. Wspiął się na 90-metrowy radar zwany Okiem Moskwy i spotkał się z babuszkami, czyli staruszkami, które wróciły do swoich domów w strefie radioaktywnej.

- Pamiętam, że jak byłem jeszcze mały, chętnie oglądałem filmy dokumentalne o tym miejscu – wspomina.

Już dawno zaplanował, że kiedyś pojedzie na Ukrainę i zobaczy elektrownię na własne oczy.

- Jeszcze kilka lat temu zorganizowanie takiej wyprawy na własną rękę było trudne, a biura podróży nie wysyłały turystów do Czarnobyla – mówi.

Pewnego dnia, kiedy Mikołaj siedział w kawiarni z przyjaciółmi, znajomy oświadczył, że zapisał się na wycieczkę do Czarnobyla.

- Okazało się, że jest ekipa z Warszawy, która organizuje takie wyjazdy – mówi Mikołaj.

Już dwa dni później grupa z Pabianic była zapisana na wyjazd. Pojechały trzy osoby.

Strefa Zero (strefazero.org) to agencja specjalizująca się w wycieczkach do elektrowni w Czarnobylu.

- Prowadzi ją Paweł, który od 10 lat jeździ tam 4-5 razy w roku, więc zna różne smaczki dotyczące tego miejsca – mówi.

Strefa wykluczenia

Najbardziej dotknięta katastrofą był 30-kilometrowa strefa wokół zniszczonego reaktora. To tak zwana strefa wykluczenia lub strefa zero. Teren jest ogrodzony, a wjazdów pilnuje wojsko. To właśnie to miejsce jest najbardziej atrakcyjne dla turystów.

- Przed wjazdem tam musieliśmy podpisać zgodę na badanie dozymetrem (licznik promieniowania – red.) przy wyjściu – opowiada Mikołaj.

Na terenie strefy obowiązuje restrykcyjny regulamin.

- Byłem trochę przerażony, jak przed wyjazdem dostałem 10-stronicową instrukcję co wolno, a czego nie wolno – wspomina.

Nie wolno np. kłaść plecaka na ziemi. Dlaczego?

- W niektórych miejscach promieniowanie jest bardzo wysokie, szczególnie w zagłębieniach ziemi i przy studzienkach kanalizacyjnych – wyjaśnia. - To dlatego, że radioaktywny pył był spłukiwany wodą i tam spłynęły, i osadziły się napromieniowane cząsteczki.

Jeżeli na ubraniu albo plecaku turysty znalazłyby się radioaktywne cząsteczki, rzeczy zostałyby skonfiskowane przy wyjściu.

- Wojskowi zabierają wtedy cały plecak, niezależnie od tego, co jest w środku – opowiada Mikołaj.

W strefie wykluczenia znajduje się „chwytak” (na zdjęciu), czyli najbardziej napromieniowany przedmiot w mieście Prypeć. To właśnie za jego pomocą usuwane były radioaktywne odpady po wybuchu reaktora.

- Przy chwytaku licznik pokazywał ponad 300 jednostek, czyli kilka razy więcej, niż w innych miejscach – mówi.

Znacznie więcej emocji przyniosła pabianiczanom wizyta w piwnicach szpitala w Prypeci.

- Jeszcze przed wejściem do budynku zobaczyliśmy skafandry, które porzucili inni zwiedzający to miejsce. Był to dość złowrogi widok – wspomina Mikołaj.

To właśnie do tego szpitala trafiali likwidatorzy elektrowni i strażacy, którzy gasili pożar reaktora. Napromieniowana odzież była składowana w piwnicach budynku.

- Wejście tam było ekstremalnym przeżyciem. Ciemność, długi korytarz i szalejący dozymetr stwarzały raczej przerażający nastrój – mówi. - Gdy doszliśmy do sali, w której leżały porzucone ubrania i buty, licznik pokazał ponad 2.000 jednostek.

Babuszki z radioaktywnej strefy

Po wybuchu reaktora mieszkańcy kilkutysięcznej Prypeci dostali 4 godziny na wyprowadzenie się z mieszkań. Zostali przesiedleni w inne miejsce. Większość nigdy tam nie wróciła. Nieliczni postanowili jednak nielegalnie powrócić do swoich domów. To w większości kobiety. Mają obecnie po 70-80 lat. Żyją w wioskach w małych, kilkuosobowych społecznościach. Nazywane są babuszkami.

