Zamknij

Kolejna afera w pabianickim ratuszu. Prezydent oskarżony i aresztowany

13:28, 26.02.2021
NAC NAC

 Jesienią 1934 roku w kasie miejskiej brakowało ponad 200 tysięcy złotych Ujawniła to lustracja budżetu. Kontrolerzy wykazali też rażące nadużycia władzy w magistracie. W październiku 1934 roku został zawieszony w czynnościach służbowych Roman Jabłoński - prezydent Pabianic.

Jabłoński nie był prezydentem z wyboru, lecz z woli ministra. Do władzy w mieście doszedł po aferach i kłótniach we władzach Pabianic (aresztowaniu prezydenta Jana Jankowskiego i bankructwie pabianickich finansów), gdy w 1933 roku minister spraw wewnętrznych rozwiązał Radę Miejską i odwołał Zarząd Miasta.

Trzeba było zacisnąć pasa: obniżyć pensje urzędnikom, wydzierżawić elektrownię i sprzedać służbowy powóz prezydenta. Odtąd Pabianicami miał kierować komisarz rządowy. Minister mianował komisarzem Romana Jabłońskiego - naczelnika tutejszej Komunalnej Kasy Oszczędności (banku miejskiego). Jabłoński łączył obie te funkcje. Rządził blisko dwa lata.

Pod jego rządzami spustoszenia w kasie Pabianic były jeszcze większe niż za poprzednich władz. Zabrakło pieniędzy nawet na bony żywnościowe dla bezrobotnych. W 1934 roku rozwścieczony tłum próbował się wedrzeć do gabinetu prezydenta. Policja otoczyła magistrat.

W lutym 1935 roku Jabłoński został odwołany ze stanowisk komisarza rządowego i naczelnika KKO. Zajął się nim prokurator, oskarżając o potężne nadużycia i przekroczenie władzy.

Dochodzenie wykazało, że jako naczelnik Komunalnej Kasy Oszczędności, Jabłoński udzielał kredytów wspólnikom, znajomym i utracjuszom. Jedna z firm dostała aż 133 tysiące złotych kredytów, których nie spłaciła. Tymczasem KKO założono po to, by miejskimi pieniędzmi wspierać pabianickich rzemieślników, kupców i przedsiębiorców tworzących miejsca pracy. Braki w komunalnej kasie prezydent „łatał” pieniędzmi z budżetu miasta.

Cichy wspólnik

Przy okazji odkryto, że prezydent był cichym wspólnikiem Pabianickiego Towarzystwa Eksportowego – firmy, która w Rzeźni Miejskiej uruchomiła prywatną ubojnię drobiu. Jabłoński tanio wydzierżawił jej rzeźnię, a za miejskie pieniądze kupił urządzenia do obróbki mięsa. Przyznał też PTE ogromne kredyty i udzielił gwarancji firmie Citroen, w której PTE kupiło  samochód.

Drobiowe mięso z Pabianic miało być wywożone do Anglii, lecz wspólnicy okazali się biznesowymi niedołęgami. Zamiast krociowych zysków spółka przynosiła coraz większe straty. Pokrywał je prezydent – z miejskiej kasy.

W śledztwie udowodniono, że jeden ze wspólników ubojni drobiu (Hipolit Wroncberg) był nieudolnym kupcem z Berlina, a drugi (Józef Ryszkiewicz) – malarzem obrazów. Interesy firmy mającej sprzedawać drób w Anglii reprezentował w Pabianicach angielski konsul Gilbert. Ale po pierwszych reklamacjach, że towar jest kiepskiej jakości, zrzekł się swej misji. Wtedy prezydent wprowadził do spółki szwagra - Juliana Kellera.

W grudniu 1937 roku Roman Jabłoński stanął przed Sądem Okręgowym. Prokurator dowodził, że były prezydent naraził Zarząd Miejski i komunalną kasę na duże straty. „Przed stołem sędziowskim stoi kilka skrzyń zawierających akta i dokumenty, mające stwierdzić winę oskarżonego” – pisał dziennik „Orędownik”.

Jabłoński nie przyznał się do winy. Tłumaczył, że budowa rzeźni kosztowała miasto bardzo dużo, bo 2 miliony złotych. Ale gdy rzeźnia i bekoniarnia nie dawały rady sprzedać swych wyrobów, sytuacja stała się groźna. W Pabianicach spadały ceny mięsa, pracownikom groziło bezrobocie. „Chciałem uchronić Rzeźnię Miejską przed upadkiem i jak najszybciej zatrudnić znaczne rzesze bezrobotnych” - tłumaczył oskarżony.

Prezydent, który niewiele umiał

Przez trzy godziny zeznawał w sądzie podwładny Jabłońskiego, kierownik biura Komunalnej Kasy Oszczędności – Bolesław Hans. Mówił, że Jabłoński nie udzielał kredytu robotnikom i rzemieślnikom, a jedynie przedsiębiorcom i znajomym. Robił to sam - bez opinii komitetu dyskontowego.

Hans dodał, że Jabłoński był żądny władzy absolutnej. „Działalność swą rozpoczął od zwalczania ówczesnego prezydenta Pabianic i dążył wszelkimi siłami, by zostać sam prezydentem” – zeznał świadek.

Z opowieści Hansa o Jabłońskim wyłaniała się postać Dyzmy – człowieka bez wykształcenia i kwalifikacji, za to świetnie „umocowanego” w układach towarzyskich i urzędowych. Jabłoński ochoczo wstępował do wszelkich stowarzyszeń i organizacji. Był prezesem Związku Oficerów Rezerwy, członkiem komitetów dobroczynności, wygłaszał pogadanki o potrzebie oszczędzania.

Prezydent obawiał się, by jego matactw nie odkryli urzędnicy magistratu. Dlatego gdy szedł na urlop, nikomu z podwładnych nie dał klucza do swego gabinetu. Zauważył to dziennik „Echo”, którzy napisał: „Rzecz charakterystyczna, że p. Jabłoński zastępstwa swego nie powierzył żadnemu z zatrudnionych w zarządzie wyższych urzędników, lecz ściągnął do Pabianic na okres dwóch tygodni sekretarza Wydziału Powiatowego w Piotrkowie p. Futymę Bolesława, który spełniać będzie chwilowo obowiązki p. Jabłońskiego”.

W imieniu magistratu Pabianic rzecznikiem oskarżenia Jabłońskiego był adwokat Rembieliński. On także zauważył podobieństwa byłego prezydenta do Dyzmy. „Jabłoński był szczęściarzem. Niewiele umiał, a wyniesiono go na wysokie stanowisko, na którym dla własnego zysku dopuścił się grubych przekroczeń” – mówił adwokat.

Prezydent idzie siedzieć

Wyrok zapadł 9 grudnia 1937 roku Za trzy przestępstwa finansowe (nadużycia na szkodę kasy komunalnej i magistratu) sąd skazał Jabłońskiego na 3 i pół roku więzienia. Były prezydent miał naprawić szkody wyrządzone miastu. Jego majątek oddano na licytacje.

Sędzia Merson uznał jednak, że Jabłoński nie działał z chęci zysku i nie czerpał korzyści majątkowych. „Oskarżony był fanatykiem, przejętym chorobliwą ambicją, by zabłysnąć w mieście swoim, jako człowiek, który potrafi się przysłużyć” – stwierdził sędzia.

Po ogłoszeniu wyroku prokurator zażądał aresztowania Jabłońskiego, który podczas procesu odpowiadał z wolnej stopy. Sprzeciwił się temu obrońca, który twierdził, że nie ma obawy, by skazany zbiegł. Sąd oddał skazanego pod nadzór policji – do uprawomocnienia wyroku.

Ale prokurator był nieugięty. Niespełna miesiąc później dziennik „Republika” napisał: „Z polecenia władz prokuratorskich został aresztowany i osadzony w więzieniu Roman Jabłoński, b. prezydent Pabianic, skazany za nadużycia. Aresztowano go w związku z apelacją złożoną przez Urząd Prokuratorski”.

W marcu 1938 roku Jabłoński znowu stanął przed sądem. Powód? Zanim poszedł do więzienia, wyniósł i schował meble ze swego domu. Skutkiem tego nie mogło dojść do licytacji nieruchomości. Za to przestępstwo sąd skazał byłego prezydenta na dwa tygodnie dodatkowego aresztu.

(Roman Kubiak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%