Teatr lalek dla dzieci to pomysł na pracę i życie Igora.

- Cieszę się, jak mogę obudzić w dzieciach emocje, gdy krzyczą, śmieją się, wzruszają – opowiada aktor. - W pracy towarzyszy mi myśl, żeby dzieciaki były szczęśliwe, a moje spektakle miały przekaz emocjonalny i edukacyjny. I nie chodzi tu o wpychanie im do głów jakichś informacji, ale danie dzieciom przestrzeni, żeby same oceniały sytuacje, uczyły się.

W Polsce nie ma wielu lalkowych teatrów objazdowych. Pabianiczanin też nie od razu poszedł w tym kierunku, choć....

- Już w przedszkolu wiedziałem, że będę aktorem – opowiada. - Mój ojciec jest aktorem, a ja dzieciństwo spędziłem w teatrze. Pochodzę ze Śląska, tata grał w teatrze muzycznym w Gliwicach. Występował głównie w muzycznych spektaklach, był solistą i aktorem. Mama pracowała w bibliotece.

Igor „wszedł w buty ojca”, jak to mówią Anglicy.

- On namawiał mnie też na aktorstwo – dodaje pabianiczanin. - A ja całkiem dobrze czułem się podczas występów, recytując wiersze i w ogóle na scenie. Chętnie brałem udział w akademiach. Wybór kierunku studiów był zatem przesądzony.

W 1986 roku ukończył z tytułem magistra Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza na wydziale lalkarskim w Białymstoku.

Dlaczego lalkarstwo? Przypadek czy przemyślany wybór?

- Ponieważ niemal wychowałem się w teatrze muzycznym, początkowo chciałem być śpiewakiem, wokalistą – opowiada. - Miałem dobry głos i chodziłem na lekcje śpiewu do różnych profesorów. Chwalili mnie, mówili, że mam słuch i predyspozycje w tym kierunku. Chciałem śpiewać, marzyłem o występowaniu w musicalach.

Igor uczył się śpiewu w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Zdawał też tam audycję (egzamin) przed ówczesnym dyrektorem Jerzym Gruzą.

- Mogłem tam pracować na stałe – dodaje. - Ale Gruza zaproponował mi, żebym przez pierwszy rok śpiewał w chórze. Później miałem zostać solistą. To mi się nie spodobało, miałem większe ambicje i obawiałem się, że mogę w tym chórze utknąć.

Zrezygnował i przez kolejne lata występował w teatrach dramatycznych w Słupsku, Radomiu i Elblągu.

- Pensje w teatrach są jednak kiepskie, a ja pomysłów na siebie miałem wiele. Ojciec podpowiedział mi, żebym spróbował pracy z teatrem obwoźnym – opowiada aktor. - Namówił mnie na przygotowanie bajki dla dzieci. Jeździłem z nią po szkołach, przedszkolach i zarabiałem. Do całego przedsięwzięcia zaprosiłem scenografa, miałem muzykę, zleciłem zrobienie lalek w profesjonalnej pracowni teatralnej.

I tak pierwszy spektakl dla dzieci miał swoją premierę w 1988 roku.

- To były przygody Kubusia Wszędobylskiego. Bardzo rezolutnego bohatera, który dawał sobie radę w różnych okolicznościach – opowiada Igor. - Wystawianie tych przedstawień dawało mi komfort finansowy. W teatrze grałem już dla przyjemności.

Ale teatr lalkowy dawał mu nie tylko dobry dochód, dawał też ogromną satysfakcję.

- Gdy dzieciaki słuchały, rozumiały przekaz i żywo reagowały, aż chciało się pracować – dodaje. - Zacząłem współpracować z kolegą i przygotowywać kolejne spektakle, kolejne tytuły, nowe lalki i scenografie.

Obok marionetek Igor pracował z pacynkami, maskami, kukiełkami.

- Rozwijałem się. Scenografie do spektakli projektował i wykonywał mi świetny scenograf – opowiada. - A to jest bardzo ważne, bo teatr lalkowy rządzi się swoimi prawami. Tutaj nie tylko scenariusz ma znaczenie. Pierwsze skrzypce gra forma plastyczna.

