Masaż leczniczy to nie tylko zawód i wykonywana latami ciężka praca, ale też ogromna pasja pabianiczanina. Ale mało kto wie, że nie jedyna. Pan Zbigniew ukończył I Liceum Ogólnokształcące w Pabianicach, zdał maturę w 1966 roku i dostał się na UŁ, na studia historyczne.

- To były moje wymarzone studia – opowiada. - Historia to moja wielka miłość do dzisiaj.

Ale nie przyszło mu to łatwo, bo pan Zbigniew urodził się z postępującą chorobą oczu – zanikiem nerwu wzrokowego. Lekarze nie widzieli dla niego ratunku. Ostateczna utrata wzroku była diagnozą, która niemal od zawsze towarzyszy pabianiczaninowi.

- Zdałem maturę dzięki pomocy nauczycieli i kolegów, ale żeby przystąpić do egzaminu na studia, musiałem mieć też zaświadczenie od okulisty, że widzę – opowiada.

Jak to zrobił? Plan działania obejmował przewrotną sztuczkę. Maturzysta nauczył się po prostu na pamięć rozmieszczenia cyfr i liter na okulistycznych tablicach Snellena.

 - Spisałem je, nauczyłem się, a potem tylko liczyłem, który to rząd i znak wskazuje mi lekarz. Ich rozmieszczenie znałem na pamięć – opowiada. - To było oszustwo, ale dzięki temu dostałem się na swój ukochany kierunek.

Pierwsze okulary pabianiczanin dostał, gdy miał zaledwie 4 lata. W wieku 17 lat profesor okulistyki na łódzkim WAM-ie powiedziała jego rodzicom, żeby zadbali o przyszłość syna i odpowiedni zawód, bo straci on wzrok w wieku 30 lat. 

- Ale nie wyobrażałem sobie zrezygnować z historii – wspomina. - Dałem radę, ale wtedy dużo lepiej widziałem. Dopiero po operacji oczu w 2010 roku przestałem czytać. To była dla mnie klęska. Przez całe życie musiałem być lepszy od innych, udowadniać swoją wartość. Pokazać, że potrafię więcej, że zrobię jeszcze coś lepszego. Ludzie domyślali się, że z moimi oczami jest coś nie tak.

Po studiach Makowski pracował jako nauczyciel historii w Bystrzycy w Kotlinie Kłodzkiej.

- Ale byłem zawsze antyrosyjski i z tego powodu wpisali mi w papiery, że jestem wrogiem związku sowieckiego – wspomina. - Wiedziałem, że muszę uciekać z tego miejsca. Z żoną po cichu wróciliśmy do Pabianic, skąd oboje pochodziliśmy.

Będziesz miał pacjentów z całego świata

W rodzinnym mieście pabianiczanin uzyskał „grupę inwalidzką” i zdał egzaminy do krakowskiego studium medycznego dla osób niewidomych lub ze słabym wzrokiem, gdzie zaczął uczyć się masażu.

 - To była świetna szkoła – wspomina. - Skończyłem ją jako prymus, ale nie było łatwo tak przestawić się z historii na medycynę. Zacząłem pracować w przychodni przy ul. Kilińskiego i przez 10 lat dochodziłem do wprawy w swoim nowym zawodzie.

W 1991 roku masażysta rozpoczął również pracę w swoim prywatnym gabinecie i tak przez kolejne 20 lat masował na dwa etaty.

 - W pracy byłem od 7.30 do 21.45 – wspomina. - Pilnowałem tylko, żeby o tej samej godzinie chodzić na obiad. Pracy było coraz więcej i robiło się ciekawiej.

Gabinet powstał w starym domu u teściów masażysty przy ul. Głowackiego.

 - Wyszedłem kiedyś tam na podwórko, rozejrzałem się i powiedziałem do teścia: Tato, kto tu do mnie przyjdzie? - opowiada pan Zbigniew. - Jak będziesz dobry, będziesz miał pacjentów z całego świata – usłyszałem.

Jak powiedział teść, tak się stało…

Najpierw do Makowskiego pukali ludzie z okolicy, później z miasta i sąsiednich miejscowości. Pocztą pantoflową zaczęły się rozchodzić wieści o niewidomym masażyście, który „czyni cuda”.

- Nigdzie się nie ogłaszałem – wspomina pabianiczanin. - Po prostu dobrze masowałem każdego pacjenta. A miałem ich niemal z wszystkich zakątków świata. Masowałem Irlandczyków, Holendrów, Niemców, kilku Turków, Australijczyków, dwie Japonki. Masowałem też Finkę, która tańczyła w helsińskim balecie.

Imperium masażu u Makowskiego zaczęło się rozrastać, gdy gabinet został przeniesiony do mieszkania w bloku przy ul. Konopnickiej.

- Miałem też pacjenta z Chile. Do mnie trafił z polecenia teściów mieszkających w Pabianicach. Miał żonę Polkę. Mężczyzna po operacji kolana nie mógł chodzić – opowiada. - Zrobiłem mu kilka masaży, a on stanął na nogi. Do tej pory biega i opowiada, że jakiś niewidomy masażysta z Polski mu pomógł. 

Dobry fach w rękach lepszy niż reklama

- Podchodząc do pacjenta, musiałem go dobrze zdiagnozować. Przeprowadzałem szczegółowy wywiad – opowiada pabianiczanin. – Wypytywałem, jaką wykonuje pracę, w jakiej pozycji leży, siedzi, w jakiej śpi. Trzeba znaleźć przyczynę choroby.

I jak zapewnia Makowski, masażysta musi mieć też specjalne dłonie, szerokie z krótkimi palcami. Takie, które wyczują miejsca, w których napięte, zmienione chorobowo mięśnie uciskają na nerwy.

- A mamy w sobie 70.000 metrów nerwów – wyjaśnia masażysta. - Płynie nimi prąd ogromnej mocy. To nasza elektrownia, w której pompy sodowo-potasowe wytwarzają elektryczne ładunki. Gdy napięty mięsień uciska nerw, jest zwarcie i ogromny ból. Trzeba znaleźć to miejsce i je rozluźnić.

Spanie na brzuchu, podpieranie ręką głowy przy czytaniu, zakładanie nogi na nogę i inne tego typu nawyki to pułapki, w które najczęściej wpadamy, a potem szukamy pomocy.

- Miałem pacjenta, który pomimo 5 stentów nadal odczuwał ból w klatce piersiowej. Okazało się, że miał napięty dźwigacz łopatki. Trzeba było to rozluźnić i ból minął – opowiada masażysta. - Nie znam lekarza, który tak daleko szukałby przyczyny bólu. Leczy się objawy. A jak woda leje się po suficie, nie podstawiamy misek i nie wycieramy ścian. Trzeba wejść na dach załatać dziurę. I to samo odnosi się do człowieka.

Książka czeka na wydawcę

Wszystkie złote rady i wskazówki dotyczące tego, co robić, żeby nie nabawić się kłopotów z narządami ruchu, Makowski podał w książce. Jej redaktorem jest wnuczek masażysty Michał Makowski, student dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Tytuł „poradnika” brzmi: „Rusz się, bo zardzewiejesz”.

- Niestety, nie możemy jej wydać – dodaje pabianiczanin. - Nikt nie jest tym zainteresowany, a szkoda. Tam są zebrane wszystkie przyczyny potwornych i dokuczliwych dolegliwości, których można uniknąć zmieniając nawyki. Takich rzeczy powinno uczyć się w szkole. Ja miałem dzieci, rodziców i dziadków z bólem i kłopotami z kręgosłupem.

Ręce, które leczą

Paradoksalnie stopniowa utrata wzroku powodowała też, że masażysta rozwijał czucie w dłoniach.

- Mam ogromne czucie, również w stopach – zapewnia Makowski. - Nawet przez zelówki czuję, że na podłodze jest piasek. Dbałem o dłonie, śrubokrętem czy wiertarką nigdy nie pracowałem. Moja siła była w dłoniach i pasji.

Masażysta zachwala ruch - skakanka, basen i spacery z kijkami to podstawa, żeby „nie zardzewieć”. Warto jego zdaniem zaopatrzyć się w klocek pod stopy tak, żeby kolana były uniesione, np. w trakcie siedzenia przy komputerze.

- Wtedy rozluźniają się mięśnie czworogłowe i prostowniki grzbietu – wyjaśnia masażysta. - Kręgosłup to nie jest stała rzecz. On ma 109 zawiasów, musi się ruszać, a jak mięśnie są napięte, to go blokują. Jest ucisk, robi się zwarcie.

W domu wysiadają nam korki, u nas pojawia się ból.

- Tymczasem Polak lepiej dba o samochód, bo ten ma przegląd co roku – dodaje. - A do mnie wielu pacjentów jest przyprowadzanych na czworaka. Gdy idziemy, to skurcze mięśni w stopach i łydkach pracują jak drugie serce. Pompują krew żylną, która zbiera „śmieci”. Tak oczyszcza się organizm. My z żoną, jak pogoda dopisuje, to spacerujemy.

Pan Zbigniew ma następcę. W gabinecie przy Konopnickiej pacjentów masuje również jego syn.