Statysta to w Polsce niestety nie zawód, jak to ma miejsce u naszych sąsiadów.

- Ktoś zwyczajnie wynajmuje kogoś do wykonania określonej usługi – mówi pabianiczanin. - Brak regulacji prawnych i przez to stabilizacji finansowej, a takowa zapewne pozytywnie wiele by zmieniła. Dużo osób parających się tym zajęciem narzeka na stawki, które są według uznania, jak i czasem na warunki pracy.

Ale jest przygoda, ogromna frajda i mnóstwo doświadczeń zbieranych na różnych planach filmowych, rozmowy z aktorami i możliwość zajrzenia za kulisy największych rodzimych, a nawet zagranicznych produkcji.

- Mnie, prostemu chłopakowi z Bugaju, nigdy nawet się nie marzyło spotkanie z Jennifer Grey z „Dirty Dancing” czy Emmą Stone, zdobywczynią tegorocznego Oscara – opowiada Rafał. - A zdarzyło się. To jest dla mnie coś, o czym śpiewał jeden z moich ulubionych zespołów - Queen - pewien rodzaj magii. Coś fascynującego.

 Rafał od dziecka kochał kino i filmy. Do dzisiaj wspomina wizyty w wypożyczalni kaset wideo przy ul. Reymonta. Z rumieńcami na twarzy wyszukiwał nowości polskich i zagranicznych i pasjami oglądał filmy na magnetowidzie VHS, który był marzeniem każdego nastolatka, jak obecnie nowy model smartfona. Czasem z trudem wytężał wzrok, bo wiele nagrań było tak kiepskiej jakości.

- Kto by pomyślał, że za 20-30 lat wielu z tych aktorów spotkam gdzieś tam w Warszawie na jakimś planie filmowym – dodaje z uśmiechem pabianiczanin.

Rafał urodził się i mieszkał w Pabianicach, ukończył Szkołę Podstawową nr 16 i dawny „mechanik” (obecnie ZS nr 1). Do Warszawy wyprowadził się w 1996 roku. Pojechał na zaproszenie kuzyna, który zaproponował mu pracę w swojej firmie. Obecnie Rafał mieszka pod Warszawą.

To było mu pisane

Przygoda Rafała z kinem i statystowaniem tak na poważnie zaczęła się trzy lata temu. Ale preludium do niej był pewien zabawny epizod z dzieciństwa. Gdy Rafał miał 5 lat, mama zgłosiła go na przesłuchania do serialu „Rodzina Leśniewskich”.

- Pewnego dnia pani dyrektor weszła do przedszkolnej sali, gdzie bawiłem się z kolegami i wyjaśniła mi, że przyjechał pewien pan i zabierze mnie do Łodzi do wytwórni filmów – wspomina pabianiczanin. - Nie byłem zachwycony tym pomysłem, bo świetnie się bawiłem. Ale poszedłem. Wsiadłem do autokaru wypełnionego dziećmi.

Już na miejscu każde dziecko w specjalnym pokoju miało rozmowę z reżyserem. Kolejka była spora, dzieci zniecierpliwione. Rafał też nie był zadowolony.

- Gdy przyszła moja kolej i odpowiadałem na kolejne pytania, byłem zły, musiałem przerwać zabawę dla czegoś takiego – wspomina z uśmiechem. – Reżyser zapytał mnie, czy moi rodzice mają samochód. Trochę znudzony, od niechcenia odpowiedziałem, że tak, mają 15 aut. Zdziwiony zaczął dopytywać, a jakie? Bez najmniejszego problemu wymieniłem znane mi PRL-owskie marki, co bardzo go rozbawiło.

Po przesłuchaniach dyrektorka przedszkola dostała kopertę. Przekazała ją później mamie Rafała. Było w niej zaproszenie na zdjęcia próbne do filmu.

- Oj super, będziesz w filmie, cieszyła się mama, ja nie byłem zachwycony, zrobiłem awanturę, że nigdzie nie pojadę i nie pojechałem – opowiada Rafał. - Gdy film już był w telewizji, usłyszałem tylko: „I zobacz, mogłeś być tym Pawełkiem”.

W tym samym przesłuchaniu startował znany obecnie aktor Arkadiusz Jakubik, który niestety też nie dostał roli chłopca. Rafał do dziś to opowiada, jako anegdotę, że jemu się udało, lecz nie skorzystał.

Życie często pisze te najciekawsze scenariusze, a my wszyscy jesteśmy tylko aktorami w wielkim spektaklu zdarzeń… Kolejny epizod tego typu przytrafił się Rafałowi, gdy był dorosły.

- Razem z kolegami z klubu samochodowego użyczaliśmy naszych aut na plany filmowe – opowiada. – Pewnego razu nasze auta miały brać udział w scenie z komisu samochodowego lat 80. Statyści na planie dostali za zadanie, aby oglądać je, zaglądać do środka, podnosić klapę, kopnąć w oponę.

Niestety, szło im to fatalnie. Kolejne powtórki tylko rozzłościły reżyserkę, która ostatecznie wygoniła statystów z planu.

- I zaprosiła mnie z kolegami do odegrania tej sceny – dodaje pabianiczanin. - Świetnie się bawiliśmy, scena się udała, a w mojej głowie pojawił się pomysł. Statystowanie? Czemu nie.

Połknął filmowego bakcyla

To był początek porywającej przygody. Rafał powoli zaczął odnajdywać się w filmowym środowisku poprzez grupy i portale na Facebooku. To tam agencje aktorskie zamieszczają ogłoszenia, dają informacje o tym, że poszukują statystów do określonych projektów. Podają wskazówki, żeby nikogo, kto nie spełnia warunków, nie ściągać niepotrzebnie na casting. Czasem trzeba wysłać do agencji swoje zdjęcia, krótki opis, nagranie. Jeżeli się spodoba, ktoś oddzwoni i zaprosi na plan.

A praca nie jest prosta. Przygotowania do zdjęć ruszają najczęściej o 5 rano. Trzeba się przygotować i czekać, to nie jest kwestia 3-4 godzin, tylko często całego dnia.

Jeżeli film jest współczesny, statyści dostają wskazówki co do stroju. Bywa, że występują przed kamerami w prywatnych stylizacjach. Przy filmach historycznych są przebierani i często charakteryzowani. Potem, po wielogodzinnym oczekiwaniu, dostają kilka wskazówek typu: „pan stanie tu, tędy przejdzie aktor i zaczynamy”…

- Zawsze mi się wydawało, jak oglądałem film, że ci ludzie w tle są tacy przypadkowi, złapani przez kamerę na ulicy. W rzeczywistości nie ma miejsca na taką swobodę, każdy zna swoją pozycję. Ustawieni są nawet tacy statyści, których ledwo widać, „przemazują” się jedynie gdzieś tam w odbiciach szyb – opowiada Rafał.

W miarę jak zdobywa się doświadczenie, jest łatwiej o angaż.

- Agencje same już dzwonią i pytają, czy mam ochotę na jakiś plan – opowiada.  – Dostaję SMS-y, że kręcą film, czy mi pasuje. Już nawet swoich zdjęć nie muszę wysyłać.

I tak minęły 3 lata. Rafał skrupulatnie notuje wszystkie projekty, w których brał udział, a lista jest naprawdę imponująca - to 110 filmów i 25 reklam. Czasami jest na nich widoczny, ma mały epizod, bywa jednak, że stoi odwrócony tyłem i tylko on wie, że to on.

W gwiazdorskiej obsadzie

Najciekawsze filmy, w których udział sprawił mu największą frajdę, dzieli z uwagi na temat i scenografię oraz obsadę aktorską. A spotkał już na planie gwiazdy światowego formatu. Był na planie filmu „Prawdziwy ból” Jesse Eisenberga, w którym pojawia się polski wątek. Trzydziestolatkowie z Nowego Jorku podróżują do Polski śladami ukochanej babci, ocalonej z zagłady. Jego producentką była Emma Stone, tegoroczna laureatka Oscara, a w głównej roli występował też Kieran Culkin, rodzony brat Kevina, tego, „którego rodzice zostawili samego w domu”. W obsadzie była też Jennifer Grey z „Dirty Dancing” czy Will Sharpe, znany z rewelacyjnego serialu dla HBO „Biały Lotos”. Ostatnio na planie filmu historycznego, kręconego pod Warszawą, spotkał Aidan Gillan, aktora z „Gry o tron” czy „Bohemian Rhapsody”.

Już jest oficjalny trailer filmu „Prawdziwy ból”. Lada moment wejdzie na ekrany kin.

- W jednej scenie przechodziłem przez park i mam nadzieję, że nie zostanie ona wycięta, co niestety się zdarza przy montażu – opowiada Rafał. - Okazuje się, że światło źle zagrało, ktoś gdzieś źle stanął, czegoś twórcy zabrakło i tną. To trochę taka loteria.

Projektem, który zrobił na Rafale równie duże wrażenie, był polski dramat filmowy z 2022 roku w reżyserii Michała Kwiecińskiego „Filip”. Obraz zrealizowano według scenariusza na kanwie powieści Leopolda Tyrmanda pod tym samym tytułem.

- To świetny film – zapewnia pabianiczanin. – Brałem tam udział w jednej z pierwszych scen w getcie warszawskim, które kręciliśmy na Pradze. Mieliśmy scenę w bramie getta. Z kolegą wynosiliśmy trumnę z dzieckiem, za nami w żałobnym kondukcie szła zapłakana matka i bliscy.

Wszystko było dopracowane, co do detalu. Ktoś sprzedawał zupę w podwórzu, jakaś obłąkana kobieta chodziła i w języku jidysz krzyczała - „gdzie jest mój mąż, gdzie jest mój mąż”. Z pobliskiego sierocińca wyszła grupa umorusanych dzieci. Przy murach leżały kukły imitujące zmarłych z głodu ludzi. W bramie stali żołnierze niemieccy. Opodal ktoś uderzył kogoś nożem. Ulicą jechała dorożka. Płakały dzieci.

- Jak padło słowo „akcja” i cała ta scenografia ruszyła, bo tchnęliśmy w nią życie, to aż miałem dreszcze na całym ciele – opowiada pabianiczanin. – Do tej sceny było około 20 dubli, a za każdym razem to było niezwykłe przeżycie. Przenieśliśmy się do tamtego okresu. Poczułem te emocje.

Bardziej przygoda niż źródło dochodu

Statystowanie to ciężka i mało przewidywalna profesja. To też grupa ludzi stanowiąca cały przekrój społeczeństwa, kalejdoskop osobowości. Każdy jest inny, są osoby z nizin społecznych, jak i bardzo dobrze wykształcone i sytuowane, pracownicy banków, dyrektorzy kreatywni agencji reklamowych i przedsiębiorcy.

- Wszyscy wiemy, że to nie są duże pieniądze, trudno z tego zajęcia się utrzymać. Jest lepiej, gdy występ statysty jest już kwalifikowany do rangi epizodu. Gdy siadam przy aktorze, zapytam go o coś, zamienię z nim zdanie, a kamera jest na mnie centralnie skierowana, to pieniądze są większe – opowiada Rafał. – Bardziej opłacalne finansowo są też epizody w reklamach. Ale żeby tam się dostać, trzeba mieć już porządną wizytówkę z nagranym głosem, postawą. Ja tego nie mam. Ale mam charakterystyczną fryzurę, wszyscy pytają o „pana loczka”.

Czasem dobrze być charakterystycznym i mieć adekwatne ciuchy do danej okoliczności. Wtedy prawdopodobieństwo angażu znacznie rośnie. Ale ma to też swoje minusy.

- Czasem jesteśmy za bardzo „ograni”, a wpadamy w oko i po prostu już nas nie biorą, bo byłem w trzech czy czterech scenach i wystarczy. A jak ktoś w oczy się nie rzuca, to wystarczy dokleić mu wąsy, przebrać go – opowiada pabianiczanin. - Jak to się mawia w naszym środowisku: „Nie możesz być Arturem Barcisiem serialu”, nie możesz być po prostu w każdym odcinku.

Od kilkusekundowych scen do epizodów
Czasem wpadnie coś większego. Bywa, że zaskakującego. Jak w przydatku roli Rafała w „977”, słynnym magazynie kryminalnym. Było to dwa lata temu. Serial został zdjęty z anteny w 2023 roku.

- Dostałem od jednej z agencji zapytanie, czy bym nie zagrał w odcinku – opowiada Rafał. – To był epizod opowiadający o mężczyźnie nadużywającym alkoholu, który został zamordowany w swoim mieszkaniu. Dostałem scenariusz z rozpisanymi scenami, powiedziałem, że jeżeli reżyser mnie wybierze, to się zgadzam.

Pabianiczanin nie czekał długo na odpowiedź. Otrzymał  scenariusz, do którego była dołączona retrospekcja prawdziwego zabójstwa.

- Wtedy przeczytałem, że sprawa dotyczyła Pabianic – opowiada Rafał. – To było jak wygranie na loterii. Oni nie wiedzieli, skąd jestem. Mało tego, akcja rozgrywała się w kamienicy przy ul. św. Jana, w której mieszkał mój tata z siostrą i rodzicami. Na tyle tych odcinków, mnie akurat trafił się taki.

Sprawa dotyczyła nigdy niewyjaśnionego morderstwa. Lokator kamienicy był tapicerem i dostał właśnie pracę. Mężczyzna nadużywał alkoholu i często w swoim mieszkaniu gościł kumpli od kieliszka. Tak również było tego pechowego dnia. Mężczyzna pokłócił się z kolegą, a ten go w szarpaninie zamordował. Później splądrował mieszkanie i przepadł, jak kamień w wodę.

Rafał zagrał również w reklamie McDonald’s na jeden z jubileuszy firmy. Był pierwszym klientem. Wystąpił również w reklamie banku ING i suchej krakowskiej w Olewniku.

Statyści w Polsce to grupa „starych znajomych”. Rozpoznają się, kolegują, zaprzyjaźniają, łączą ich też dalsze plany.

- Gdy oglądamy jakiś film, czasem już nie skupiamy się na głównych aktorach, tylko wyłapujemy swoich znajomych. O, Bożena tam idzie, a Józek tam się chowa. Dostaję SMS-y, że ktoś w jakiejś scenie mnie widział.

Jak wyznaje Rafał, nigdy nie chciał i nie planował bycia aktorem, bo to ciężki zawód i wymagający poświęceń.

- To nie tylko popularność, ale też stres i brak stabilności finansowej – opowiada. – Nawet ci najbardziej popularni chodzą na castingi. Jest konkurencja. Bywa, że dana twarz już się opatrzyła. Reżyserzy niechętnie zatrudniają takich aktorów. Jest ich za dużo. Czasem ma się jedynie przysłowiowe pięć minut do wykorzystania.

A praca jest też wyczerpująca.

- Bywało, że jako statysta byłem na planie przez nawet dwa tygodnie. Od rana do nocy – opowiada pabianiczanin. – To było naprawdę męczące, ale co to za przygoda.

Rafał spotyka na planach swoich ulubionych aktorów, czasem ma możliwość zamienienia paru zdań, wzięcia autografu. A co dla niego najcenniejsze - bywa pierwszym odbiorcą wielu scen.

- W jednej z ostatnich produkcji serialu „Gang zielonej rękawiczki” reżyser posadził mnie przy stoliku z koleżanką. Udawaliśmy, że pijemy wino, a tuż obok Zbigniew Zamachowski odgrywał swoją scenę. Przy każdym dublu aktor coś zmieniał, dodawał, poprawiał. Byliśmy jedynymi widzami. Można powiedzieć, że grał tylko dla nas. Dzięki temu mam możliwość oglądania kina od podszewki.

I to nie tylko tego polskiego. W zagranicznych produkcjach Rafał zderzył się z dyscypliną, jakiej nie doświadczył na polskich planach. Wszystkie sceny były niemal rozrysowane, jak w komiksie, z detalami. Światło, aktorzy, każdy detal był zaplanowany i dograny, bo cenna jest każda minuta.

W Polsce na planach filmowych jest zdecydowanie bardziej spontanicznie. To sprawia, że zdjęcia się przedłużają, ale jest też miejsce na improwizację, zmiany.

- I tak przy „997” mogłem zaproponować nieco bardziej potoczny dialog i nie klepać sztywnej formułki typu: „Dzień dobry. Czy mógłbym...”. Tylko bardziej potocznie: „Cześć, mogę…?” – opowiada. - Są też i u nas plany, gdzie przecinka nie można przesunąć w kwestii. Wtedy to jest bardziej stresujące.

Z dystansem i poczuciem humoru

- Cały czas mam ogromny do tego dystans, nie napinam się, nie walczę o angaże – zapewnia Rafał. – Statystowanie sprawia mi frajdę.