Bardzo ważna jest również muzyka. A tej jest sporo w spektaklach „Pacusia” dzięki Michałowi Makulskiemu z Pabianic. On komponuje i aranżuje cudowną muzykę. Zawsze trafia w przysłowiową „dziesiątkę”, oddając klimat przedstawień. Obwoźny charakter teatru też narzuca pewne ograniczenia. Jakie?

- W samochodzie muszą się zmieścić lalki, scenografia, oświetlenie i sprzęt nagłaśniający – wylicza. - Na miejscu trzeba wszystko rozstawić, a po spektaklu zapakować z powrotem. A mam sporo tego sprzętu, bo chcę, żeby spektakle były profesjonalne.

W swoim teatrze wszystko musi robić samemu.

Zanim Igor na stałe osiedlił się w Pabianicach, pracował w Łodzi, próbował też rozkręcić działalność w rodzinnych stronach na Śląsku. Niestety, Śląsk mocno go rozczarował. Wrócił z żoną do Łodzi. 10 lat temu kupili mieszkanie w Pabianicach i twierdzą, że to świetne miejsce do życia. W Pabianicach są zakochani, a Teatr „Pacuś” to już rodzinna firma.

- Już nie zatrudniam ludzi z zewnątrz. Zdarzało się, że po prostu ktoś taki kończył pracę, rzucał wszystko i go nie było. Nie dbał o lalki i sprzęt. A z żoną pilnujemy wszystkiego, jak się popsuje, od razu naprawiamy. To nasz wspólny teatr, o który dbamy i kochamy – tłumaczy.

Uczą poprzez emocje. Ich celem jest wzruszyć, czasem zasmucić, sprawić, że dziecko się śmieje, jest szczęśliwe.

– Obserwowanie tej najmłodszej publiczności jest po prostu cudowne. Te dzieciaki są takie chłonne, ufne, we wszystko wierzą. Teatr jest dla nich prawdziwą magią – zapewnia.

Ale żeby ta magia zadziałała, lalki muszą „ożyć”.

- Animacja nie jest prosta. Lalki nie będą się tak poruszać jak ludzie czy zwierzęta – tłumaczy. - Lalka żyje swoim życiem. Aktor musi więc stworzyć charakterystyczny dla każdej ruch, animację, głos, zbudować całą osobowość.

Jest co zrobić, bo lalek w „Pacusiu” jest ponad 140.

- Dokładnie ich nie liczyłem, ale mamy 14 spektakli i w każdym co najmniej 10 postaci – wylicza aktor. - Moja ulubiona to para mapetów kot i ufoludek. Czasem pojawiają się w kilku spektaklach z uwagi na tę moją sympatię.

Igor z teatrem jest częstym gościem w szkołach, przedszkolach i domach kultury w całym województwie. Czasem tylko (bo za daleko) odwiedza też Wrocław. Ulubiony spektakl?

- Nie mam takiego – ujawnia Igor. - Wszystkie traktuję jak moje dzieci, kocham te lalki i historie. Czasem coś zmieniam, dokładam. Te spektakle pracują całe życie. Fabuła jest taka sama, ale po tylu latach może pojawić się nuda. Wtedy trzeba pokombinować, coś dodać, zmienić. To bywa twórcze i rozwojowe.

Lalkarstwo to też spore aktorskie wyzwanie.

- Ja o dziwo upodobałem sobie postacie żeńskie i gram je w wielu spektaklach – opowiada pabianiczanin. - Bardzo to lubię. Wcielam się w Babę Jagę, babę ze wsi. Moją ulubioną jest postać dziewczynki ze spektaklu o niesfornej kózce. To zwyczajna dziewczynka, uwielbiam ją grać, jej tembr głosu, zachowanie. I pomimo, że z lalką na scenę wychodzi siwy facet, bo trzymam ją przed sobą, to dzieci zdają się tego nie dostrzegać. Wierzą w historię i postać. Reagują emocjami, śmieją się, denerwują, bywa, że krzyczą na złe postaci.