„Nędzy u nas nie brak” – pisała gubernialna gazeta z lutego 1889 roku. „Z wiarygodnego źródła wiemy, że w Pabianicach osób obojga płci trudniących się żebractwem jest 30, a nędzarzy - 16. Warto by pomyśleć o zmniejszeniu żebractwa, bo jak przyjdzie piątek, starzy, młodzi i dzieci kompaniami całymi chodzą po domach, żądając jałmużny w pieniądzach. A pożywienia nie chcą brać. Gdy zaś nic się im nie da, można usłyszeć przekleństwa i pogróżki. Jednym słowem, przed falangą próżniaków drzwi się nie zamykają. Jest też nad Dobrzynką osób niewidomych 11, głupowatych, niespełna rozumnych i idiotów - 23, wariatów zupełnych - 4, cierpiących wielką chorobę - 7 Razem więc mamy 91 osób, które nic nie robiąc, żyją z ofiarności innych, co na liczbę ludności 13.000 dusz stanowi dosyć pokaźny procent.
Na pochwałę miejscowego urzędu trzeba wyznać, że dba o upiększenie miasta. W zeszłym roku przebrukowano dwie ulice, wyrestaurowano stary zamek, mieszczący ratusz i pobudowano oficynę na areszt policyjny. W tym zaś roku zaprojektowano przebrukowanie Zamkowej. Będzie też urządzanie studni artezyjskiej na rynku Nowego Miasta. Najgłówniejsze zaś i niezbędne zadanie w 1889 roku to postawienie 88 latarń na żelaznych słupach z lampami błyskawicznymi”.
Mieszkańcy Pabianic skarżyli się wtedy (131 lat temu) na brak wypożyczalni książek. Jak dowiedział się „Kuryer”, szukano kogoś majętnego, kto mógłby „zapobiec temu brakowi, by ludności inteligentnej oddać przysługę”.
Rozrywką pabianiczan było oglądanie parad na ulicy Zamkowej. „Dziennik” z tamtych lat pisał: „Jutro towarzystwo strzeleckie urządza doroczne strzelanie premiowe. Zaprasza amatorów strzelania do tarczy. Nadmienia zaś, że trzeba wnieść opłatę od każdego strzału i to dość wysoką. Zawody poprzedzi parada strzelców główną ulicą, która zostanie oświetlona wielkimi lampami łukowymi”.
Drożyzna na straganach
131 lat temu prasa donosiła, że choć mieszkańców Pabianic raduje budowa kościoła na Nowym Mieście i stawianie latarni ulicznych, to jednak martwi drożyzna na straganach i w sklepach. „Ceny tutejsze nierzadko przewyższają łódzkie” – donosiła gazeta „Tydzień”. „Szczególnie wysokie są ceny mięsa, a to z powodu monopolu, którym się cieszą pabianiccy rzeźnicy. Nie dopuszczają oni mięsa przywożonego na targi z okolicznych wsi i miasteczek, swoje zaś cenią nazbyt wysoko. Panuje między rzeźnikami zmowa, a kto by jej nie dotrzymał, tego wykluczą z interesów.
Rzeźnicy pabianiccy tak się rozpanoszyli, że i sam Zarząd Miasta nie może im poradzić.
Kilka tygodni temu Magistrat, uważający ceny mięsa za wygórowane, rozkazał rzeźnikom tutejszym zniżyć cenę funta mięsa na 10 kopijek. I cóż się stało? Oto na drugi dzień nie było w całym mieście kawałka mięsa w sprzedaż, skutkiem czego nazajutrz Magistrat podwyższył taksę i mięso się znalazło. A dodać należy, że przy przeciętnym zarobku robotnika fabrycznego wynoszącym 45-75 kopiejek dziennie, po opatrzeniu codziennych potrzeb takich jak jadło dla całej rodziny, często bardzo licznej, nie zostaje już robotnikowi nic na inne potrzeby”.
Chcemy weterynarza!
Latem 1891 roku pabianiczanie starali się sprowadzić do miasta choćby jednego weterynarza. Prasa pisała: „W całym powiecie, zaliczającym się do większych, nie ma weterynarza. Powiatowy lekarz mieszka w Łodzi, a sprowadzanie go do nas jest zbyt uciążliwe dla kieszeni i niewygodne. W mieście naszym jest przeszło 400 sztuk bydła rogatego, tyleż koni, psów zaś około 1500, nadto sporo trzody, 500 sztuk owiec, a zwierzęta te podlegają poważnym chorobom, z których trzeba je leczyć. Konie w tym roku chorowały na influenzę, bydło miało chorobę racic, kilkanaście psów podejrzewano o wodowstręt, a kilka z nich zabito. A tu nie ma kogo się poradzić!
Jest wprawdzie kilku mieszczan, niby specjalistów do bydlęcych chorób, ale zazwyczaj ich pomoc jest szkodliwa.
Oprócz tego według przepisów miejscowy weterynarz, a z braku jego lekarz miejski, obowiązany jest każdą sztukę przeznaczoną na rzeź obejrzeć wprzód, a także odbyć oględziny mięsa w szlachtuzie (rzeźni) i przywożonego do miasta. Z okolicznych wsi przywożą do Pabianic do 6.000 pudów mięsa rocznie, które również powinno ulec rewizji. Dziś czynności weterynarza pełni lekarz miejski, ale trudno od niego wymagać, aby zajęty był jedynie obowiązkami, nie leżącymi w granicach jego specjalności”.
Straszna susza
W sierpniu i wrześniu 1892 roku okolicę nawiedziła mordercza susza. Gazeta pisała: „Brak wody w wielu studniach jest zupełny. Staw podmiejski, z którego fabryki zasilały się wodą, wysechł i dlatego wodę czerpać muszą ze studzien artezyjskich, gdyż inaczej fabryki by stanęły. Fabryki firmy Krusche & Ender zasilają się woda ze studni artezyjskiej miejskiej na Nowym Rynku, kosztującej co prawda 5000 rubli, ale też posiadającej obfitość wody. Już przeszło od tygodnia na zmianę dniem i nocą 6 robotników bezustannie pompuje wodę, której co raz to więcej przybywa. Woda z głębokiej studni (przeszło 300 stóp) jest czysta, źródlana, smaku dobrego. Wszelkie możebne środki czystości są uskuteczniane z powodu obawy o cholerę.
Fabrykanci zarządzili wydawanie robotnikom gorącej herbaty, z czego korzystają ci ostatni, trzy razy w ciągu dnia pijąc, co się zmieści. Zabierają też herbatę w naczynia. Dziennie w fabryce gotuje się do 10 kotłów herbaty”.
Na szczęście malały obawy o wybuch epidemii cholery. „Szpital dla cholerycznych został urządzony” – donosiła prasa. „Magistrat wystąpił o zatwierdzenie etatu na posadę miejskiego felczera z roczną pensją 150 rubli”.
PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA:
Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem
Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone
100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!
Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł
Komentarze do artykułu: Gdy w Pabianicach rządzili rzeźnicy HISTORIA
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy