Pabianiczanie oddali dziś (14 sierpnia) hołd swojemu patronowi – św. Maksymilianowi Marii Kolbemu. To dzień szczególny, bo przypomina o człowieku, który w obozie Auschwitz oddał życie za drugiego więźnia, stając się symbolem odwagi, wiary i miłości bliźniego.
Choć urodził się w Zduńskiej Woli, to właśnie Pabianice były miejscem, gdzie mały Rajmund Kolbe (tak brzmiało jego imię przed wstąpieniem do zakonu) spędził część dzieciństwa. Tutaj przystąpił do I Komunii Świętej w kościele św. Mateusza i św. Wawrzyńca, chodził do szkoły, mieszkał z rodziną w kilku kamienicach i poznawał świat, który ukształtował jego duchową drogę.
Miasto pamięta o miejscach związanych z patronem. Na placu przed kościołem św. Mateusza stoi pomnik św. Maksymiliana odsłonięty w 1991 roku w 50. rocznicę jego śmierci. Kamienica Zalewskich przy ul. Konstantynowskiej 19, ulica św. Maksymiliana Marii Kolbego (dawniej Złota), czy dawny budynek szkoły przy ul. Pułaskiego 14 – to kolejne punkty na mapie pamięci. Ważnym miejscem jest także sanktuarium św. Maksymiliana, konsekrowane w 1994 roku.
***
„Choć byśmy się ogromnie trudzili i ogromnie zamęczali, niewiele osiągniemy, jeśli nie damy dobrego przy kładu” – pisał w swych listach ojciec Maksymilian Kolbe, w dzieciństwie związany z Pabianicami.
Był prawnukiem czeskiego tkacza Pawla Kolbego, przybyłego na te ziemie około 1840 roku z wioski Štoky koło Jihlavy na południu Czech. Pawel Kolbe uczył Polaków tkać cienkie płótno z lnu. Jego prawnuk narodził się w Zduńskiej Woli w domu przy ulicy Browarnej, 8 stycznia 1894 roku, jako drugi syn Juliusza i Marianny z Dąbrowskich, najemnych tkaczy. Jeszcze tego samego dnia ochrzczono go w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, dając imię Rajmund. Mundek, bo tak wołali na niego w domu i na podwórzu, dzielił łóżko z dwoma braćmi: Franciszkiem i Józefem, bo bracia Walenty i Antoni zmarli. Rodzice Mundka byli związani ślubami z franciszkańskim zakonem świeckich. Na wzór Jezusa wyrzekli się żądzy posiadania, zwalczali pokusy, obiecując nieść dobre uczynki biedniejszym od nich i bardziej potrzebującym. Franciszkanów takich jak Juliusz i Marianna nazywano braćmi i siostrami od pokuty. Żyli skromnie. Ciocia Anna Kubiak, chrzestna Mundka, tak opisała zduńskowolskie mieszka nie Kolbów: „Było jednoizbowe: duża sala z warsztatami tkackimi w jednym rogu, a w drugim kuchnia. Za przegrodą był pokoik Kolbów z ołtarzykiem, obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, krzyżykiem i posążkami aniołków. W środy, soboty, niedziele i uroczystości Matki Boskiej przed ołtarzykiem świeciła się lampka olejna”. Za pracą i pieniędzmi rodzina Kolbów wywędrowała do Łodzi, a stamtąd do Pabianic. Był 1897 rok.
***
Zanim Kolbowie wprowadzili się do mieszkania przy ulicy Złotej 5 (dziś ulica Kolbego) w Pabianicach, zmienili sześć adresów. Najpierw wynajęli pół chałupy gospodarza Grambora w Jutrzkowicach. Urządzili sklep spożywczy, sami zaś mieszkali w pokoju przy kuchni. Z początku handel szedł obiecująco, ale po Wielkanocy sklep trzeba było zamknąć, bo uboga klientela nie zwróciła długów za przedświąteczne sprawunki.
