Piotr podejmował wiele prób odnalezienia się w literackim świecie. Pierwsze opowiadania i historie pisał już w latach szkolnych. Dorastał z tą pasją, choć wielokrotnie ją porzucał, odkładał na potem, zastępował innymi, pozwalając, by jego zapał do tworzenia opowieści przygasał.

-  Pisanie zawsze było obecne w moim życiu, ale silniejszy od marzenia o tym zajęciu był strach przed debiutem, pokazaniem swoich opowiadań i pomysłów szerszemu gronu odbiorców, przed oceną i krytyką – tłumaczy. - Obawiałem się, że ktoś to wyśmieje. Nikt nie będzie chciał wydać. Zwyczajnie brakowało mi wiedzy na temat tego, jak funkcjonuje „świat” literatury, jak naprawdę powstają powieści.

Pierwszym poważnym krokiem na drodze do pisarstwa było dostanie się w 2003 roku na liczącą zaledwie kilkanaście nazwisk listę osób przyjętych do dwuletniego Studium Literacko-Artystycznego przy Uniwersytecie Jagiellońskim. 

 - Skończyłem studia i złapałem wiatr w żagle. Na koniec nauki i przy okazji dziesięciolecia powstania studium ogłoszono konkurs na prozę, w którym moja napisana na drugim roku powieść została wyróżniona – opowiada Piotr. - Niestety, jednocześnie pojawiła się na horyzoncie możliwość emigracji zarobkowej. Wyjechałem za pracą do Szkocji.

Gdy po trzech latach pabianiczanin wrócił do kraju, po nie tak dawnym zapale nie było już śladu, zastąpiło go ponownie zwątpienie we własne możliwości i talent. Pisał znów dla siebie, czasem tylko zamieszczając dłuższe wypowiedzi na swoim profilu na Facebooku.

- Zawsze do szuflady, nigdy dla czytelników. Pisałem, kasowałem. Zmieniałem komputer, ale tekstów nie przenosiłem i traciłem swoje opowiadania – opowiada. - Dużo tekstów i pomysłów w taki sposób mi przepadło, a szkoda. Chętnie wróciłbym do nich, ale jest jak jest.

      Bieganie – pasja i uciekanie

Znaczącym rozdziałem w życiu pabianiczanina było bieganie. Zaczął trochę przez przypadek, dla zdrowia, ale rozkręcił się i truchtanie wokół bloku na „Piaskach” skończył na dystansach ultra. W nieludzkim wysiłku balansował na granicy wytrzymałości organizmu.

- Zacząłem w listopadzie 2013 roku i już po czterech miesiącach wystartowałem w pabianickim półmaratonie – opowiada. – Traktowałem to jako trening i przygotowanie do łódzkiego maratonu, który był miesiąc później.

Wynik w półmaratonie był obiecujący i zapowiadał dobry czas w łódzkim biegu. Tak też się stało. Pierwszy maraton ukończył w całkiem niezłym, jak na tak krótkie przygotowania, czasie. Piotr przybiegł na metę z czasem 3 godzin i 48 minut.

- To wszystko było szalone, za szybko, za duży wysiłek. Przez miesiąc dochodziłem później do siebie i leczyłem kontuzje – opowiada. - Ale bakcyla połknąłem. Niestety, już wtedy pojawiały się symptomy, że tak naprawdę nie robię tego dla zdrowia. Oczywiście wtedy, a nawet przez następne lata, tego nie widziałem, ale bieganie niemal od razu stało się moim nałogiem, którym podświadomie odciągałem się od tego, czym tak naprawdę chciałem się zająć.

Bieganie maratonów okazało się jednak niewystarczające dla żądnego poklasku i wciąż niedowartościowanego umysłu pabianiczanina. Poprzeczka szła do góry, a Piotr śrubował dystanse oraz intensywność treningów.

- Szybko dotarło do mnie, że na ulicy nie dam rady się wyróżnić, że jest tylu biegaczy z osiągnięciami, o wiele szybszych, że ginę w tłumie – opowiada Piotr. - Miałem 40 na karku i świadomość, że młodszych nie dogonię. A ja chciałem się wyróżniać, chciałem błyszczeć. Moją uwagę przyciągnęły bardzo wtedy niszowe biegi ultra.

Pierwsze 100 kilometrów Piotr przebiegł jeszcze tego samego roku (2014) na początku lipca. Ogromny dystans pokonał na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w ramach zawodów Transjura. 

 - Przywlokłem się na metę chyba już tylko siłą woli – wspomina. - Ale udało się. Zajęło mi to niecałe 21 godzin. Ostatnie kilometry to był ogromny ból całego ciała i pieczenie pęcherzy, pokrywających stopy. To uczucie i intensywność tego cierpienia były jednak tak ogromne, że pochłonęły mnie bez reszty. Wszystko inne zeszło na dalszy plan, zniknęło.

Po krótkiej przygodzie z ultra w górach i terenie (gdzie kolejny raz okazało się, że nie ma szans na zdobywanie czołowych lokat), Piotr zaangażował się w 12- i 24-godzinne, „płaskie” biegi po krótkiej pętli – nie jako zawodnik, ale również współorganizator (UltraPark Weekend w pabianickim parku Wolności). W tym czasie spełnił również swoje biegowe marzenie i pokonał 100 kilometrów w czasie 9 godzin i 13 minut. Przygotowywał się do kolejnych wyzwań, szukając okazji do startów poza granicami Polski. Po roku intensywnego trenowania pod okiem profesjonalisty pojechał w 2020 roku, w styczniu do Aten w Grecji z planem przebiegnięcia minimum 220 kilometrów w ciągu doby.

- Niestety, po około dziewięciu godzinach poczułem, jakby ktoś odłączył mnie od zasilania, prąd się skończył, a ja po prostu nie mogłem zrobić kroku. Ledwo zszedłem z trasy – opowiada. - Odpocząłem, zjadłem coś i podjąłem kolejną i kolejną próbę. Niestety, za każdym razem scenariusz się powtarzał. Brak sił, niemoc. Dodatkowo posypałem się psychicznie i mniej więcej w połowie zawodów poczłapałem z podkulonym ogonem do pobliskiego hotelu.

Opinii na temat porażki pabianiczanina było wiele - stres, trema, pierwszy start, kryzysy.  Ale już dwa miesiące później Piotr stanął na starcie biegu ultra w Belgii, gdzie co prawda dotrwał do końca doby, ale po ponad 13 koszmarnych godzinach upartego maszerowania.

- Po tej porażce zmieniłem dietę, odszedłem od restrykcyjnego ketofanatyzmu i wprowadziłem do jadłospisu węglowodany. Trenowałem dalej i więcej. Wyniki miałem świetne, czułem się doskonale, ale trzeci start w Holandii, we wrześniu i tak zakończył się klapą  – opowiada. - Po 8 godzinach dosłownie zbierali mnie z asfaltu. Odbierałem to już w kategoriach upokorzenia, bo ogłaszałem wydarzenie na Facebooku. Dmuchałem ten balonik, licząc na to, że ta dodatkowa presja pomoże mi w końcu przełamać to, co wciąż ja i wiele innych osób uważało za blokadę w głowie. Tymczasem było odwrotnie. Pojawiły się pytania: po co ja to robię? Co się dzieje?

Piotr wrócił do Pabianic z mocnym postanowieniem zakończenia tego „szaleństwa”. Zaniepokojony jednak swoim stanem poszedł do lekarza, żeby porządnie się przebadać i być może znaleźć przyczynę medyczną swojej niemocy. To była dobra decyzja, bo niestety wyniki badań tarczycy mocno zaniepokoiły lekarza. Po konsultacji z endokrynologiem wylądował na miesiąc w szpitalu.

- To był przełomowy dla mnie moment. Okres pandemii, leżałem sam na sali – opowiada. - Dużo czytałem, sporo myślałem, również pisałem. Postanowiłem też, że definitywnie kończę przygodę z bieganiem.  W szpitalu powiedziałem „stop”, ile można szukać swojego miejsca na ziemi, skoro od lat wiem, że chcę pisać.

Po wyjściu ze szpitala „nowy” Piotr wrócił do pisania, zaczynając od opowiadań, żeby wzmocnić swoją pewność literacką. Nowo powstałych tekstów już nie kasował, a wysyłał na konkursy. Jedno z pierwszych opowiadań, jakie napisał, zdobyło trzecie miejsce w ogólnopolskim konkursie. Następne opublikowano w uznanym magazynie literackim. To była doskonała baza, żeby pokazać zbiór opowiadań wydawcom. W tym czasie odezwał się również do pabianiczanina redaktor prowadzący magazyn literacki Epea z Białegostoku. Przeczytał zbiór opowiadań, zachwycił się i zaproponował, że go wyda. Ruszyła maszyna, poprawki redaktorskie, druk i premiera we wrześniu. Potem pierwsze i drugie spotkanie autorskie. To w Pabianicach w miejskiej bibliotece poprowadził Łukasz Barys.

Debiutancki zbiór opowiadań Piotra to, jak zapewnia sam autor, nie jest łatwa lektura.

- Opowiadania odzwierciedlają mój ówczesny nastrój, jest w nich ponuro, świat się kończy – opowiada pisarz. - Pojawiają się wątki katastroficzne, przez Pabianice przechodzi niszczące tornado, wszystko pogrąża się w chaosie. Jest też sporo ojcowsko–synowskich wątków, co nawiązywało do moich osobistych zmagań. Przez zaangażowanie w bieganie nie było mnie przy starszym synu, gdy tego potrzebował.

     Już w nowym roku Piotr zapowiada rozpoczęcie pracy nad powieścią. Ma już pomysł i szkic.

Piotr Pazdej - absolwent Studium Literacko-Artystycznego przy UJ, tłumacz z języka angielskiego. Od 2015 roku związany z Wydawnictwem Galaktyka. Z wykształcenia technik elektronik i dziennikarz, z pasji ultramaratończyk (były/wyleczony), a z ciekawości copywriter. Tata dwójki wspaniałych chłopców, którzy nieustannie uświadamiają mu, jak wiele wad posiada.

Debiutancki zbiór opowiadań -  „Ostatnia sarna na ziemi”
- „Golec” - III miejsce w XV Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Szaloma Asza - antologia pokonkursowa Kutno 2021
- „Dom” - w antologii „24/02/2022”, nakładem Wydawnictwa IX,
- „Maski” - miesięcznik „Twórczość”, marzec 2022
- „Drugi upadek Rzymu” - magazyn literacki „TY.TU.Ł”, nr 1, 2023
- trzy opowiadania - magazyn literacki „Suburbia”, listopad 2023
- „Preludium” - magazyn literacki Epea, grudzień 2023