Precyzyjne budowle zachwycają i zaskakują detalami i pomysłowością. Na początku były sposobem na nudę, rozrywką, ale stały się również formą rehabilitacji i odzyskiwania chęci do działania.
Wojciech Olejniczak z żoną Ewą w Szynkielewie mieszkają od niemal 30 lat, mają dwóch synów. Gdy zaczęli budować swój wymarzony dom, 43-letni wówczas Wojciech Olejniczak doznał (lewostronnego) udaru. Na szczęście jego skutki cofnęły się, nie pozostawiając po sobie śladu w organizmie ani żadnego uszczerbku na zdrowiu.
- Pomieszkaliśmy w naszym nowym domu 4 lata i niestety mąż przeżył kolejny wylew – opowiada pani Ewa.
Gdy w jednej chwili wali się świat
11 września minie od tego zdarzenia 21 lat. Tym razem prawostronny udar był bardzo rozległy, uderzył z potworną siłą i niemal zabrał pana Wojciecha z tego świata.
- Przyszłam z pracy i znalazłam go nieprzytomnego – opowiada żona Ewa. - Wiedzieliśmy, że to nie stało się kilka godzin wcześniej, bo syn widział męża raptem przed 10 minutami. Jak sam mąż wspominał, próbował jeszcze zadzwonić do kogoś z nas na komórkę, ale nie był już w stanie tego zrobić. Szybko znalazł się w szpitalu.
Spędził tam około 7 tygodni. Przez pierwszy miesiąc był w śpiączce i walczył o życie. Gdy z niej wyszedł, nadal nie był w stanie z nikim się skomunikować, nie mówił, był częściowo sparaliżowany, nie chodził.
Taka sytuacja trwała aż trzy lata.
- Mąż tylko leżał, był w stanie niemal wegetatywnym. Przez te trzy lata o bożym świecie nie wiedział – opowiada żona. - Bardzo powoli, po tak długim czasie, gdy niemal traciliśmy nadzieję, zaczął robić drobne postępy. I tak od postępu do postępu. Od pierwszego słowa do kroku.
Rozpoczęła się żmudna rehabilitacja i praca z logopedami, a było ich kilku. Pan Wojtek nie umiał mówić, pisać, czytać, wszystkiego zapomniał. Pracował z pięcioma specjalistami od mowy, miał wielu rehabilitantów.
- Koszty leczenia rosły, to też jest dla nas spory cios. Leki neurologiczne nie są refundowane – opowiada pani Ewa.
Po wielu latach ciężkiej pracy mieszkaniec Piątkowiska stanął na nogi, chodzi. Niestety, nie odzyskał sprawności w prawej ręce. Ma kłopoty z mową.
- Udar był zbyt rozległy, żeby dało się powrócić do dawnej sprawności – dodaje żona pana Wojtka. - Mężowi została jedynie żmudna praca nad lewą ręką. Po prostu ona musiała zastąpić tą prawą we wszystkich czynnościach. To był kłopot, bo był praworęczny. Z męża była taka złota rączka, wszystko umiał zrobić, więc te ograniczenia bardzo dotkliwie przeżył.
Od tragedii do pasji
Pan Wojtek zostawał sam w domu, gdy do pracy wychodziła żona. Zasiadał wtedy przed komputerem i godzinami szperał, szukał, czytał i oglądał materiały z YouTube. To było dla niego również źródłem inspiracji. Najpierw zaczął konstruować pomysłowe lampy w różnych kształtach z żeliwnych (hydraulicznych) złączek, a od półtora roku przerzucił się na budownictwo. Buduje baśniowe domki z tektury.
- Tekturę mam, kupcie mi pistolet do ciepłego kleju. Muszę spróbować – poprosił pan Wojtek rodzinę. - Coś będę robił, dam radę.
Pierwsze projekty były modelami podpatrzonymi w internecie. W miarę nabierania wprawy pan Wojtek dodawał coś od siebie. Realizował własne pomysły.
W ciągu półtora roku wykonał około 30 tekturowych budowli. Wiele z nich podarował znajomym i członkom rodziny.
Praca z tak drobnymi elementami wymaga cierpliwości i precyzji. Kłopotliwa mogłaby być nawet dla sprawnej osoby. Pan Wojtek daje radę, używając jedynie lewej ręki.
- Jeden domek robi, w zależności od kondycji i samopoczucia, czasem szybko, czasem trwa to długo. Bywa, że z powodu dolegliwości nie siada do pracy przez kilka dni – opowiada żona. - Ale są też dni, gdy idzie do swojego warsztatu w kotłowni od razu po śniadaniu i dłubie tam do późnych godzin nocnych.
Warsztat pana Wojtka to małe pomieszczenie, gdzie jest stolik i wszystkie niezbędne narzędzie, gilotyna do cięcia tektury, pistolet na klej. W malowaniu cudnych domków dziadkowi pomaga wnuczka.
- Mąż jakoś nie ma do tego cierpliwości – dodaje z uśmiechem pani Ewa. - Tutaj trzeba trochę fantazji, trzeba pocieniować dachy i ściany.
Pan Wojtek całe zawodowe życie pracował w garbarni. Prowadził swój zakład wyprawiania skór, którymi również handlował. Teraz firmę prowadzi syn.
- Jeszcze trzy lata temu chodził do zakładu i pomagał. Przeszywał tą jedną ręką paski do kurtek – opowiada pani Ewa.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz