Pabianiczanin w sumie przebiegł 422 kilometry w 10 dni.

Jeszcze przed rozpoczęciem akcji rozmawialiśmy z Przemkiem, który zdradził nam kulisy swoje pasji i opowiedział czym dla niego jest bieganie.

43-letni Przemek Antczak dziesięciodniowy cykl dziesięciu maratonów rozpoczął na Lewitynie.

Dziesięć maratonów w dziesięć dni to spore przedsięwzięcie, do którego musiał się dobrze przygotować. Mogły pojawić się też okoliczności niezależne od starań.

- Można po prostu być w słabszej dyspozycji danego dnia, złapać infekcję albo po prostu odcisk na stopie – wylicza Przemek. - I nawet z tak prozaicznej rzeczy może zrobić się spory problem. Jak stałoby się coś takiego na dziewiątym maratonie, to dałbym radę, ale na drugim może zrobić się mocno pod górę dla ciała i głowy. Bo to od niej tutaj bardzo dużo zależy.

Przemek nie biega od dzisiaj. Ma za sobą siedem lat intensywnych treningów i stawiania kolejnych biegowych wyzwań.

- A o przebiegnięciu maratonu myślałem już dużo wcześniej – wyznaje pabianiczanin. - Przez lata bieganie towarzyszyło mi w formie rozgrzewki przy okazji innych aktywności sportowych. Trenowałem taekwondo, chodziłem na siłownię, lubiłem przed tymi zajęciami pobiegać... siedem, osiem kilometrów. Jakoś łatwo mi to przychodziło. Tak powoli zaczął kiełkować pomysł na maraton.

Pierwszy królewski dystans 42 km 195 m pabianiczanin przebiegł w łódzkim maratonie Dbam o Zdrowie. Pokonał go w 4 godziny 24 minuty.

– Przygotowywałem się sam, a moja wiedza biegowa była wtedy minimalna – opowiada pasjonat. - Nie było aż tak ciężko, nie miałem żadnych kryzysów na trasie. Ale to spory wysiłek. Trzeba mieć do niego pokorę.

Apetyt rośnie w miarę biegania

- Zacząłem również myśleć o startach w ultrabiegach. To już są długie trasy, biegnie się przez kilkanaście, kilkadziesiąt godzin – opowiada pabianiczanin.

I tak od 2017 roku Przemek przebiegł około 70 maratonów. Ma na swoim koncie 3 maratony w 3 dni i 5 maratonów, które przebiegł w 5 dni. Zaliczył już biegi 12-godzinne, 24-godzinne i bieg na 100 km.

- W pierwszej Leśnej Dobie pobiegłem w okolicach Pabianic – opowiada. - Po trzynastu godzinach biegu nie miałem siły, ale nie trenowałem też tak, jak powinienem pod taki dystans, nie wiedziałem, ile i co jeść. Już po tym starcie zacząłem odpowiednie treningi, a żeby przygotować się do ultrabiegów, należy zaliczać maratony. Zacząłem je zapisywać, mierzyć czasy.

Tak zebrało się ich już około 70. Tylko w ubiegłym roku pabianiczanin przebiegł 25 maratonów. Ale jak sam mówi, nadal jest na poziomie amatorskim.

- Stać na to każdego – ryzykuje stwierdzenie. - Wydaje mi się, że przy odpowiednim treningu, diecie, ale również poświęceniu dla pasji mogłoby się udać.

A cena, jaką płaci Przemek za taką wytrzymałość i wyniki, jest ogromna. Od stycznia tego roku przebiegł już 1.300 kilometrów. Biega niemal codziennie po 20, 30 kilometrów.

- Zmieniam przy tym tempo, raz dociskam i biegnę szybko, później zwalniam, tak, żeby nogi, mięśnie nie miały powtarzalności. Treningi trzeba urozmaicać, żeby były efektywne - dodaje.

Schemat takiego treningu rozpisuje pabianiczaninowi Roman Elwart, srebrny medalista mistrzostw Polski w biegu na 40 kilometrów.

- Romek jest z Pucka, znamy się wirtualnie i tak się kontaktujemy. Bardzo dużo się od niego nauczyłem – dodaje Antczak. - Zwłaszcza jeżeli chodzi o przygotowania do ultrabiegów. Tutaj trzeba mnóstwo kilometrów wybiegać, od 50 do 100 miesięcznie, stopniowo przechodząc do 200, 300 i więcej.

Sam trening to jednak nie wszystko.

- Tuż po takim wysiłku warto się porozciągać, porolować mięśnie – zapewnia biegacz. - Mnie też pomaga morsowanie, to taka krioterapia, i konieczne są wizyty u fizjoterapeuty, masaż powięziowy. Tego samemu się nie zrobi. Na takim zaawansowanym poziomie taka wizyta potrzebna jest raz w tygodniu. Ja, gdy tylko pojawia się jakaś dolegliwość, biegnę do fizjoterapeuty. Nawet jak coś się zadzieje przed zawodami. Przynajmniej dostanę wtedy informację, czy to tylko delikatne przeciążenie i mogę cisnąć, czy coś poważniejszego, co może zakończyć się kontuzją, jak zlekceważę.

Dieta to też część przepisu na sukces biegacza

- Nie trzymam się jej tak, jak powinienem – przyznaje Przemek. - Mamy czasy, jakie mamy, potrafię zjeść kebaba, chipsy i wszystko popić coca-colą. A tutaj trzeba jeść z zegarkiem w ręku, bez pośpiechu.

Maratończyk stara się dbać o to, co je. Wybiera wartościowe produkty, które mu służą. To kasza, nabiał, warzywa. Korzystał też z pomocy dietetyczki, gdy zależało mu na zrzuceniu kilku kilogramów tkanki tłuszczowej i faktycznie miał efekty.

To, co jemy, przekłada się na wyniki.

- Równie ważna jest jeszcze regeneracja – dodaje biegacz. - Na treningi wychodzę po całym dniu pracy, jak nie przypilnuję do tego diety, zaczynam odczuwać osłabienie i zmęczenie. Zegarek od razu pokaże wyższe tętno. A miewam miesiące, gdy przebiegam po 500 kilometrów.

Bez paliwa się tutaj nie pojedzie.

- Moje zapotrzebowanie przy takich treningach to około 6, 7 tysięcy kalorii dziennie – ujawnia Przemek. - Mój spoczynkowy metabolizm, gdy leżę i nic nie robię, to 2.300 kalorii. Mięśnie to jest piec hutniczy.

Nie ma złej pogody

Deszcz, śnieg, błoto, minusowe temperatury czy skwar lejący się z nieba nie zatrzyma prawdziwego pasjonata w domu przed telewizorem.

- Trenuję od lat bez względu na pogodę, przez cały rok – zapewnia pabianiczanin. - Wiadomo, że biega się dobrze, jak jest pięć stopni, świeci słońce, dodatkowo na trasie są ludzie, którzy dopingują albo towarzyszą mi w biegu. Ale ja biegam bez względu na pogodę.

Dlaczego bieganie?

- Po prostu to lubię. Tutaj lokuję również swój nadmiar energii, bieganie jest też dla mnie odskocznią – mówi Przemek. - Ale ma też głębszy, nawet filozoficzno-metafizyczny wymiar. Bo w tym skrajnym zmęczeniu człowiek funkcjonuje trochę inaczej. Jest czas na przemyślenia, na spojrzenie z zupełnie innej perspektywy. To nie jest sam wysiłek fizyczny, ale możliwość bycia ze sobą.

Bieganie to wyzwania.

- Z zawodów zawsze wracam szczęśliwy, chociaż czasem jest takie zmęczenie, że pojawi się myśl, że to ostatni raz… - dodaje Przemek. - Ale przychodzi drugi dzień i analiza, co poszło dobrze, co nie i znowu jest ogień. To jest dla mnie głębokie poznanie siebie i świata. Zawsze dostaję coś nowego i chcę więcej.

Ogromny wysiłek, skrajne emocje i docieranie do kresu swoich granic daje perspektywę, której nie doświadczymy z pozycji kanapy.

- Tutaj wychodzę ze swojej strefy komfortu – opowiada pabianiczanin. - Nigdy nie byłem wygodny, nie szukałem ciepłego miejsca przed telewizorem, tylko aktywności. Tak jestem skonstruowany. Przez to bieganie znalazłem swoje miejsce w życiu. To ono sprawia mi frajdę, jest moją pasją.

Ale to nie tylko zastrzyk pozytywnych emocji, bywa naprawdę ciężko.

- Człowiek jest czasem zły, zmęczony, niewyspany, emocje się kumulują – opowiada Przemek. - Biegnę na przykład już czternastą godzinę, zbliża się 23.00 i pomyślę, co ja tutaj robię? Mogłeś być w domu i spać. To wymaga poświęcenia. To jest też ból, który się pojawi. Ciało nie zregeneruje się też w ciągu jednej nocy. To nie jest proste, ale jak coś jest łatwe i szybko przychodzi, to człowiek tego nie docenia.

Sukces okupiony jest ogromnym wysiłkiem.

- Tutaj trzeba się mocno postarać, żeby się z tego później cieszyć – dodaje Przemek. - Jak na ultrabiegach nas nic nie boli, to znaczy, że śpimy. Zawsze walczymy z chęcią zatrzymania się, zejścia z trasy… To też dyscyplina. Nie każdy bieg jest fajny, kolorowy, zrobimy życiówkę. Tutaj każdy sukces okupiony jest gigantyczną pracą.

Maratony wiosenne to praca w okresie jesienno-zimowym.

- Jak się go prześpi, to już się nie uzyska wyników – mówi pasjonat. - A tu trzeba wyjść na dwie, trzy godziny bez względu na warunki i trenować. I tak niemal codziennie. Nie ma zmiłuj się.

Przemek pracuje w Zakładzie Wodno-Kanalizacyjnym w Pabianicach. Zaczynał jako pomocnik taty na magazynie, potem był brygadierem. Teraz pracuje samodzielnie jako magazynier, po tym jak tata, po 45 latach, odszedł na emeryturę.

Sam czy w grupie?

- Generalnie to kwestia głowy. Mogę biec w maratonie, gdzie startuje 5.000 ludzi, bo potrafię się wyłączyć, jakbym był na trasie sam – opowiada pabianiczanin. - Jak nikt mi drogi nie będzie zabiegał. Nie preferuję jednak ani biegu, ani treningu z kimś, kto cały czas gada. Zresztą jestem przyzwyczajony do samotnych treningów.

To nie jest tak, że do końca Przemek lubi samotność długodystansowca. Uważa, że na takich trasach i przy takich wyzwaniach jak 10 maratonów w 10 dni czyjaś obecność na trasie, dobre słowo, doping są bardzo cenne.

Po co ten bieg

Podczas biegów Przemek zbierał pieniądze na leczenie Milenki Malinowskej i Miłoszka Rybickiego. 10 maratonów w 10 dni to jego prywatne wyzwanie, które chciał połączyć z czymś dobrym dla innych.

Do akcji zaproszono sponsorów, którzy za każdy ukończony bieg wrzucali niemałą sumkę do puszki. Są to: Fundacja My kochamy Pabianice, JF Invest, Biliński i ABM Jędraszek.

Starostwo Powiatowe w Pabianicach też było sponsorem akcji i zapewniło obsługę eventu, a organizatorem wydarzenia był klub „O co biega”. Współorganizatorem akcji był przewodniczący Rady Miejskiej Krzysztof Rąkowski.