33-letni Robert to „człowiek orkiestra”, przemierza Europę na rowerze, rapuje i nagrywa płyty, a ostatnio zakończył zdjęcia do swojego filmu pt: „Proces”. Zawodowo bada ultradźwiękiem stalowe konstrukcje wiatraków prądotwórczych w Danii.

Wyprawa dla Milenki to osobiste wyzwanie pabianiczanina połączone z ideą niesienia pomocy. Dziewczynka cierpi na chorobę Niemmana Picka typu C, zwaną potocznie dziecięcym Alzheimerem. Potrzebne są ogromne pieniądze na leczenie i rehabilitację. Robert będziemy starał się je zdobyć.

Wystartuje 4 sierpnia z Turynu. Do Włoch poleci samolotem. Ze sobą zabierze rower, hamak i najpotrzebniejsze rzeczy, które pomieści w sakwach rowerowych. Planowany powrót to 18 sierpnia. Tego dnia na Lewitynie powitają go mieszkańcy, ludzie zaangażowani w zbiórkę oraz wspierający całe przedsięwzięcie prezydent Grzegorz Mackiewiczu i starosta Arkadiusz Jaksa.

- Serdecznie zachęcamy wszystkich, którzy otrzymali pisma z prośbą o wsparcie akcji, jak i tych, którzy chcieliby się do niej włączyć i wesprzeć Milenkę dokładając swoją cegiełkę do wyprawy Roberta – zachęca prezydent Grzegorz Mackiewicz. - My deklarujemy   wsparcie dla Roberta w trakcie całej drogi.

     Pabianiczanina wspiera również starosta pabianicki.

- Idea przemierzania Europy w celach charytatywnych, żeby pomóc rodzinie w walce z chorobą to piękny gest – mówi Arkadiusz Jaksa, sam zapalony rowerzysta. - Ujmujące jest w tej historii, że są ludzie z otwartym sercem, którzy chcą pomagać. Ogromny szacunek dla tych, co sami  wychodzą z takimi inicjatywami i potrafią budować coś tak pozytywnego. Dlatego wspieramy i będziemy kibicować tej wyprawie. A w sierpniu powitamy naszego bohatera w Lewitynie.

     Wyprawę będzie można śledzić w mediach społecznościowych Roberta.

- Będę dziękował wszystkim sponsorom i patronom akcji – dodaje pabianiczanin. - Ich loga będę miał na koszulce. Do mnie też  kiedyś wyciągnięto rękę więc jeżeli mogę pomóc to chętnie to zrobię. Już wcześniej organizowałem tego typu akcję. W ubiegłym roku przyjechałem z Norwegii, teraz pokonam drogę z Turynu przez Mediolan, Weronę, Triest, Zagrzeb i Wiedeń do samych Pabianic. Mam nadzieję, że podołam.

 Droga do zwycięstwa nie bywa usłana różami

I Robert doskonale o tym wie. 33-latek urodził się w mieście nad Dobrzynką, choć ma w sobie geny górala z Tatr. Jego świętej pamięci tata pochodził z Podhala.

- Miałem w swoim życiu bardzo mroczny okres – opowiada Robert. - Rozrabiałem. Mówiąc dyplomatycznie prowadziłem „hedonistyczny tryb życia”. Nie przeszkadzało mi to jednak w kontynuowaniu nauki, zdaniu matury, czy skończeniu studiów w Poznaniu.

Robert przywykł do podróżowania. Bywał często w rozjazdach, w dzieciństwie odwiedzając rodzinne strony taty.

- Wiedziałem, że świat nie kończy się na Pabianicach i chociaż zaczynam kochać to miejsce po czasie widzę, że ten region Polski boryka się z pewnymi ograniczeniami – dodaje. - Gdy znalazłem się w Poznaniu, to poczułem się trochę jak w innym świecie. To były też czasy piłkarskich zmagań na Euro 2012. Infrastruktura miasta się zmieniała. Robiło to na mnie mega wrażenie, czystość, piękny rynek.

Ale te okoliczności sprzyjały hulaszczemu trybowi życia.

- W taki sposób zakrzykiwałem siebie – mówi Robert.

5 lat temu pabianiczanin powiedział stop.

- Nie byłem zadowolony z życia i jakości moich relacji z ludźmi – opowiada. - To był ogromny wewnętrzny ból, który przypłaciłem prawie utratą życie. Wiem co to znaczy depresja.

Zaczęło się od odstawienia używek z alkoholem na czele, które rujnowały mu życie i zdrowie. Detoks  nie załatwił jednak problemu

– Wszystkie kłopoty, które przykrywałem zostały i trzeba było się z nimi zmierzyć na trzeźwo. A największą walkę każdego jest zmierzenie się ze samym sobą, poznanie siebie i własnych emocji – zwierza się.– Tego uczymy się jako dorośli ludzie już z bagażem doświadczeń i często traumami.