Z domu Mikołaja Otomańskiego za cmentarzem, skąd Kolbów wygnał za wysoki czynsz, przenieśli się do domu Werfla. Pomieszkiwali też przy Fabrycznej (Waryńskiego), u Preissa na rogu Nowocmentarnej (Kilińskiego), wreszcie u Zaleskich przy Konstantynowskiej, gdzie gospodarze pozwolili Mundkowi sadzić drzewka w ogrodzie. Na dłużej, bo prawie na dwa lata, Kolbowie zamieszkali w kamienicy przy Złotej 5. Było to znośne miejsce, z podwórzem wybrukowanym polnymi kamieniami i studnią w tym podwórzu. Do mieszkania Kolbów wiodły strome drewniane schody. Za drzwiami pod numerem 24 Marianna i Juliusz z synami mieścili się na dwudziestu metrach podłogi z trzema oknami i piecem pod ścianą. Zimą Juliusz Kolbe wystawiał bosych synów na mróz. Brnąc w śniegu po kolana, Mundek, Franek i Józek maszerowali wokół domu. Gdy stopy im sczerwieniały, ojciec kazał kłaść się pod pierzynę. W ten sposób Juliusz hartował synów metodą bawarskiego księdza Sebastiana Kneippa, ponoć skuteczną także na suchoty.
***
Kolbowie dostali pracę w tkalni fabryki Kruschego i Endera, największej w mieście. Chodzili na poranną zmianę, od szóstej do dziewiętnastej, z przerwą na posiłek. Zarabiali sześć rubli tygodniowo. Robotnicy opowiadali, że gdy Marianna i Juliusz wychodzili ze zmiany, ich synowie czekali przy bramie portierni. Matka Mundka dorabiała jako akuszerka. Nie przeszła kursów higienicznych, lecz na odbieranie porodów pozwalał jej lekarz. Juliusz Kolbe dorabiał oprawianiem książek zamożniejszym sąsiadom. Początkowo Mundek uczył się w domu. Krótko chodził do fabrycznej szkoły przy Skromnej (Wyszyńskiego), a gdy już czytał i pisał, zdał do męskiej „handlówki”. W parafialnym kościele św. Mateusza bracia Rajmund i Franciszek poszli do pierwszej komunii. Był czerwiec 1902 roku. Kościelne przekazy głoszą, że gdy Mundek był dziesięcioletnim chłopcem, objawiła mu się Najświętsza Maryja Panna, trzymająca w dłoniach dwie korony: białą i czerwoną. Miało się to stać przed ołtarzem u św. Mateusza, gdzie mały Kolbe pytał Matkę Bożą, kto z niego wyrośnie. Biała korona była znakiem, że Rajmund wytrwa w czystości, a czerwona – że będzie męczennikiem. „Czy chcesz którąś z tych koron?” – spytała chłopca. „Chcę obie” – odpowiedział.
***
W 1907 roku Mundek wyjechał z Pabianic. Na zawsze. Jego i starsze go brata, Franciszka, rodzice wyprawili do seminarium we Lwowie. Chłopcy mieli tam przyrzeczone łóżka, dwa miejsca przy zakonnym stole franciszkanów i w szkolnej ławie. Trzy lata później obaj wstąpili do zakonu. Rajmund przyjął imię Maksymilian, a Franciszek - Walerian.
***
Brat Maksymilian był chorowity i słaby. Dokuczała mu gruźlica. Nie należało się spodziewać, że podoła służbie misyjnej w Afryce czy Azji. Jak wyrokował lwowski lekarz, brat Maksymilian nie był zdatny nawet do prac w seminarium. Wysłano go do sanatorium, a potem na studia do ciepłego Rzymu. Kolbe napisał tam prace doktorskie z filozofii i teologii. We Włoszech wraz z alumnami kolegium franciszkanów założył Rycerstwo Niepokalanej, zwane też Milicją Niepokalanej. Deklarował, iż będzie „służyło pogłębianiu świadomego i odpowiedzialnego życia chrześcijańskiego, nawracaniu i uświęceniu wszystkich pod opieką i za przyczyną Niepokalanej”. W praktyce twórcy Rycerstwa Nie pokalanej mieli dwa cele: nawraca nie na katolicyzm i walkę z masonerią. „Rycerzy” pobłogosławił papież Benedykt XV. Także w Rzymie, w kwietniu 1918 roku, brat Maksymilian przyjął święcenia kapłańskie. Po powrocie do Polski organizował pierwsze koła walecznej Milicji Niepokalanej i wydawał krakowski miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”, z pomocą którego werbował „milicjantów”. Mimo wątłego zdrowia Maksymilian kipiał aktywnością. W Teresinie pod Warszawą na gruntach podarowanych franciszkanom przez księcia Jana Druckiego-Lubeckiego założył klasztor Niepokalanów. Pomagał mu rodzony brat Józef, który także został franciszkaninem, przyjmując zakonne imię Alfons.
