Agnieszka Robak swojego partnera Sylwestra Januszewskiego poznała w Technikum Hodowli Koni w Wolborzu, gdzie przez 5 lat mieszkała w internacie. Wybór szkoły był naturalną konsekwencją jej zamiłowania do tych zwierząt i jeździectwa.

- Od zawsze lubiłam konie – opowiada. - Gdy byłam dziewczynką rodzice zabierali mnie do okolicznych szkółek jeździeckich. Złapałam bakcyla. Przez lata jeździłam konno w wielu takich miejscach.

Kolejny szczebel edukacji również wiązał się z pasją ksawerowianki. Pani Agnieszka studiowała zootechnikę na Uniwersytecie Przyrodniczym na specjalizacji hodowla i użytkowanie koni.

- W technikum poznałam Sylwka i on dopiero pokazał mi, o co chodzi w tym jeździectwie. Moja wcześniejsza, rekreacyjna jazda nie miała za wiele wspólnego z tym sportem – opowiada. - On wiedział więcej, mieszkał przy stadninie w Bogusławicach i uczył się sztuki jeździectwa od prawdziwych fachowców, trenując od dziecka i to na ogierach. To nie była zabawa, jak w moim przypadku.

Pan Sylwester jest członkiem Tuszyńskiego Klubu Jeździeckiego Garbówek i instruktorem sportu, zawodnikiem Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego. Ma drugą klasę sportową w skokach przez przeszkody oraz pierwszą w WKKW.

- Startuje w WKKW, to taki jakby trójbój jeździecki – dodaje pani Agnieszka. - To dyscyplina składająca się ze skoków przez tradycyjne przeszkody i takie specjalne stałe, budowane z różnymi dodatkowymi elementami typu rowy z wodą, stoły, domki, kłody. Do tego dochodzi również ujeżdżenie. To jest niebezpieczny sport, który wymaga dużej wszechstronności oraz znakomitego przygotowania  zarówno od zawodnika, jak i konia.

Praca pana Sylwestra to również zajeżdżanie młodych koni, przygotowanie do zakładu treningowego, championatów, Mistrzostw Polski Młodych Koni, indywidualne treningi koni oraz jeźdźców (skoki i WKKW), korekta trudnych koni, pomoc przy zakupie, sprzedaży oraz zamianie koni.

- Mamy też swoje konie już od ponad 10 lat. Są to klacze, ogiery oraz dorastająca młodzież. Są to konie z dużym dolewem rasy Pełnej Krwi Angielskiej – opowiada pani Agnieszka. - Zaczynaliśmy hodowlę od dwóch koni, które wcześniej miał Sylwek. Kilka dokupiliśmy, kolejne urodziły się już u nas.

Typowo rekreacyjnie na koniach z ksawerowskiej hodowli jednak nie można sobie pojeździć.

- Nasze konie to sportowe wierzchowce – szybkie i energiczne - dodaje pani Agnieszka. - Nie chcemy, żeby wsiadało na nie po 10 różnych osób w tygodniu i je po prostu „psuło”. Dobrze jest, gdy koń przyzwyczaja się do jednego czy dwóch jeźdźców. Wtedy koń i jeździec mogą się zgrać. Wiedzą, czego mogą od siebie oczekiwać. A wszystko po to, by wspólnie się rozwijać i czynić postępy.

Zawodowe jeździectwo to nie zabawa czy weekendowe truchtanie na koniu dla przyjemności.

- Ja w zawodach nie biorę udziału – dodaje pasjonatka. - Chyba za bardzo mnie to stresuje. A to też udziela się koniowi i wtedy już stresujemy się razem :)

Powiedzenie „zdrowy jak koń” to niezły żart.

 - Niestety, sportowe konie bardzo często z powodu dużego stresu chorują na wrzody żołądka – opowiada ksawerowianka. - One w naturze cały czas chodzą i coś skubią, ich żołądki nigdy nie są puste. W hodowlach tak się niestety nie da. Karmi się zwierzęta 2-3 razy dziennie. Dostają oprócz tego dodatkowo siano i za szybko je zjadają. Trudno tutaj znaleźć złoty środek.

