Zamknij

Pabianicki akcent w „Ninja vs Ninja”

11:59, 29.04.2025 Aktualizacja: 12:01, 29.04.2025
Skomentuj

Pabianiczanin Jacek Makowski wystąpił w 10. sezonie Show Polsatu „Ninja vs Ninja”. To była piekielnie trudna walka sportowa na niesamowicie trudnych torach. To nie tylko test siły i zwinności, ale też odporności psychicznej. Pabianiczanin otarł się o półfinał. Już zapowiada udział w kolejnej edycji

Sportowe emocje i ekstremalne wyzwania to mieszanka wręcz idealnie skomponowana dla Jacka Makowskiego. Pomysł na udział w programie nikogo, kto zna pabianiczanina, nie powinien zaskoczyć. – Całe życie uprawiam sport – mówi Makowski. – Odkąd pamiętam, kręciły mnie nietypowe aktywności, wysiłek połączony z dodatkowym wyzwaniem. Typowe rzeczy zaczęły mnie po prostu nudzić. Moje dzieci też uprawiały sport, a ja starałem się być dla nich przykładem. Ale szczerze mówiąc, my po prostu tak spędzaliśmy wspólnie czas. Było fajnie: parki linowe, trampoliny, aquaparki...Wakacje nigdy nie były dla nich okazją do leżenia na plaży. Zawsze spędzali ten czas bardzo aktywnie.

- „Ninja” zobaczyłem w telewizji. I to dość późno – opowiada. - Obudziłem się dopiero na szóstą edycję. Wracałem z pracy bardzo późno, byłem zmęczony, dzieci też miały zajęcia do późna... po prostu nas to ominęło. Gdybym trafił na ten program wcześniej, pewnie bym zareagował szybciej. Mój syn to też dobry sportowiec, utalentowany zapaśnik. Powiedziałem mu: „Fajna forma ruchu, okazja do pokazania się, a z drugiej strony – całkiem dobre pieniądze do wygrania. Jesteś młody, spróbuj”.

Rękawice zostały rzucone...Syn pana Jacka miał wtedy 17 lat, zbliżała się osiemnastka.

- Popatrzył na mnie, popatrzył... i taki bunt w nim się obudził. Rzucił „Jak jesteś taki mądry, to idź sam” – opowiada pabianiczanin. - Najpierw się zaśmiałem, ale zobaczyłem, że startują tam ludzie naprawdę w różnym wieku, kobiety i mężczyźni. To mnie zachęciło. Pomyślałem: „Jak dziewczyny dają radę, to co – ja nie dam?”.

I tak pan Jacek wystartował w 9. edycji. Niestety, był wtedy kontuzjowany – uraz nogi i łokcia, zerwany mięsień sprawiły, że trafił do grupy rezerwowej.

- Zgłosiłem się na casting nieśmiało. Nigdy wcześniej nie brałem udziału w takich zawodach czy rywalizacjach. Zawsze ćwiczyłem sam, dla siebie – opowiada. - Na castingu zaskoczyła mnie liczba ludzi. Po części wiedziałem, czego się spodziewać, więc się przygotowałem. Testy nie są łatwe – sprawdzają siłę, zwinność, równowagę. A na końcu jest rozmowa z producentem i reżyserem.

Autorzy programu starannie dobierają uczestników, testują ich wszystkie cechy motoryczne – skoczność, wytrzymałość. Każda z dyscyplin, która pojawia się w programie, jest sprawdzana już na castingu. Przyjeżdża wiele osób, które oglądały program w telewizji i myślą: „A to proste”. Takie osoby mogą się mocno zdziwić.

- Samo dostanie się do programu to już spory sukces – zapewnia pabianiczanin. - A ja – no cóż – mam już swoje lata. Ubolewam trochę, że się za wcześnie urodziłem. Wśród uczestników jestem trochę jak emeryt – mam 48 lat. Ale nie czuję się na tyle. Muszę jednak być szczery – widzę, że z wiekiem tracę wytrzymałość. Brakuje też trochę odwagi, psychika często blokuje, a człowiek robi się ostrożniejszy. Zwłaszcza, że jestem już po kilku wypadkach.

Jak przyznaje pabianiczanin, sam często się zastanawia, ryzykować czy nie? U młodych nie ma takiej refleksji – po prostu lecą do przodu „na hura”. I to ich ogromna przewaga.

