Jesienią 1934 roku w kasie miejskiej brakowało ponad 200 tysięcy złotych Ujawniła to lustracja budżetu. Kontrolerzy wykazali też rażące nadużycia władzy w magistracie. W październiku 1934 roku został zawieszony w czynnościach służbowych Roman Jabłoński - prezydent Pabianic.
Jabłoński nie był prezydentem z wyboru, lecz z woli ministra. Do władzy w mieście doszedł po aferach i kłótniach we władzach Pabianic (aresztowaniu prezydenta Jana Jankowskiego i bankructwie pabianickich finansów), gdy w 1933 roku minister spraw wewnętrznych rozwiązał Radę Miejską i odwołał Zarząd Miasta.
Trzeba było zacisnąć pasa: obniżyć pensje urzędnikom, wydzierżawić elektrownię i sprzedać służbowy powóz prezydenta. Odtąd Pabianicami miał kierować komisarz rządowy. Minister mianował komisarzem Romana Jabłońskiego - naczelnika tutejszej Komunalnej Kasy Oszczędności (banku miejskiego). Jabłoński łączył obie te funkcje. Rządził blisko dwa lata.
Pod jego rządzami spustoszenia w kasie Pabianic były jeszcze większe niż za poprzednich władz. Zabrakło pieniędzy nawet na bony żywnościowe dla bezrobotnych. W 1934 roku rozwścieczony tłum próbował się wedrzeć do gabinetu prezydenta. Policja otoczyła magistrat.
W lutym 1935 roku Jabłoński został odwołany ze stanowisk komisarza rządowego i naczelnika KKO. Zajął się nim prokurator, oskarżając o potężne nadużycia i przekroczenie władzy.
Dochodzenie wykazało, że jako naczelnik Komunalnej Kasy Oszczędności, Jabłoński udzielał kredytów wspólnikom, znajomym i utracjuszom. Jedna z firm dostała aż 133 tysiące złotych kredytów, których nie spłaciła. Tymczasem KKO założono po to, by miejskimi pieniędzmi wspierać pabianickich rzemieślników, kupców i przedsiębiorców tworzących miejsca pracy. Braki w komunalnej kasie prezydent „łatał” pieniędzmi z budżetu miasta.
Cichy wspólnik
Przy okazji odkryto, że prezydent był cichym wspólnikiem Pabianickiego Towarzystwa Eksportowego – firmy, która w Rzeźni Miejskiej uruchomiła prywatną ubojnię drobiu. Jabłoński tanio wydzierżawił jej rzeźnię, a za miejskie pieniądze kupił urządzenia do obróbki mięsa. Przyznał też PTE ogromne kredyty i udzielił gwarancji firmie Citroen, w której PTE kupiło samochód.
Drobiowe mięso z Pabianic miało być wywożone do Anglii, lecz wspólnicy okazali się biznesowymi niedołęgami. Zamiast krociowych zysków spółka przynosiła coraz większe straty. Pokrywał je prezydent – z miejskiej kasy.
W śledztwie udowodniono, że jeden ze wspólników ubojni drobiu (Hipolit Wroncberg) był nieudolnym kupcem z Berlina, a drugi (Józef Ryszkiewicz) – malarzem obrazów. Interesy firmy mającej sprzedawać drób w Anglii reprezentował w Pabianicach angielski konsul Gilbert. Ale po pierwszych reklamacjach, że towar jest kiepskiej jakości, zrzekł się swej misji. Wtedy prezydent wprowadził do spółki szwagra - Juliana Kellera.
W grudniu 1937 roku Roman Jabłoński stanął przed Sądem Okręgowym. Prokurator dowodził, że były prezydent naraził Zarząd Miejski i komunalną kasę na duże straty. „Przed stołem sędziowskim stoi kilka skrzyń zawierających akta i dokumenty, mające stwierdzić winę oskarżonego” – pisał dziennik „Orędownik”.
Jabłoński nie przyznał się do winy. Tłumaczył, że budowa rzeźni kosztowała miasto bardzo dużo, bo 2 miliony złotych. Ale gdy rzeźnia i bekoniarnia nie dawały rady sprzedać swych wyrobów, sytuacja stała się groźna. W Pabianicach spadały ceny mięsa, pracownikom groziło bezrobocie. „Chciałem uchronić Rzeźnię Miejską przed upadkiem i jak najszybciej zatrudnić znaczne rzesze bezrobotnych” - tłumaczył oskarżony.
