Zamknij

PRL od kuchni

08:00, 07.12.2024 Aktualizacja: 08:33, 07.12.2024
et et

We dworze odbyło się spotkanie w ramach cyklu „Opowieści o dawnej kuchni” i nawiązywało do wystawy pn. „Sekretny urok meblościanki”, którą nadal można zwiedzać w pabianickim muzeum. Poprowadził je Seweryn Grambor - zawodowy kucharz, znany pabianiczanom jako miłośnik lokalnej historii i kolekcjoner.

- W sali kominkowej Zamku występowali artyści, muzycy, poeci, historycy i archeologowie. Jestem pierwszym kucharzem, który miał zaszczyt prowadzenia tam warsztatów kulinarnych – cieszy się pabianiczanin.

Dla jednych był to powrót do lat młodości i smaków dzieciństwa, dla innych opowieści o czasach pustych półek w sklepach, robienia czegoś z niczego, kolejek, kartek na żywność czy mleka pod drzwiami.

Prosto, ale smacznie

Komponowanie posiłków w PRL-u wymagało od gospodyń niemałej kreatywności.

- Smak PRL-u jest dla niektórych siermiężnym i ekonomicznym koszmarem, do którego nie chce się wracać – oznajmił Seweryn Grambor.

Zdziwił się, gdy większość obecnych stwierdziła, że to nieprawda.

- Kuchnia w tamtych czasach była prosta, ale smaczna, choć wielu produktów wtedy nie było. Władza ludowa po 1950 roku tak naprawdę zabiła zawód kucharza i kelnera. Lokale gastronomiczne z prawdziwego zdarzenia zniknęły – opowiadał gość specjalny. - Produkty bardzo znane przed wojną, takie jak oliwa, kapary czy parmezan, przestały istnieć. Naszym „kawiorem” stała się kaszanka, ziół nie używano. Był tylko koperek i natka pietruszki. Brakowało wszystkiego, więc często robiło się coś z niczego, na przykład blok czekoladowy bez czekolady i marcepan z marchwi.

Innymi smakołykami, które osładzały tamte czasy, były też ciepłe lody, szyszki, andruty, wyroby czekoladopodobne, lody bambino czy kogel mogel.

- Niewyobrażalne dzisiaj w gastronomii jest to, żeby komuś podać surowe żółtko utarte z cukrem, a kiedyś to było normalne i nikt się nie przejmował salmonellą. W hotelu nie podam, bo za duże ryzyko. Mimo, że mamy sprawdzonych dostawców – podkreślił Seweryn Grambor.

Mortadela za „schaboszczaka”

Niektóre produkty miały taki smak, że współcześnie trudno je podrobić. Ich wyjątkowość podkreślał fakt, że trzeba było je wyczekać w długiej kolejce, albo dostawało się je od „święta”.

- Kulinarnym „złotym Graalem” był schabowy. Ceny mięsa były zawrotne, dostawało się je po znajomości i spod lady. Został okrzyknięty najbardziej tradycyjnym polskim daniem. W pracy robię go cały czas, bo goście tego oczekują, ale w PRL-u robiło się go zupełnie inaczej. Obecnie moczy się go w mleku, ze szczypiorkiem i robi panierunek - opowiadał szef kuchni.

W PRL-u sprytniejsi restauratorzy zastępowali schab tańszą karkówką. Rozbite żyły i tłuszcz wytapiały się na gorącym smalcu. Do panierki używano mleka, które było ogólnodostępne. Jajka nieczęsto pojawiały się w sklepach, a jeżeli już, to na pewno nie używano ich do panierowania. „Schaboszczaka” często zastępowała panierowana mortadela.

Inaczej też robiło się leniwe pierogi.

- Dla dzisiejszego kucharza składają się z sera, mąki i jajka. Okazało się, że kiedyś sera było w leniwych raptem 30 procent, 70 procent to ziemniaki, a jak nie było jajka, to się dolewało mleko. Po roku 2000 pracowałem w kuchni z osobami, które gotowały w czasach PRL-u i one wciąż te leniwe „po staremu” robiły – wspomina Seweryn.

Do obiadu najczęściej piło się kompot albo kwaśne mleko. Latem nic tak nie gasiło pragnienia, jak woda z ulicznego saturatora, zwana powszechnie „gruźliczanką” lub woda gazowana z domowego syfonu albo oranżada Ptyś i Polo Cockta w szklanej butelce. Dzieciaki wpadając na chwilę do domu z podwórka zajadały sie chlebem z margaryną i cukrem. 

Hitem każdej imprezy były kultowe do dziś śledzie w occie, sałatka warzywna i zimne nóżki z octem i cytryną, nazywane „meduzą”.

- Starzy kucharze w Łódzkiem mówili na zimne nóżki drygle, od drgania – powiedział kucharz. - Przepis na nie też zmienił się na przestrzeni lat.

Wszystkie ręce na pokład

Kulinarne warsztaty były okazją do wspomnień o barach, kawiarniach i restauracjach m.in.: Agatce, Golonce, Słonecznym, Murzynku i Mocce. Z tej ostatniej pokazano zastawę kawową, menu z cenami, a nawet numerek z szatni.

Było o kuchni, więc nie mogło zabraknąć poczęstunku. Seweryn przygotował na tę okazję dwa rodzaje kompotów: z wiśni, z cynamonem i goździkami oraz wieloowocowy, na porzeczkach, aronii, wiśniach, śliwkach i truskawkach. Częstował również blokiem czekoladowym z żurawiną, rodzynkami i herbatnikami.

- Przygotowałem go w pracy na próbę i podałem gościom do śniadania. Podchodzili do mnie i mówili, że przypomniał się im smak dzieciństwa, którego nie czuli od wielu lat – powiedział.

Punktem kulminacyjnym było wspólne krojenie królowej wszystkich sałatek. Rąk do pracy było sporo. Warzywny przysmak zniknął niemal tak szybko, jak udało się go pokroić.

(et)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%