Brat Maksymilian był gotów nawracać cały świat, nawet Chińczyków, Hindusów, Egipcjan, Etiopczyków, Japończyków - ludy wierne religiom znacznie starszym niż chrześcijaństwo. Wyznawców buddyzmu, islamu i sintoizmu nazywał „poganami”, „grzesznikami” albo „sługami antychrysta”. Owładnięty misją podboju obcych mu kultur w imię szerzenia kultu Maryi, Kolbe zabiegał w Watykanie o zgodę na wyprawę misyjną. W lutym 1930 roku z błogosławieństwem papieża Piusa XI wyruszył z Marsylii statkiem „Angers” do Japonii przez Afrykę, Indie i Chiny. Płynęli z nim misjonarze: Zenon Żebrowski, Hilary Łysakowski, Seweryn Dagis i Zygmunt Króla. O celach wyprawy ojciec Maksymilian pisał tak: „Skąd idea? Jest ona częścią składową ideału Milicji Niepokalanej. Celem bowiem Milicji jest starać się o nawrócenie grzeszników i uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Nie pokalanej. Słowo WSZYSTKICH wskazuje na wszystkie narody, a więc i na Japonię. Od Japonii zaś zaczęła się działalność Milicji w krajach misyjnych, gdyż kraj ten może najbardziej przygotowany jest na przyjęcie słowa Bożego, bo posiada jednolity język, w przeciwieństwie do Indii i Chin. W tę więc stronę skierowały się nasze myśli, jako pierwszą część planu podbicia dla Niepokalanej krain niewiernych”. W kwietniu 1930 roku Maksymilian dopłynął do Nagasaki w Japonii, gdzie powitał go biskup katolicki Hayasaka. Przez buddystów Kolbe był przyjęty obojętnie. Nie znając japońskiej kultury, religijnych tradycji ani języka, półtora miesiąca później wydał po japońsku pierwszy numer gazety „Rycerz Niepokalanej” („Mugenzai no Seibo no Kishi”). Pomógł mu w tym osiadły w Naga saki pastor protestancki, tłumaczący artykuły polskich zakonników na język japoński. Kolbe chciał zakładać w Japonii misje franciszkańskie. Planował sprowadzić na wyspy setki zakonników z klasztoru pod Warszawą. Marzyło mu się nakłanianie japońskich „pogan” do porzucenia wiary ojców i przy jęcia chrześcijaństwa. Na peryferiach Nagasaki budował klasztor – „Ogród Niepokalanej”.
***
Tymczasem w Niepokalanowie drukowano już „Mały Dziennik”, nowe pismo z niedzielnym nakładem przekraczającym dwieście tysięcy egzemplarzy. Miała to być gazeta katolicka, „umacniająca w wierze i pomocna w codziennym życiu”. Jednak dość szybko „Mały Dziennik” przeobraził się w pismo wojujące - nacjonalistyczne i anty semickie. Wzywał do bojkotowania żydowskich sklepów, lekarzy i aptek. Postulował zakazanie Żydom pisania książek w języku polskim, prowadzenia kin oraz zajmowania stanowisk w urzędach, wojsku i na uczelniach. Jako autor artykułów, ojciec Maksymilian stanowczo opowiadał się też przeciwko równo uprawnieniu kobiet.
***
W 1936 roku przełożeni sprowadzili Kolbego do kraju. Miał pokierować Niepokalanowem, który rozrósł się do rozmiarów największego klasztoru katolickiego w świecie. Doliczono się tam 762 zakonników, wojujących „rycerzy” Niepokalanej. Z klasztornej drukarni wychodziły kolejne wysokonakładowe wydawnictwa: miesięczniki dla dzieci „Rycerzyk Niepokalanej” i „Mały Rycerzyk Niepokalanej” oraz „Biuletyn Misyjny”. Franciszkańskie pisma dla dorosłych pod redakcją Kolbego coraz mniej uwagi poświęcały poradnictwu, coraz mocniej angażowały się w politykę. Chwaliły faszystowski reżim Mussoliniego we Włoszech, krytykowały Trzecią Rzeszę za konflikt z Kościołem katolickim, lecz broniły polityki Adolfa Hitlera względem Żydów. „Mały Dziennik” przekonywał Polaków, że Hitler wzoruje się na wielkich papieżach Kościoła katolickiego, którzy także nie sprzyjali Żydom. Kolbe śledził zdobycze techniki. Myślał jak je zaprząc w służbę szerzenia kultu Maryi. W 1936 roku wybrał się do Berlina na pierwszy w Europie pokaz telewizji. Chciał wiedzieć, czy można użyć telewizji – jak pisał - „dla chwały Bożej”. Z Ber lina przywiózł do klasztoru szkice nadajnika telewizyjnego i kilka najnowszych radioodbiorników lampowych. Dwa lata później w Niepokalanowie montowano maszt radiostacji franciszkanów.
***
Gdy wybuchła wojna z Niemcami, ojciec Kolbe kazał otworzyć bramy klasztoru dla uciekinierów, rannych i głodnych. Wydał oświadczenie: „Jesteśmy gotowi oddać życie za nasze ideały”. Pod rządami okupantów zakonnicy musieli się rozjechać do domów. Czterdziestu franciszkanów wraz z ojcem Maksymilianem Niemcy aresztowali i wywieźli do obozu w Trzeciej Rzeszy. Okupanci nie mieli pomysłu, co zrobić z zakonnikiem, który ma duży posłuch u Polaków. Przed uroczystościami Niepokalanego Poczęcia zwolnili Kolbego z obozu. Maksymilian wrócił do Niepokalanowa i urządził tam schronisko dla wysiedlonych Polaków. W lutym 1941 roku Niemcy znów go aresztowali, przesłuchali na Pawiaku i wywieźli za kolczaste druty Oświęcimia. Odtąd ojciec Maksymilian był tylko numerem obozowym 16670. Bitym i kopanym przez kapo, gdy próbował odprawiać zbiorowe modły. Pod koniec lipca 1941 roku z obozu uciekł więzień. W takich razach Niemcy zabijali dziesięciu. Jednym z wyznaczonych na śmierć głodową był Franciszek Gajowniczek, przed wojenny sierżant Wojska Polskiego, numer obozowy 5659. Jego szlocha nie: „Moje dzieci, moja żona…” usłyszał ojciec Maksymilian. Wystąpił z szeregu i stanął przed lagerführerem Karlem Fritzschem. „Fritzsch spytał tłumacza: Czego chce ta polska świnia?” – opowiadał Gajowniczek. „Wskazując ręką na mnie, ojciec Kolbe rzekł po niemiecku: Chcę za niego umrzeć.
Kim ty jesteś? – spytał Fritzsch.– Jestem polskim księdzem katolickim – odparł Kolbe.– Dlaczego chcesz umrzeć za niego?– On ma żonę i dzieci, ja jestem stary. Fritzsch się zgodził. Kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął ojciec Maksymilian. Nie mogłem nic powiedzieć, nie mogłem podziękować ojcu, tylko się obydwaj patrzyliśmy na siebie. Za chwilę skazańców odprowadzono do celi śmierci”. Betonowa posadzka, wiadro na odchody, potworny zaduch – tak więźniowie opisywali celę w bun krze głodowym. Ojciec Kolbe leżał w niej dwa tygodnie, rozebrany do naga. Nie skarżył się. Pokornie czekał na ostatnie tchnienie. Jego modlitwy słyszano daleko za ścianami bunkra. Były coraz cichsze i cichsze… Zmarł 14 sierpnia 1941 roku, dobity trucizną ze strzykawki esesmana. Ciało franciszkanina Niemcy kazali spalić w oświęcimskim krematorium, a prochy rozsypać po okolicznych polach.
W 1971 roku papież Paweł VI ogłosił ojca Maksymiliana błogosławionym, a jedenaście lat później Jan Paweł II uznał go świętym Kościoła katolickiego.
Z książki "My, pabianiczanie" Romana Kubiaka
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu zyciepabianic.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz