Pabianicki Klub Tenisa Stołowego jest na skraju upadku. Zawodnicy od października ubiegłego roku nie dostają stypendiów. Zadłużenie przekroczyło 7.000 zł.

PKTS powstał kilka lat temu. Utworzono go, by odrodzić ping-pong w Pabianicach. I udało się. Zespół awansował do ekstraklasy. Jak równy z równym rywalizował z krajową czołówką. Nieźle było też w grupach młodzieżowych. Sukcesy starszych kolegów dopingowały juniorów i młodzików. Tenis stołowy chciało uprawiać coraz więcej młodych pabianiczan.

Dobra passa skończyła się rok temu, gdy klubowi zaczęło brakować pieniędzy. Skromne dotacje sponsora strategicznego - firmy Agis-Bau, oraz firmy "Ferrum" nie wystarczały na wydatki. W czerwcu ubiegłego roku z funkcji prezesa zrezygnował Henryk Ratajski. Przed rozpoczęciem sezonu klub opuścili najlepsi zawodnicy: Kazimierz Wiszowaty, Zbigniew Kaczmarek, Grzegorz Sorokopas. Kilka dni później w ich ślady poszedł Ireneusz Staroń.

To, że klub jeszcze działa jest zasługą tych, którzy tonącego statku nie opuścili. Marek Tomasik, wiceprezes klubu, Sylwester Jarmakowski, kierownik drużyny oraz Bogdan Badziak, trener, za własne pieniądze pokrywają najpilniejsze wydatki.

Nie wolno dopuścić do zmarnowania dotychczasowego dorobku. Słowa te kierujemy zwłaszcza do władz miejskich, bo prośby zarządu PKTS do Urzędu Miasta o pomoc pozostają bez odpowiedzi. Przecież poza koszykówką w Pabianicach powinny istnieć inne dyscypliny sportu.