Wycieczka odwiedziła dom jednej z takich kobiet. Starsza pani przygotowała dla nich posiłek.

- Postawiła na stole wielki słój z ogórkami kiszonymi, słoninę, marynowane jabłka i inne specjały. Oczywiście bimber także – opowiada Mikołaj. - Pokazała nam album rodzinny, opowiadała o swoich dzieciach. Poczęstowała nas też wodą z własnej studni.

Było to kilka dni przed świętami Wielkanocy. Staruszka poprosiła mężczyzn o pomoc przy uprzątnięciu cmentarza.

- Cała 30-osobowa wycieczka chwyciła za grabie i inne sprzęty i w kilka minut oczyściliśmy groby. Była nam bardzo wdzięczna – mówi.

To nie jedyny kontakt z lokalną społecznością, jakiego mieli okazję doświadczyć w czasie wyjazdu. Uczestnicy wycieczki zakwaterowani byli w mieście Sławutycz.

- Większość osób zamieszkała w domach tamtejszych rodzin. Po prostu odstąpili im mieszkania i sami na kilka dni gdzieś się przenieśli – opowiada Mikołaj. – Niestety, brakło miejsc dla wszystkich i my trafiliśmy do hotelu.

W Sławutyczy mieszka blisko 25.000 osób. 2.200 z nich wciąż pracuje w elektrowni w Czarnobylu.

- Niewiele osób o tym wie, ale jeszcze kilka lat temu jeden z reaktorów ciągle pracował. Teraz jest powoli likwidowany – dodaje.

Z miasteczka do elektrowni codziennie rano odjeżdża pociąg. Po godzinie 7.00 setki pracowników z całego miasta idą na dworzec, by dojechać do oddalonej o 60 kilometrów elektrowni.

- To niesamowity widok. Wcześnie rano tłumy ludzi idą na ten pociąg – przyznaje.

Przeszywająca cisza

Tym, co robi największe wrażenie na odwiedzających to miejsce, jest cisza. W okręgu o promieniu 30 kilometrów nie ma prawie nic.

Opuszczone, zdewastowane bloki, wesołe miasteczko, szkoła i basen. Wszystko porośnięte wysoką trawą i drzewami.

- Wokół nie słychać nic, poza ptakami – mówi Mikołaj.

Najbardziej niezwykłym widokiem, była panorama okolicy, jaką zobaczył ze szczytu 90-metrowego radaru, Oka Moskwy.

- Nie mam lęku wysokości, ale to było duże wyzwanie. Zarówno kondycyjnie, jak i psychicznie. Drabinki, po których wchodziłem, nie wyglądały na szczególnie stabilną konstrukcję – opowiada. - Ale zdecydowanie było warto.

Uczestnicy wycieczki na zwiedzanie elektrowni mieli 3 dni. Kolejne 2 poświęcone były na Kijów. Mikołajowi tak bardzo spodobał się wyjazd, że już planuje kolejny.

- Pokolenie naszych rodziców odczuwa lęk przed tym miejscem. Pamiętają strach związany z wybuchem reaktora, picie płynu Lugola, który miał zminimalizować negatywne skutki promieniowania – opowiada. - Mnie bardzo to pociąga. Na pewno tam wrócę. Zwłaszcza że teraz, ponad 30 lat po katastrofie, to miejsce coraz bardziej popada w ruinę.

------------

Do wybuchu reaktora w elektrowni jądrowej w Czarnobylu (na pograniczu Ukrainy, Rosji i Białorusi) doszło 26 kwietnia 1986 roku. Powodem katastrofy było przegrzanie reaktora.

W wyniku awarii skażeniu uległ obszar od 125.000 do 146.000 km kw. Chmura radioaktywnego pyłu unosiła się niemal nad całą Europą.

Paradoksalnie, do wybuchu doprowadził test sprawdzający bezpieczeństwo reaktora.

(Aneta Ludwisiak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

EgoEgo

0 0

No, Miki ! Pełny szacun jest !

Pozdrowienia !

12:53, 01.08.2017
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%