- Cały czas trenuję, jeśli będzie kolejna edycja, na pewno wystartuję. I będę dużo lepiej przygotowany psychicznie i fizycznie – zapewnia. - W dziewiątej edycji byłem tylko obserwatorem. Na tor mnie nie wpuścili. Byłem kontuzjowany, ale pojechałem, zobaczyłem, poczułem klimat.Na tor wchodzi się tylko podczas kręcenia programu – nie ma opcji, żeby przejść go wcześniej w ramach treningu. To dodatkowe utrudnienie. Przed programem każda przeszkoda jest jednak pokazana i dokładnie omówiona – co wolno, czego nie, na co zwrócić uwagę. To spore ułatwienie. Atmosfera – świetna. Wszystko jest porządnie wykonane, przeszkody są najwyższej jakości. Wysokość niektórych przeszkód to nawet 4–5 metrów.

Żadnej przeszkody nie można lekceważyć

Najtrudniejsze przeszkody? Jak zapewnia pabianiczanin, to czasem te, które wydają się najłatwiejsze.

- Niestety właśnie taka mnie pokonała. Podszedłem do niej lekceważąco, pomyślałem: „A, dam radę”. Ale człowiek się uczy – dodaje. - Im łatwiejsza przeszkoda się wydaje, tym większy powinien być do niej szacunek i respekt. Jeden mały błąd i koniec – tutaj nie ma powtórek. Ja zmarnowałem szansę. Mogłem być w finale. Męczy mnie to trochę, no ale… stało się. Trzeba wyciągnąć wnioski i zawalczyć jeszcze raz.

Ostatnią, feralną przeszkodą Makowskiego był ruchomy most. Zawodnicy musieli przejść po kulach zawieszonych na linach.

- Źle stanąłem, zamiast z góry czy z zewnętrznej strony podejść do kuli, wszedłem na taką kulę od wewnętrznej strony. To był koniec. Byłem też już zmęczony, a ta ostatnia przeszkoda wydawała się tak łatwa… ucieszyłem się za wcześnie. I to mnie zgubiło.

Trening czyni mistrza

Pabianiczanin jeździ po Polsce i szuka wyzwań, miejsc i parków, gdzie może potrenować. Prym wiedzie tu Warszawa.

- Oni mają świetny tor i dlatego też taką dużą obsadę w programie – opowiada Jacek. - Jak miejscowi trenują tam regularnie, to mają kolosalną przewagę. Było mi trochę przykro po tej porażce, ale nic więcej się nie dało zrobić.

W programie nie ma podziału na wiek czy płeć.

- Odrobinę poszkodowane są kobiety – podsumowuje Makowski. - Po prostu nie mają szans, bo siła mięśniowa odgrywa dużą rolę. Tu jest dużo przeszkód siłowych. Nawet jeśli kobieta jest świetnie wytrenowana, to gdy trafi na dobrze przygotowanego faceta, może liczyć tylko na jego błąd.

Droga do finału to kilka etapów.

- W 10. edycji przeszedłem kwalifikacje – pierwsze przejście – opowiada pabianiczanin. - Mierzyli czas i odległość, jaką się pokonało. Przeszedłem cały tor. Na podstawie wyników dobierano nas w pary do kolejnego etapu. W drugim etapie znów szliśmy po tym samym torze, ale liczyło się, kto dojdzie dalej albo zrobi to szybciej. Wygrany przechodził dalej. Oba swoje pierwsze przejścia zrobiłem w całości.

Niestety, w trzecim przejściu, które dawało awans do ścisłego półfinału, nie udało się.

- Byłem podłamany… ale pocieszałem się, że niektórzy potrzebowali 9 edycji, żeby dojść tak daleko, a ja wystartowałem pierwszy raz i prawie się udało. Otarłem się o finał. Uważam, że mam duże szanse w kolejnych programach – zapewnia Makowski.

Pabianiczanin sport uprawia cały rok – nie ma przerwy, bo pogoda nie taka. Zimą narty, snowboard, łyżwy – wszystko po trochu, wszystko, co sprawia mu frajdę. Ale na poziomie z adrenaliną. Jazda na rowerze? Tylko z atrakcjami.

- Jazda po prostej trasie mnie nie bawi - zapewnia. - Jak mam wolne, pakuję rower do auta i jadę do Szczyrku, do Wisły, do Białki. Ruszam wyciągiem do góry i potem zjeżdżam wąskimi specjalnie przygotowanymi trasami.

Jest niebezpiecznie, z adrenaliną

- W zeszłym roku miałem wypadek w Wiśle na takiej trasie – opowiada.

Wypadł z trasy. Skutki to obojczyk wyrwany z barku. Chcieli go operować, ale wiedział, że to wykluczyłoby go na zbyt długo.

– Zrehabilitowałem się sam. Jestem zupełnie sprawny - dodaje. – Może widać, że obojczyk nie jest tam, gdzie powinien, ale wszystko działa. Ręka w pełni sprawna.

Jacek Makowski jest fizjoterapeutą i pracuje w gabinecie masażu leczniczego przy ul. Konopnickiej.

- Z racji mojego zawodu potrafię się szybko zrehabilitować po urazach czy małych kontuzjach. Ta wiedza mi pomogła – zapewnia. - Od 30 lat pracuję w zawodzie fizjoterapeuty. Pomogłem wielu ludziom wrócić do pełnej sprawności – nawet tym, którzy nie wstawali z łóżka. Ból rodzi strach, ale pewne urazy i zmiany dzięki rehabilitacji można wyleczyć w ekspresowym tempie. Sam na sobie to sprawdziłem.

Nigdy nie miał złamanej kości, zdarzały się jedynie skręcone kostki, zerwane ścięgna, mięśnie i wyrwanie barku. Tutaj przepisem na sukces jest (jak zapewnia pabianiczanin) odpowiednia dieta.

- Często mówię pacjentom: „To, co jesz, to cię buduje. Z tego organizm czerpie energię. Lepiej widzisz, jesteś sprawniejszy – dodaje fizjoterapeuta. - Jeśli jesz śmieci, będzie słaby. Ja zawsze miałem owoce i kanapkę do szkoły, mleko w szkole i szklankę mleka na śniadanie. Nawet większe urazy moje kości wytrzymały.

W poszukiwaniu wyzwań

- Szukam wyzwań. Do Dębek regularnie nie jeżdżę, ale jest tam jeden z trudniejszych parków linowych w Polsce. Ludzie nie kończą go czasem – opowiada pabianiczanin. - Jest tam dużo stacji, które średnio ludzie pokonują w godzinę, półtorej. Mnie w parze z synem zajęło to 20 minut.

Makowski trasę na wspak pokonał w nie gorszym czasie, raptem 30 minut.

- Nie dość, że mi się udało, to jeszcze w takim tempie – podkreśla. - Szukam wyzwań. Program to też moje wyzwanie. Czekam, aż syn dołączy i wystąpi. On ma ogromną przewagę nade mną i jeszcze większe szanse. Jest wyższy. 20 cm robi ogromną różnicę. W rywalizacjach na torach wzrost 180 cm jest optymalny. Muszę kombinować, bo zasięgu rąk mi nieco brakuje. Uczę się na własnych błędach.

W Pabianicach też można skutecznie trenować

- Można poćwiczyć na drabinkach w Lewitynie, Strzelnica też jest fajnym miejscem do treningów – dodaje Makowski. - Śmiało można zacząć przygodę i przygotować się pod kątem udziału w Ninja Warrior. Ja czekam na ogłoszenie castingu. Na razie ani widu, ani słychu. Ale każda inna formuła tego typu mi odpowiada. Jestem wszechstronny, przeszkody różnego typu są dla mnie ok. Każdy podobny program rzuci mi wyzwanie.

W przypadku takich telewizyjnych show dochodzą jeszcze emocje, stres związany z samym nagraniem, studiem, światłami, konwencją programu. To mocno działa.

- Pomogła mi 9. edycja, gdzie byłem i widziałem – opowiada. - Trochę pozwoliło mi się to oswoić z atmosferą. Każdy kolejny występ jest łatwiejszy. Dla nowych osób jest to mocno stresujące, ale ci, którzy brali udział kolejny raz, byli spokojniejsi. Ta atmosfera działała na nich nawet dopingująco.

Co robić, żeby być zdrowym i sprawnym?

Zadbać o kilka podstawowych rzeczy. Po pierwsze o odżywianie.

- Jedzenie to nie jest przyjemność, przyjemność jest przy okazji. Przede wszystkim trzeba dostarczyć organizmowi potrzebnych substancji odżywczych – zapewnia. - Jemy po to, żeby organizm mógł funkcjonować. Jeśli nie dostarczymy mu soli mineralnych czy substancji budulcowych, po jakimś czasie zaczyna się bałagan. Jeśli ludzie chcą uprawiać sport, a czegoś im brakuje, w pewnym momencie organizm się podda i odmówi posłuszeństwa. To kluczowe.

Drugi czynnik to walka z ewentualną otyłością – brakiem ruchu.

Trzeba się ruszać. Dzieci, dorośli korzystają z najnowszych osiągnięć i siedzą z telefonami w ręku.

- Nie wiem, co by było, gdybym dorastał w czasach smartfonów... Może też byłoby inaczej – dodaje pabianiczanin. - Ale wiem jedno, trzeba być ostrożnym i świadomym.

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%