Niezależnie od poglądów i wyznawanej religii osoby, które doznały śmierci klinicznej, uznają ją jako początek nowego, piękniejszego życia.
- Nie boję się już śmierci – zwierza się 65-letni pabianiczanin, który twierdzi, że był po tamtej stronie i wrócił. - To było piękne przeżycie. Aż nie chciało mi się wracać. Pozwolono mi o nim mówić, ale nie przekonywać, że jest życie po życiu.
Pabianiczanin przeżył śmierć kliniczną trzy lata temu. Po tym wydarzeniu był gotowy na śmierć w każdej chwili. Ale im więcej czasu mija od tamtych wydarzeń, tym bardziej chce mu się żyć.
„Wizyta” po drugiej stronie nie wpłynęła na jego poglądy i religijne wyznanie; nadal wierzy w Boga i chodzi do kościoła. Nie zmienił też swojego sposobu życia, nadal jest trzeźwo stąpającym po ziemi facetem. Kieruje się jedną zasadą: „Trzeba być zawsze dobrym człowiekiem”.
Nie boję się śmierci
Śmierć kliniczną pan Marek (prosi o zachowanie anonimowości) przeżył zimą 2022 roku w czasie epidemii Covid-19. Pabianiczanin podczas przejażdżki rowerowej, przewrócił się. Upadł, coś go zakuło w piersiach. Pozbierał się i dotarł do domu. Jednak coraz trudniej mu się oddychało.
- Przypuszczałem, że złamałem żebro, ale nie pojechałem do SOR-u. Wiem, że złamane żebro nie wkłada się w gips, nie bandażuje nawet specjalnie klatki piersiowej. Pomyślałem, że będę uważał i jakoś to będzie – opowiada. - To było w poniedziałek, a w piątek z trudem łapałem powietrze. Było już tak źle z oddychaniem, że zdecydowałem na szpital.
Wsiadł do auta i pojechał do pabianickiego szpitala. Zaparkował pod SOR-em i wszedł po podjeździe, by po chwili wrócić do auta po maseczkę. Dwa razy z trudem pokonał trasę, by w końcu stanąć przed lekarzem. Ten od razu zlecił EKG i … zadzwonił do szpitala Kopernika na kardiologię.
– Słyszałem jak się zakładali, czy żywy dojadę do Łodzi... Dojechałem – wspomina pan Marek. - Pamiętam lekarza, który pytał jak bardzo mnie boli w skali od 1 do 10. Byłem wkurzony na niego, bo ledwo zipałem, a ten mnie wypytywał. Ostatecznie jestem mu bardzo wdzięczny, bo mnie uratował.
Okazało się, że podczas upadku na rowerze, pękło mu żebro, a kość przebiła płuco. Pojawiła się woda w płucach, która uciskała na serce tak mocno, że nie miało możliwości bić i tłoczyć krwi do organizmu.
- Byłem po drugiej stronie - mówi pan Marek i relacjonuje co się z nim działo. - Było mi bardzo miło, spokojnie, niemal błogo.
Opowiada o uczuciu lekkości, bezpieczeństwie i wszechogarniającej go miłości. Mówi o uczucia euforii i podróżowania w przestrzeni. Nie miał ciała, rąk, nóg. Był samą myślą, tym co czuł i widział. Słyszał i porozumiewał się, choć nikt do niego nie mówił, ani on nie wydawał żadnych dźwięków.
- Otaczały mnie jakieś świetliste postacie, zwłaszcza jedna się do mnie przywiązała. Myślę, że to było coś w rodzaju „Anioła stróża”. Porozumiewaliśmy się bez słów, myślami - opowiada. – Przemieszczałem się wraz z innymi postaciami (nie było wśród nich nikogo znajomego) w jednym kierunku, w stronę świetlistej bramy. Ale wejść do niej było mi dane. Jej „wrota” zatrzasnęły się przede mną, mój Anioł oznajmił, że mam wracać. Stwierdził, że to nie czas na mnie. Ostrzegł też, żebym uważał na czarne postacie, które tkwiły nieopodal. Myślę, to to były „złe duchy”. Zapytałem jeszcze mojego „opiekuna”, czy mogę opowiedzieć o swoich przeżyciach. Odpowiedział, że tak, ale żebym nikogo nie przekonywał. Droga powrotna była szybka, ale mniej przyjemna. Wiązała się z uczuciem wielkiego cierpienia psychicznego.
Od tamtej pory 65-latek nie pali papierosów ( a palił trzy paczki dziennie), bardziej dba o siebie i zdrowie. Jest spokojniejszy.
- Śmierci się już nie boję. Byłem tam – dodaje.
Nikogo nie przekonuje, że „jest życie po życiu”, opowiada tylko co przeżył.
- Mój syn tłumaczył moje doświadczenie niedotlenieniem mózgu, który tworzy wizje i nierzeczywiste obrazy – wspomina pan Marek.– Wtedy opowiedziałem mu jeszcze jeden szczegół. Gdy byłem po tamtej stronie znalazłem się w domu moich przyjaciół i słyszałem ich rozmowę. Stali w salonie przy kominku i rozmawiali o mnie. Martwili się. Powtórzyłem tą ich rozmowę, gdy byli u nas z wizytą. Potwierdzili każde słowo. Jak to wytłumaczyć naukowo ?
Wróciła silniejsza
Halina Szejak vel Żeak, łodzianka z urodzenia, plastyczka z wykształcenia w latach 90. mieszkała w Pabianicach. Była znana z malowania mandali - obrazów duszy. Zaczęła je tworzyć po „przejściu na drugą stronę”. Przed laty zwierzyła się Życiu Pabianic, że śmierć kliniczną przeżyła kilkakrotnie. Za każdym razem wracała silniejsza wewnętrzną mocą. Zyskała pewność siebie, poczuła się wręcz niezłomna.
„ Jako roczne dziecko umierała na biegunkę. W wieku 4 lat spadła z roweru i historia się powtórzyła. Pamięta, że wisiała pod sufitem przyglądając się rodzicom pochylonym nad jej ciałem. Tłumaczyła mamie, że wróci, ale ona nie słyszała. Potem umarła w wypadku drogowym. Została też strasznie pobita przez pijanego mężczyznę - ojca jej małego synka. Była nieprzytomna, kiedy nieśli ją do karetki, ale pamięta wizję:- Szłam do światła, po złotych schodach. Na nogach miałam złote sandały. Całe moje ciało pokryte było złotym pyłem. Obok mnie były małe dzieci i aniołki - opowiadała.
Czuła się cudownie, ale ze względu na rodzinę zdecydowała się wrócić. Od tej chwili jej życie zmieniło się. Twierdzi, że na lepsze. Zniknęły lęki, nabrała pewności siebie. Zaczęła malować bajecznie kolorowe obrazy, zrozumiała, że trzeba smakować każdą chwilę...
Rozbudzona wrażliwość kazała jej wejść na ścieżkę poznania pozazmysłowego, szukać odpowiedzi na pytania; kim jestem, skąd przybywam, jaki jest sens istnienia. Zaczęła dostrzegać aurę spotykanych ludzi, zwierząt, roślin, a nawet kamieni. Wiedziała kiedy ktoś kłamał, widziała agresję, miłość dobre i złe zamiary.
Odkryła na nowo proste prawdy, że Bóg jest miłością, że Praca uszlachetnia. Plastyczka z wykształcenia, w 1993 roku namalowała swój pierwszy portret duszy. Mandale duszy stały się rodzajem jej twórczej specjalizacji. To specyficzne obrazy pokazujące duchową prawdę o człowieku. Te obrazy, jej zdaniem, mają niezwykłe działanie; pomagają odnaleźć siebie i drogę w życiu, chronią, pomagają się zrelaksować i odprężyć, dodają energii.
Czy to da się naukowo wytłumaczyć
Zgodnie z nauką, śmierć kliniczna ( w skrócie) to zanik oznak życia, przede wszystkim akcji serca, tętna, oddechu oraz krążenia krwi. Od stanu śmierci biologicznej różni się tym, że podczas śmierci klinicznej nie ustaje praca mózgu (jego aktywność elektryczna), co można stwierdzić za pomocą badania EEG. Śmierć kliniczna jest stanem odwracalnym – funkcje życiowe można przywrócić za pomocą akcji reanimacyjnej.
Lekarze anestezjolodzy, którzy mają lata praktyki na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii pabianickiego szpitala nie spotkali się z przypadkiem „powrotu pacjenta z tamtej strony” i ich opowieściami o „życiu po życiu”. Ale są skłonni wierzyć pacjentowi, bo „Nie ma naukowych badań, które by potwierdziły lub zaprzeczyły takim relacjom”.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu zyciepabianic.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz