Zamknij

Sklep ze wspomnieniami… W tym roku, po 70 latach, zostanie zamknięty

13:55, 14.02.2025 Aktualizacja: 11:28, 15.02.2025
Skomentuj archiwum rodzinne archiwum rodzinne

70 lat temu w Pabianicach za ladą Veritasu stanął Edward Wojtczak. Sklep przejęła po nim córka pani Małgorzata Wojtczak - Smusz, a po niej wnuczka Anna Smusz. To miejsce z duszą, pełne wspomnień i to nie tylko rodzinnych. Sklep odwiedzały kolejne pokolenia Pabianiczan. W tym roku sklep zostanie zamknięty.

Taką decyzję i to niełatwą podjęła Anna Smusz. Jak zapewnia właścicielka dojrzewała ona w niej od wielu lat.

- To nie jest taki zwykły sklep – mówi pabianiczanka. - To miejsce pełne wspomnień i rodzinnej tradycji. Jedyne takie w naszym mieście.

Sklep przy ul. Zamkowej 34 z dewocjonaliami, upominkami, biżuterią złotą i srebrną, zaproszeniami i kartkami na każdą okazję przez większość mieszkańców Pabianic nazywany był Veritasem, choć od 25 lat nosi inną nazwę.

„To miejsce, które ponad 70. lat temu zaczął prowadzić mój dziadek, a po moim urodzeniu zaczęła mu pomagać jego córka, czyli moja mama. Sklep, w którym jako 5-letnia dziewczynka stałam na stołku za ladą obok mojego dziadka: szczęśliwa i dumna i już wtedy wiedziałam, że kiedyś ten sklep ja będę prowadzić.” - napisała Anna Smusz w społecznościowych ogłaszając zamknięcie sklepu.

Od Veritas, po Verus...

Veritas był firmą państwową. Ten w Pabianicach otworzył się jako jeden z pierwszych w Polsce. Potem tych sklepów były setki. Niemal w każdym mieście można było kupić dewocjonalia w Veritasie.

- Moi pradziadkowie mieli komis, byli też bardzo religijni i utrzymywali dobre relacje z księżmi - opowiada Anna. - Dostali propozycję poprowadzenia tego rodzaju sklepu. Wyzwanie podjęli a interesem zajął się mój dziadek.

Panu Edwardowi pomagała w prowadzeniu sklepu żona. W sklepie z czasem zaczęła pracować ich starsza córka - Małgorzata.

- Potem przyszła kolej na mnie. Ja wychowałam się w tym sklepie – opowiada Anna. - Mam dużo wspomnień z nim związanych. Gdy miałam 5 lat dziadek podsuwał mi stołek, na którym stawałam za ladą i obsługiwałam klientów. Uczyłam się liczyć i wydawać pieniądze. Wszyscy byli zachwyceni widokiem małej dziewczynki, która tak pięknie liczyła. A ja z dumą mówiłam, że będę w przyszłości ten sklep prowadziła. To dla mnie było coś ważnego. Czułam, że dziadek jest ze mnie dumny.

Dziadek zmarł, gdy Ania miała 6 lat. Wtedy sklep zaczęła prowadzić jej mama. Veritas jako firma państwowa zaczął upadać. Żeby móc go dalej prowadzić trzeba było biznes sprywatyzować, a za zachowanie starej nazwy nowy właściciel musiał dodatkowo wnosić opłaty.

- Mama już tyle lat prowadziła sama ten sklep, sama zamawiała i rozliczała towar, że podjęła się wyzwania, ale nazwę zmieniła – opowiada pabianiczanka.

Od tego momentu przy Zamkowej 34 nie było już Veritasu, co w tłumaczeniu z łaciny znaczy „prawda” a zaczął prężnie działać „Verus” - głoszący prawdę.

-Mama w sklepie pracowała z ciocią. Mama w części sklepu z nazwą Verus zajmowała się dewocjonaliami, sprzedażą biżuterii a ciocia handlowała kartkami i książkami w drugiej części sklepu jej działalność nazywała się Werset. Tak powstała firma V & W – wyjaśnia Ania. - To był jedyny taki sklep w Pabianicach i jedyny w tamtych czasach gdzie można było kupić pewne artykuły na przykład gipsowe znicze.

Akcja znicz

„Akcja znicz” zaczynała się przy Zamkowej 34 dużo wcześniej niż ta na cmentarzach i na drogach. Właścicielka sklepu zamawiała znicze już we wrześniu, a pod kamienicę towar przyjeżdżał w dwóch załadowanych po brzegi ciężarówkach.