Taka walka trwała około 2 lat. Jak wspomina Robert pół roku było prawdziwym koszmarem. Miał depresję, nie wychodził z domu, a mieszka sam w Pabianicach. Przekroczył taki próg bólu, że powiedział sobie - „dosyć albo w jedną albo w drugą stronę”. Wtedy coś we nim pękło. Rozpoczął się niełatwy okres zmian i decyzji.

- To nie wyglądało tak, że wstałem następnego dnia i powiedziałem, jak piękny jest świat – tłumaczy. - Najpierw spojrzałem na to co jem. Postanowiłem lepiej się odżywiać, a mój organizm powoli zaczął mi za to dziękować. Zacząłem być aktywny fizycznie.

     Gdy widział, że poprawia się jego samopoczucie, nawet w niewielkim procencie, dodawał sobie kolejne zadania.

- Schudłem, moje ciało przestało być opuchnięte. Dorzucałem lodowate prysznice, ćwiczenia oddechowe – opowiada. - Zobaczyłem, że to w końcu ja sam mam wpływ na jakość mojego życia.

Małe „dziękuje”, a tak wiele zmienia

     Kluczem do sukcesu okazała się wdzięczność.

- Codziennie wieczorem robię sobie taki remanent dnia i w specjalnym dzienniku wypisuję to, za co jestem wdzięczy. To są prozaiczne rzeczy – opowiada Robert. - Na początku nie było to łatwe, ale zacząłem doceniać, że jestem zdrowy, że mimo dyskomfortu, który odczuwałem w danym momencie poszedłem na trening. To budowało też szacunek do siebie samego, że dałem radę.     Każdy  dzień to inne doświadczenia i sytuacje, ale pabianiczanin nie ma dnia, żeby czegoś nie zapisał.

 - Nauczyłem się w ten sposób nawykowego, pozytywnego myślenia. To tak jak z jedzeniem, gdy będę karmił mózg śmieciami, będę miał śmietnik w głowie. Jeżeli wytężam się, żeby poczuć prawdziwą wdzięczność to nawet jak spotykało mnie coś złego pisałem, że jestem wdzięczny za bolesne doświadczenia, bo są dla mnie okazją to zmiany i pracy ze sobą.

 „Odpuść, nie nadajesz się”, „Zostaw to, nie wchodź w tą sytuację” - tak mózg często nas oszukuje, sabotuje nasze plany i marzenia.

 - I gdy tak się dzieje biorę ten swój zeszyt wdzięczności, a mam ich już kilkanaście i czytam – opowiada pabianiczanin. - To ja to pisałem! - mówię do siebie. I tu cię mam. Czasem zapalnikiem jest wspomnienie, które sprawia, że nie chcesz wracać do przeszłości, że znasz cenę jaką za to zapłacisz.

Bywa, że nie ma drogi powrotu.

- Zmieniłem też swój stosunek do relacji z ludźmi, chcąc poprawić ich jakość. Ważne jest dla mnie okazywanie szacunku i uzyskiwanie go. Nie zawsze wszystkie rozmowy są przyjemne, ale chodzi właśnie o to, żeby rozmawiać bez negatywnych emocji – zapewnia Robert.

Z ultradźwiękiem na wiatraki

Zmiany w życiu pabianiczanina przyniosła również praca zawodowa. Ale ta droga też miała swoje zakręty.

- Gdy rzuciłem używki i zacząłem odbudowywać życie postawiłem wszystko na jedna kartę. Nie chciałem mieć pracy odpowiedzialnej, czułem, że muszę odpocząć psychicznie – opowiada Robert.

Jak postanowił tak zrobił. Pewnego dnia pojechał na rozmowę o pracę, w odpowiedzi na pierwsze lepsze ogłoszenie z OLX, do magazynu z ubraniami.

- Dałem CV już na miejscu – dodaje. - Po chwili zostałem wezwany przez prezesa, który zapytał jak z takimi kwalifikacjami się tutaj znalazłem.  Ale wyjaśniłem… że potrzebuję takiego rodzaju pracy. Wtedy postawiłem też wszystko na jedną kartę i całe oszczędności zainwestowałem w kursy poszerzające moje uprawnienia. Zaryzykowałem.

I tak pabianiczanin dzisiaj bada konstrukcje stalowe wiatraków prądotwórczych ultradźwiękiem w Danii. Sprawdza, czy te potężne wiatraki nie mają uszkodzeń. Wysyła wiązkę ultradźwiękową pod pewnym kątem i na podstawie odbić sygnału i obliczeń matematycznych namierza ewentualne dziury czy pęknięcia.

- Zdobyłem uprawnienia, tak zwanych badań nieniszczących w trzech metodach - wizualnej, magnetycznej i ultradźwiękowej. Teraz będę robił kolejny kurs – ultradźwięk 3D - opowiada.

Skąd taki pomysł?

- Kolega, który również miał problem z uzależnianiem i zmienił swoje życie zaczął pracować w Danii i po prostu mi go podrzucił – dodaje Robert. - Powiedział gdzie i co mam zrobić. Wszedłem w to.

Praca w Danii przyniosła Robertowi niezależność finansową i sporo wolnego czasu. Bo po przepracowanym miesiącu kolejne 4 tygodnie pabianiczanin ma wolne. To czas, w którym realizuje swoje pasje i kolejne wyzwania.

- Gdy sobie pomyślę, gdzie byłem trzy lata temu, a gdzie jestem teraz to widzę serię cudów – zapewnia. - Ile szczebli można przeskoczyć? Jak może zmienić się ciało, jak można rozwinąć się intelektualnie, jako osoba i zawodowo… to jest coś niesamowitego. Do dziś zaczepiają mnie sąsiedzi i przyznają, że trudno w to wszystko uwierzyć.

Rowerem przez Europę

 Robert jest pasjonatem rowerowych wypraw. Rok temu przejechał 2000 kilometrów z Norwegi do Pabianic. Jego wyprawa wspierała ojczyma bliskiego kolegi, który potrzebował pomocy po rozległym udarze.

 - Pomogłem potrzebującemu, ale to był też dla mnie test. Mogłem siebie sprawdzić i przy i okazji pomóc – opowiada. - To nie było proste i miałem chwile słabości. Mogłem liczyć tylko na siebie. Przejechałem. Wzmocniło mnie to bardzo.

Druga wyprawa, ta dla Milenki, zorganizowana jest już z większym rozmachem. Tym razem Robert o wsparcie poprosił urzędników i sponsorów.

- Ja i tak bym jechał – zapewnia. - Do końca życia będę tak podróżował. Lubię samotne wyprawy, bo większość życia nie potrafiłem przebywać sam ze sobą. Sporo ludzi ma z tym kłopot i wchodzi w bardzo toksyczne relacje. Od kiedy polubiłem swoje towarzystwo stwierdziłem, tak pół żartem pół serio, że super mi się ze sobą randkuje. To nawet bywa uzależniające… po prostu robię to na co mam ochotę. Ale oczywiście też doceniam obecność przyjaciół i bliskich.

Ten „Proces” nie ma końca
„Proces” to tytuł filmu, do którego Robert z przyjaciółmi właśnie nakręcił ostatnie ujęcia. W pierwszych scenach do jego mieszkania w Pabianicach pukają agenci, jest pościg. Robert uciekając wyskakuje z okna na pierwszym piętrze. Niestety nie uciekł daleko.

- Zostałem pojmany i doprowadzony przed sąd – opowiada. - Wynajęliśmy wnętrze Sądu Rejonowego Łodzi Widzewa, żeby nakręcić tą scenę. Zostałem wprowadzony jako oskarżony na salę. Sędzią też byłem ja, prokuratorem - ja, adwokatem również ja. To trochę jak w życiu, taka metafora. Kto z nas czasami się nie osądza, prokurator jest wewnętrznym krytykiem, rzadko kiedy się bronimy i wybaczamy sobie.

W procesie są dialogi, które nawiązują do tekstów teledysków z płyty Roberta, które przeplatają się w filmie ze scenami.

Jedna z „mocniejszych” scen została nakręcona na pabianickim cmentarzu.

 -  To był mój pogrzeb – opowiada Robert. - Zaprosiłem na niego  znajomych i również mamę. Tak pochowałem starego siebie.

To moment kulminacyjny filmu. Nie słychać w tle muzyki, jest tylko 6 minutowa rozmowa. Robertowi pytania zadaje przyjaciółka.  Robert ich nie znał, odpowiadał na żywo.

- To było bardzo naturalne i wstrząsające zwłaszcza dla mojej mamy, która widziała mnie w trudnym momentach i nie wiedziała jak mi wtedy pomóc  – wspomina. - To była taka metafora odnowienia duchowego.

Kręcenie zdjęć trwało niemal trzy lata.

- Schudłem do roli prawie 20 kilogramów, zapuściłem włosy i brodę – opowiada Robert. - Zmieniałem się do każdego teledysku.

Na początku projekt tworzony był we współpracy z łódzką filmówkę. Ale szybko dołączył do niego raper Krzysztof ESTE Łyszkowski, wspierając Roberta pomysłami i realizując produkcję.

- To była długa droga – opowiada Robert. - Miałem pomysł, ale obawiałem się czy podołam, czy znajdę pieniądze na to wszystko. Wtedy dostałem pracę w Danii i wkrótce zacząłem współpracę z Krzysztofem, który bardzo się zaangażował. