Odwiedził zniszczoną elektrownię atomową w Czarnobylu. Wspiął się na 90-metrowy radar zwany Okiem Moskwy i spotkał się z babuszkami, czyli staruszkami, które wróciły do swoich domów w strefie radioaktywnej.
- Pamiętam, że jak byłem jeszcze mały, chętnie oglądałem filmy dokumentalne o tym miejscu – wspomina.
Już dawno zaplanował, że kiedyś pojedzie na Ukrainę i zobaczy elektrownię na własne oczy.
- Jeszcze kilka lat temu zorganizowanie takiej wyprawy na własną rękę było trudne, a biura podróży nie wysyłały turystów do Czarnobyla – mówi.
Pewnego dnia, kiedy Mikołaj siedział w kawiarni z przyjaciółmi, znajomy oświadczył, że zapisał się na wycieczkę do Czarnobyla.
- Okazało się, że jest ekipa z Warszawy, która organizuje takie wyjazdy – mówi Mikołaj.
Już dwa dni później grupa z Pabianic była zapisana na wyjazd. Pojechały trzy osoby.
Strefa Zero (strefazero.org) to agencja specjalizująca się w wycieczkach do elektrowni w Czarnobylu.
- Prowadzi ją Paweł, który od 10 lat jeździ tam 4-5 razy w roku, więc zna różne smaczki dotyczące tego miejsca – mówi.
Strefa wykluczenia
Najbardziej dotknięta katastrofą był 30-kilometrowa strefa wokół zniszczonego reaktora. To tak zwana strefa wykluczenia lub strefa zero. Teren jest ogrodzony, a wjazdów pilnuje wojsko. To właśnie to miejsce jest najbardziej atrakcyjne dla turystów.
- Przed wjazdem tam musieliśmy podpisać zgodę na badanie dozymetrem (licznik promieniowania – red.) przy wyjściu – opowiada Mikołaj.
Na terenie strefy obowiązuje restrykcyjny regulamin.
- Byłem trochę przerażony, jak przed wyjazdem dostałem 10-stronicową instrukcję co wolno, a czego nie wolno – wspomina.
Nie wolno np. kłaść plecaka na ziemi. Dlaczego?
- W niektórych miejscach promieniowanie jest bardzo wysokie, szczególnie w zagłębieniach ziemi i przy studzienkach kanalizacyjnych – wyjaśnia. - To dlatego, że radioaktywny pył był spłukiwany wodą i tam spłynęły, i osadziły się napromieniowane cząsteczki.
Jeżeli na ubraniu albo plecaku turysty znalazłyby się radioaktywne cząsteczki, rzeczy zostałyby skonfiskowane przy wyjściu.
- Wojskowi zabierają wtedy cały plecak, niezależnie od tego, co jest w środku – opowiada Mikołaj.
W strefie wykluczenia znajduje się „chwytak” (na zdjęciu), czyli najbardziej napromieniowany przedmiot w mieście Prypeć. To właśnie za jego pomocą usuwane były radioaktywne odpady po wybuchu reaktora.
- Przy chwytaku licznik pokazywał ponad 300 jednostek, czyli kilka razy więcej, niż w innych miejscach – mówi.
Znacznie więcej emocji przyniosła pabianiczanom wizyta w piwnicach szpitala w Prypeci.
- Jeszcze przed wejściem do budynku zobaczyliśmy skafandry, które porzucili inni zwiedzający to miejsce. Był to dość złowrogi widok – wspomina Mikołaj.
To właśnie do tego szpitala trafiali likwidatorzy elektrowni i strażacy, którzy gasili pożar reaktora. Napromieniowana odzież była składowana w piwnicach budynku.
- Wejście tam było ekstremalnym przeżyciem. Ciemność, długi korytarz i szalejący dozymetr stwarzały raczej przerażający nastrój – mówi. - Gdy doszliśmy do sali, w której leżały porzucone ubrania i buty, licznik pokazał ponad 2.000 jednostek.
Babuszki z radioaktywnej strefy
Po wybuchu reaktora mieszkańcy kilkutysięcznej Prypeci dostali 4 godziny na wyprowadzenie się z mieszkań. Zostali przesiedleni w inne miejsce. Większość nigdy tam nie wróciła. Nieliczni postanowili jednak nielegalnie powrócić do swoich domów. To w większości kobiety. Mają obecnie po 70-80 lat. Żyją w wioskach w małych, kilkuosobowych społecznościach. Nazywane są babuszkami.
Wycieczka odwiedziła dom jednej z takich kobiet. Starsza pani przygotowała dla nich posiłek.
- Postawiła na stole wielki słój z ogórkami kiszonymi, słoninę, marynowane jabłka i inne specjały. Oczywiście bimber także – opowiada Mikołaj. - Pokazała nam album rodzinny, opowiadała o swoich dzieciach. Poczęstowała nas też wodą z własnej studni.
Było to kilka dni przed świętami Wielkanocy. Staruszka poprosiła mężczyzn o pomoc przy uprzątnięciu cmentarza.
- Cała 30-osobowa wycieczka chwyciła za grabie i inne sprzęty i w kilka minut oczyściliśmy groby. Była nam bardzo wdzięczna – mówi.
To nie jedyny kontakt z lokalną społecznością, jakiego mieli okazję doświadczyć w czasie wyjazdu. Uczestnicy wycieczki zakwaterowani byli w mieście Sławutycz.
- Większość osób zamieszkała w domach tamtejszych rodzin. Po prostu odstąpili im mieszkania i sami na kilka dni gdzieś się przenieśli – opowiada Mikołaj. – Niestety, brakło miejsc dla wszystkich i my trafiliśmy do hotelu.
W Sławutyczy mieszka blisko 25.000 osób. 2.200 z nich wciąż pracuje w elektrowni w Czarnobylu.
- Niewiele osób o tym wie, ale jeszcze kilka lat temu jeden z reaktorów ciągle pracował. Teraz jest powoli likwidowany – dodaje.
Z miasteczka do elektrowni codziennie rano odjeżdża pociąg. Po godzinie 7.00 setki pracowników z całego miasta idą na dworzec, by dojechać do oddalonej o 60 kilometrów elektrowni.
- To niesamowity widok. Wcześnie rano tłumy ludzi idą na ten pociąg – przyznaje.
Przeszywająca cisza
Tym, co robi największe wrażenie na odwiedzających to miejsce, jest cisza. W okręgu o promieniu 30 kilometrów nie ma prawie nic.
Opuszczone, zdewastowane bloki, wesołe miasteczko, szkoła i basen. Wszystko porośnięte wysoką trawą i drzewami.
- Wokół nie słychać nic, poza ptakami – mówi Mikołaj.
Najbardziej niezwykłym widokiem, była panorama okolicy, jaką zobaczył ze szczytu 90-metrowego radaru, Oka Moskwy.
- Nie mam lęku wysokości, ale to było duże wyzwanie. Zarówno kondycyjnie, jak i psychicznie. Drabinki, po których wchodziłem, nie wyglądały na szczególnie stabilną konstrukcję – opowiada. - Ale zdecydowanie było warto.
Uczestnicy wycieczki na zwiedzanie elektrowni mieli 3 dni. Kolejne 2 poświęcone były na Kijów. Mikołajowi tak bardzo spodobał się wyjazd, że już planuje kolejny.
- Pokolenie naszych rodziców odczuwa lęk przed tym miejscem. Pamiętają strach związany z wybuchem reaktora, picie płynu Lugola, który miał zminimalizować negatywne skutki promieniowania – opowiada. - Mnie bardzo to pociąga. Na pewno tam wrócę. Zwłaszcza że teraz, ponad 30 lat po katastrofie, to miejsce coraz bardziej popada w ruinę.
------------
Do wybuchu reaktora w elektrowni jądrowej w Czarnobylu (na pograniczu Ukrainy, Rosji i Białorusi) doszło 26 kwietnia 1986 roku. Powodem katastrofy było przegrzanie reaktora.
W wyniku awarii skażeniu uległ obszar od 125.000 do 146.000 km kw. Chmura radioaktywnego pyłu unosiła się niemal nad całą Europą.
Paradoksalnie, do wybuchu doprowadził test sprawdzający bezpieczeństwo reaktora.
0 0
No, Miki ! Pełny szacun jest !
Pozdrowienia !