Kioski Ruchu były nieodłącznym elementem krajobrazu naszego dzieciństwa – czyli osób, które urodziły się najpóźniej pod koniec lat osiemdziesiątych. Kioski oczywiście nie zniknęły z dnia na dzień, nawet dzisiaj mamy ich w Pabianicach jeszcze kilka. Dlaczego znikają? Ich właściciele i pracownicy opowiadają nam, jak prowadzi się taki biznes i jak on się zmieniał na przestrzeni lat

- Lekko nie jest, bo sprzedaż gazet spada, a po całą resztę chodzimy do marketów i sklepów – mówią kioskarze. - Kioski, które jeszcze istnieją, „umierają” w spokoju. Bo po co kupować pastę Colodent u nas, skoro można w Rossmannie?

Z miast znikają przede wszystkim kioski Ruchu, to trend utrzymujący się od kilku lat. Na koniec 2019 roku firma miała w  całej Polsce 1.333 placówki sprzedażowe, rok później – 1.209, na koniec 2021 roku – 1.027, na koniec 2022 roku – 814, a obecnie jest ich 400. Zatem w ciągu 5 lat ich liczba skurczyła się o 933, czyli prawie 70 proc.

W małych przedsiębiorców uderzają też coraz wyższe składki ZUS i składka zdrowotna, opłaty za dzierżawę i coraz mniejsze marże na towarach. Ale z odrobiną samozaparcia i zapału z kiosku wciąż można się utrzymać.

Kioskarze z całą stanowczością zapewniają, że są potrzebni, co widać po liczbie klientów.

- Ja już mogłabym iść na emeryturę, ale szkoda mi tego wszystkiego, tych ludzi, którzy kupują u mnie od lat – zapewnia pani Maja, właścicielka kiosku na skrzyżowaniu ulic Łaskiej i Szarych Szeregów.

Nie tylko po gazety i papierosy

Kioski to oczywiście nie tylko punkty, gdzie można kupić gazety i papierosy. Te najpopularniejsze i najbardziej lubiane były miejscem spotkań mieszkańców, a od samych kioskarzy można było dowiedzieć się, co słychać w okolicy. Dziś takich punktów jest już coraz mniej. Ale są.

-  Mam otwarte od szóstej rano do szóstej po południu. Uprzejmością „kupuję” klientów – mówi pani Maja. - Nie wdaję się w żadne dyskusje polityczne. Nawet gdy kupujący sprzeczają się o miejsce w kolejce, nie ingeruję. Ruch jest od rana do wieczora. Klienci mnie lubią. Jestem w tym miejscu od 13 lat, a w branży od 1992 roku. Zjadłam na tym biznesie zęby. Pracowałam po 12 godzin. Nawet teraz nie pamiętam, kiedy miałam urlop.

Właścicielka kiosku od lat zatrudnia córkę i pracuje z nią na zmiany. To znacznie podnosi koszty utrzymania całego interesu.

- Niedługo pójdziemy z torbami, może gdybym została sama, coś by z tych pieniędzy było – mówi właścicielka. - Ale samemu trudno to ogarnąć. Ja jestem od rana, córka popołudniami. Zmieniamy się. To jest ciężki kawałek chleba. U mnie w kiosku jest jeszcze bardzo mało miejsca, trzeba kombinować, stale robić zaopatrzenie, dużych ilości towaru nie mam gdzie przechować.

Wykorzystany jest każdy centymetr podłogi. W kartonach powsuwanych pod półki są rajstopy, kosmetyki, artykuły szkolne, płyny i żele do kąpieli, zabawki, kremy i pianki do golenia, podpaski, papier toaletowy, chusteczki, spinki, opaski i gumki do włosów, skarpetki, rękawiczki jednorazowe. Jest sporo słodyczy, gumy do żucia, zmywacze do paznokci, farby do włosów, nawet kadzidełka. Są proszki do prania, płyny do podłogi i spreje na insekty, nawet żyletki do maszynek do golenia.

- Moi klienci wiedzą, co mogą u mnie kupić – dodaje właścicielka kiosku. - Mam nawet świeczki urodzinowe. Asortyment kupuję cały czas i słucham tego, o co pytają pabianiczanie. Klienci wiedzą, że mam wszystko. Czasem przychodzą, uśmiechają się i mówią, że wiedzieli, że na pewno u mnie daną rzecz dostaną.

Konkurencja „zmiotła” małe interesy

Markety, które wyrosły jak grzyby po deszczu, też zrobiły swoje.

- Po drodze do mnie jest Biedronka, Lidl, Delikatesy, Netto – wylicza pani Maja. - Jak nie było Biedronki, kupowałam nawet dwa razy w tygodniu całe opakowanie Ludwika, po 12 sztuk. A teraz wystarcza 10 sztuk na dwa tygodnie. Markety zabrały nam sporo klientów. Czasem ktoś powie, że czegoś tam nie dostał, to przyszedł do mnie. Ale mam też takich klientów, co nie pójdą do sklepu, tylko do mnie.

W asortymencie kiosku nie może oczywiście zabraknąć papierosów i biletów.

- Ja sprzedaję jeszcze totolotka, zdrapki, doładowania do kart telefonicznych – wylicza właścicielka. - W porównaniu z minionymi latami, najsłabiej sprzedają się gazety. Teraz schodzą głównie kolorowe tygodniki. A pamiętam, jak te 30 lat temu dostawałam 450 sztuk „Expressu Ilustrowanego”. Klienci od rana ustawiali się po gazety w długich kolejkach. W tej chwili w tygodniu sprzedam jeden, dwa Expressy. Dzisiaj dostałam 5 sztuk. Wszystko poszło w internet.

Takie handlowe rewelacje potwierdza również pani Grażyna, która w kiosku przy „ryneczku” na Bugaju pracuje już od 8 lat.

- U nas klienci najchętniej kupują, obok biletów, zabawki i papierosy – wylicza. - Gazety biorą emeryci, czasem ktoś w średnim wieku sięgnie po jakiś tytuł. Ale to są stali klienci.
     Największym powodzeniem cieszy się „Fakt” i „Super Express”. A z kolorowych tytułów „Gwiazdy mówią”, „Życie na Żywo”.

Ma być kolorowo i plotkarsko lub mocno sensacyjnie

- Mamy podpisane umowy z kolporterem. On śledzi, po ile sztuk danej gazety sprzedajemy. Jak jest tego mniej, to nakład spada. Przywożę mniej gazet – dodaje pani Grażyna.

Kiosk przy ryneczku ma już swoją, ponad 15-letnią tradycję.

- Sporo osób przychodzi do nas i mówi, jak dobrze, że jesteście – dodaje pani Dorota, właścicielka kiosku. - Po gazety chodzą jednak do marketów, do tych prasowych saloników. Ale biletów już w markecie nie kupią. Po nie przychodzą do nas. Dlatego kioski znikają. Jest ich coraz mniej, utargi są coraz słabsze.

    

Żeby przeżyć, trzeba walczyć o klienta

     Perfumy, dezodoranty, portfele, zegarki, a nawet sznurowadła – to jedynie początek listy rzeczy ważnych i niezbędnych, które dostaniemy w kiosku przy ryneczku.

     - Chemię też mamy, ale schodzi słabo, bo niedaleko nas jest Rossmann – dodaje pani Grażyna. - Najwięcej sprzedajemy biletów. Ludzie kupują po 10–20 sztuk. Ogromną popularnością cieszą się też zabawki. Jak na przystanku stanie babcia z dzieckiem, to nie ma cudów, żeby czegoś nie kupiła. Leki też mamy, takie doraźne. Tu jest ryneczek, ludzie pracują, gdy kogoś głowa zaboli, to przyjdzie i kupi „lek od Goździkowej”.

 

Kokosów nie ma, ale trwają

     Jak długo? Kto to wie…

- Dlatego apeluję, w markecie kupuje się chleb i bułki, a gazety w kiosku – dodaje pani Grażyna. - Gdy klienci będą kupować w marketach, to my się zamkniemy i ciekawe, gdzie wtedy pabianiczanie kupią bilety. A u nas jest wszystko. To taki stary, tradycyjny kiosk.