Hodowla koni to wielkie wyzwanie.

- I ogrom pracy, ale też pozytywnych emocji – opowiada pani Agnieszka. - Każdy poród naszej klaczy to wyjątkowe doświadczenie i moment, na który czekamy z niecierpliwością.

Na wiosnę w ksawerowskiej stajni na świat przyjdą 4 źrebaki.

- To nasz wielki sukces, bo nigdy nie udało się nam zaźrebić tylu klaczy – opowiada pasjonatka jeździectwa. - Czekamy na każdego źrebaka. Ale dopiero po 4-5 latach dowiemy się,  co z nich wyrośnie.

 Przed hodowcami 11 miesięcy ciąży klaczy i poród, który też jest wyzwaniem.

- Gdy nadchodzi ten dzień, a są symptomy zbliżającego się rozwiązania, zaczynamy klacze obserwować przez kamerę – opowiada pani Agnieszka. - Budzimy się co pół godziny, co godzinę i zerkamy, co się dzieje w boksie. Zawsze staramy się pomóc przyszłej mamie, żeby się tak długo nie męczyła i szybko urodziła.

 Przez pierwsze 6 miesięcy źrebak jest przy klaczy. A kolejne lata spędza na beztroskim dzieciństwie. Dopiero w wieku 3 lat można powoli zaczynać z nim pracować.

Każdy koń jest inny, ma swój charakter i predyspozycje do pracy, skoków. W stadzie u Agnieszki i Sylwestra są konie, które od urodzenia są ciekawskie, odważne i lgną do ludzi, przychodzą, przytulają się i dzikusy, które trzeba do nas powolutku przyzwyczaić. Te najbardziej temperamentne to z reguły ogiery.

- Sylwek wychował się z końmi. Od zawsze pracował z ogierami i świetnie daje sobie z nimi radę – dodaje pani Agnieszka.

     Końskiego bakcyla po rodzicach „połknął” też 8-letni synek hodowców. Chłopczyk z radością siada na grzbiecie swojego kucyka Lolka.

14 lat temu Agnieszka zaczęła również prowadzić sklep jeździecki „Patataj” z akcesoriami dla pasjonatów jeździectwa. Mieści się on przy ul. Łaskiej 12. Można tu kupić wszystko, co potrzeba jeźdźcowi i... koniowi - od kasków i bryczesów po derkę i elegancką uprząż.

Na taki „koński biznes” namówiła ją mama.

- Ona ma mnóstwo doskonałych pomysłów, jest bardzo przedsiębiorcza – dodaje ksawerowianka. - I wiele z takich pomysłów udało się zrealizować, również ten z moim sklepem.

Pieniądze na rozkręcenie biznesu pochodziły z programu „tygrysy biznesu”.

- Trafiłam do Powiatowego Urzędu Pracy w Pabianicach i napisałam biznesplan, by dostać dofinansowanie – opowiada pasjonatka. – Trzeba było złożyć dużo dokumentów. Ale opłaciło się.

Młoda ksawerowianka otrzymała 40 tysięcy złotych. Za te pieniądze zarejestrowała firmę, wynajęła lokal i zrobiła pierwsze zakupy.

- Lubię ten mój sklep. Był taki słabszy moment, że miałam dosyć, zastanawiałam się, czy go nie sprzedać, zamknąć – opowiada właścicielka. - Ale okres pandemii odwrócił szalę na moją korzyść.     

To był czas bardzo łaskawy dla jeździectwa, które przez te dwa lata mocno się rozwinęło. W piłkę czy inne gry zespołowe nie można było grać, ale jeździć konno owszem. Koni nikt się nie czepiał. Jeźdźcy byli daleko od siebie i na świeżym powietrzu.

 - W tym okresie dużo osób zainteresowało się tą dyscypliną. Obroty w sklepie znacząco wtedy wzrosły – opowiada pani Agnieszka. - Dzięki temu naprawdę bardzo dobrze zaopatrzyłam sklep w towar.