- To najczęściej była 5 rano – opowiada Ania. - Mieliśmy wtedy z braćmi pobudkę. Trzeba było to wszystko rozładować. Brat układał znicze na wózku, które my z ciężarówek mu podawaliśmy. Wszystkie okoliczne garaże i komórki znajomych były wypełnione naszymi zniczami. Mama nawet wynajmowała garaże u księży… tyle tego było.

To były ciężkie gipsowe znicze i mniejsze szklane. Nie było wielkiego wyboru, może cztery pięć wzorów, ale jak wspomina Ania ludzie kupowali je w ogromnych ilościach.

- Przed każdymi świętami Bożego Narodzenia przed sklepem ustawiały się kolejki. W środku mieściło się maksymalnie parę osób – opowiada właścicielka. - Byłam wtedy nastolatką. Wychodziłam na zewnątrz i pytałam, kto chce kupić tylko opłatek, żeby klienci nie stali na zewnątrz tak długo. Ze śmingusówkami było podobnie. Te do sklepu były przywożone w workach. Nawet po 50 worków sprzedawaliśmy.

Opłatek też zamawiany był w ilościach hurtowych, na kopy pakowane po 60 sztuk.

- Nigdy nie było wiadomo ile tego zejdzie – opowiada pabianiczanka. - No i musieliśmy te opłatki rozdzielać pakować w mniejsze paczuszki. Więc jak się opłatki pakowało to też się je jadło. Mięliśmy taką zasadę, że jak opłatek był ukruszony, albo połamany to go zjadaliśmy. Ale nawet jak nie był to trochę pomagaliśmy im się łamać.

To było zadanie na wiele godzin. Często dla sporej ilości osób.

- Zdarzało się, że opłatki kończyły się w sklepie i trzy dni przed wigilią siadałam z częścią mojej drużyny harcerskiej i je pakowaliśmy – wspomina Ania. - Tak dorabialiśmy.

Fajerwerki, świece i medaliki

Z biegiem lat sklep powiększał swój asortyment. Było coraz więcej biżuterii ze srebra i złota. Sporo artykułów pamiątkarskich. Żeby przetrwać trzeba było być konkurencyjnym, a sklepów z podobnym towarem przybywało. Klientów należało czymś przyciągnąć. W okresie świątecznym handlowało się artykułami dekoracyjnymi. Sprzedawało się mnóstwo fajerwerków przez Sylwestrem. W okresie komunijnym schodziły pamiątki, świece, krzyżyki. Wszystko można było kupić na miejscu i od razu zapakować. Nie brakowało, torebek, pudełeczek i kartek na każdą okazję

- Zawsze mieliśmy stałych klientów – opowiada Ania. - Myślę, że sklep opierał się głównie na nich. Ale takie sezonowe fale zwłaszcza przed komunią czy świętami też zasilały budżet.

Biznes nie stał się jednak pasją Ani. Nie poszła na studia ekonomiczne, do których namawiała ją mama. Ukończyła Akademię Wychowania Fizycznego i po studiach zaczęła uczyć WF-u.

- W szkole pracowałam przez rok i jednocześnie pomagałam mamie w sklepie – opowiada. - Różniłyśmy się jednak w temacie prowadzenia interesu. Ja wyjechałam do Irlandii na dwa lata, gdzie pracowałam jako opiekunka. Wróciłam, gdy mama zadzwoniła i oznajmiła, że nie ma już siły, żebym przejęła i poprowadziła sklep sama.

Pomysł, żeby zamknąć „Veritas” pojawił się u Ani już przed 13 laty. W tym czasie wyjechała do Brazylii, gdzie postanowiła zamieszkać na stałe.

- Mama stwierdził wtedy, że ma jednak siłę, że wróci i sklep poprowadzi. Nie wyobrażała sobie, żeby go zamknąć – opowiada pabianiczanka. - Ja w Brazylii mieszkałam 5 lat, ale zawsze wracałam do Pabianic w połowie października na trzy miesiące, żeby mamie pomagać w sklepie. Wtedy mieliśmy największy ruch.

Siedem lat temu Anna wróciła do Polski na stałe. Takie życie... Nie musiała zaczynać niczego od nowa. Wróciła do sklepu, ale.. zaczęła uczyć dzieci capoeiry. Pierwsze treningi prowadziła w mieszkaniu, w jednym z pokoi.

-Miałam dwie małe grupy - dodaje. - Po jakimś czasie z dwóch zrobiły się 4 i to spore. A w tygodniu trenowanie nie zajmowało mi już 2 a 9 godzin. To mnie wciągało, bo to jest moja pasja, capoeira i praca z dziećmi, ludźmi. Zaczęłam też częściej wyjeżdżać, podróżować. Sklep powoli schodził na drugie i trzecie plan.

Sklep to nie wszystko

Czas Covidu a potem ciągnącego się remontu ulicy Zamkowej też miał ogromny wpływ na decyzje pabianiczanki.

- Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim. Zobaczyłam, że można zająć się treningami i nie mieć cały czas z tyłu głowy pracowników, ich wypłat i wielu innych spraw związanych z prowadzeniem sklepu – opowiada. - Remont Zamkowej ciągnął się też niewiarygodnie. Nasz odcinek ulicy niby nie musiał, ale cały czas był zamknięty. Ludzie zaczęli jeździć do Łodzi do Portu Łódź, kupowali też coraz więcej przez internet. Już w czasie pandemii zobaczyłam, że mam więcej przestrzeni dla siebie. Mam czas, żeby pojechać do lasu, poćwiczyć, poprowadzić treningi, poświęcić więcej uwagi synowi. To był czas, który pokazał, że jest mi dobrze bez tego sklepu.

Decyzja o jego zamknięciu ponownie pojawiła się 5 lat temu.

- Mama podeszła wtedy do niej bardzo emocjonalnie. Powiedziała, że owszem, ale po jej śmierci – dodaje Ania. - Jednak już dwa lata później zgodziła się. „Zamknij sklep” – usłyszałam. Dostałam zielone światło i nagle poczułam, że chyba jeszcze nie jestem na to gotowa. To było w sumie miejsce, które znałam od zawsze, które dawało mi również utrzymanie.

Okoliczności zaczęły jednak wzmacniać nowe plany i pasje pabianiczanki. Ania rozpoczęła pracę jak nauczyciel wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej im. św. Wincentego a Paulo.

- Wróciłam do tego po niemal 19 latach przerwy – dodaje . - Poczułam, że naprawdę to lubię. Dzieciom też się podobały moje zajęcia. Od rodziców i nauczycieli słyszałam, że mam dobre podejście do najmłodszych.

Ania nauczycielem jest od trzech lat. Chce też mocniej zaangażować się w prowadzenie treningów capoeiry. Stąd decyzja o ostatecznym zamknięciu sklepu.

Czterdzieści lat temu podjęłam decyzję, co będę robić, jak dorosnę, a teraz przyszedł czas, by tę decyzję zmienić i całą sobą, a nie tylko w 15 procentach zacząć robić to, co daje mi największą radość i satysfakcję – dodaje Ania. - Zamykam sklep nazywany przez wszystkich Veritasem. Ten sklep, który od ponad 70 lat istnieje w Pabianicach, ciągle pod tym samym adresem, w kamienicy przy Zamkowej 34.

Wielka wyprzedaż

Jak powiedziała tak zrobiła. W sklepie rozpoczęła się wyprzedaż towaru. Wszystko zostało przecenione o 20 procent a niektóre produkty są nawet o połowę tańsze. Jak zapewnia właścicielka taniej niż u nas w sklepie złota i srebra w mieście teraz się nie kupi. Jest to idealna okazja, by zrobić w nim zakupy gdyż wybór jest jeszcze bardzo duży. Trudno przewidzieć tą ostateczną datę zamknięcia sklepu bo jest w nim dużo różnorodnego towaru. Właścicielka planuje zamknąć jednak sklep na pewno w tym roku przed wakacjami. Nie umie jednak powiedzieć czy to będzie na koniec marca, kwietnia czy maja.

- Ogłosiłam to już oficjalnie i nawet nie spodziewałam się, że wywoła to takie emocje – dodaje. - Otrzymałam wiele wsparcia dla tej decyzji i swoich planów i to nie tylko od rodziny i przyjaciół. Każdego dnia w sklepie słyszymy piękne słowa czasem też historie związane z tym sklepem od naszych klientów. Większość z nich jednak rozumie tę decyzję i życzy powodzenia w realizacji nowych planów - dodaje pani Anna.

(an)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

Risto Risto

2 3

Remont Zamkowej wykonczyl wiele interesow 😡

16:15, 15.02.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Marlena$+Marlena$+

3 1

Bardzo szkoda...na spacerze zawsze oglądałam wystawy.

20:23, 15.02.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Twój nickTwój nick

0 0

Ciekawa historia. Przecież veritas to już ładnych parę lat zamknięty, bodajże jakiegoś rzeźnika tam aktualnie prowadzą. A tu się okazuje, że ten sklepik obok, to właśnie był veritas (?) (choć z artykułu wynika, że "farbowany").

11:09, 18.02.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%