Prezydent, który niewiele umiał
Przez trzy godziny zeznawał w sądzie podwładny Jabłońskiego, kierownik biura Komunalnej Kasy Oszczędności – Bolesław Hans. Mówił, że Jabłoński nie udzielał kredytu robotnikom i rzemieślnikom, a jedynie przedsiębiorcom i znajomym. Robił to sam - bez opinii komitetu dyskontowego.
Hans dodał, że Jabłoński był żądny władzy absolutnej. „Działalność swą rozpoczął od zwalczania ówczesnego prezydenta Pabianic i dążył wszelkimi siłami, by zostać sam prezydentem” – zeznał świadek.
Z opowieści Hansa o Jabłońskim wyłaniała się postać Dyzmy – człowieka bez wykształcenia i kwalifikacji, za to świetnie „umocowanego” w układach towarzyskich i urzędowych. Jabłoński ochoczo wstępował do wszelkich stowarzyszeń i organizacji. Był prezesem Związku Oficerów Rezerwy, członkiem komitetów dobroczynności, wygłaszał pogadanki o potrzebie oszczędzania.
Prezydent obawiał się, by jego matactw nie odkryli urzędnicy magistratu. Dlatego gdy szedł na urlop, nikomu z podwładnych nie dał klucza do swego gabinetu. Zauważył to dziennik „Echo”, którzy napisał: „Rzecz charakterystyczna, że p. Jabłoński zastępstwa swego nie powierzył żadnemu z zatrudnionych w zarządzie wyższych urzędników, lecz ściągnął do Pabianic na okres dwóch tygodni sekretarza Wydziału Powiatowego w Piotrkowie p. Futymę Bolesława, który spełniać będzie chwilowo obowiązki p. Jabłońskiego”.
W imieniu magistratu Pabianic rzecznikiem oskarżenia Jabłońskiego był adwokat Rembieliński. On także zauważył podobieństwa byłego prezydenta do Dyzmy. „Jabłoński był szczęściarzem. Niewiele umiał, a wyniesiono go na wysokie stanowisko, na którym dla własnego zysku dopuścił się grubych przekroczeń” – mówił adwokat.
Prezydent idzie siedzieć
Wyrok zapadł 9 grudnia 1937 roku Za trzy przestępstwa finansowe (nadużycia na szkodę kasy komunalnej i magistratu) sąd skazał Jabłońskiego na 3 i pół roku więzienia. Były prezydent miał naprawić szkody wyrządzone miastu. Jego majątek oddano na licytacje.
Sędzia Merson uznał jednak, że Jabłoński nie działał z chęci zysku i nie czerpał korzyści majątkowych. „Oskarżony był fanatykiem, przejętym chorobliwą ambicją, by zabłysnąć w mieście swoim, jako człowiek, który potrafi się przysłużyć” – stwierdził sędzia.
Po ogłoszeniu wyroku prokurator zażądał aresztowania Jabłońskiego, który podczas procesu odpowiadał z wolnej stopy. Sprzeciwił się temu obrońca, który twierdził, że nie ma obawy, by skazany zbiegł. Sąd oddał skazanego pod nadzór policji – do uprawomocnienia wyroku.
Ale prokurator był nieugięty. Niespełna miesiąc później dziennik „Republika” napisał: „Z polecenia władz prokuratorskich został aresztowany i osadzony w więzieniu Roman Jabłoński, b. prezydent Pabianic, skazany za nadużycia. Aresztowano go w związku z apelacją złożoną przez Urząd Prokuratorski”.
W marcu 1938 roku Jabłoński znowu stanął przed sądem. Powód? Zanim poszedł do więzienia, wyniósł i schował meble ze swego domu. Skutkiem tego nie mogło dojść do licytacji nieruchomości. Za to przestępstwo sąd skazał byłego prezydenta na dwa tygodnie dodatkowego aresztu.
Komentarze do artykułu: Kolejna afera w pabianickim ratuszu HISTORIA
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy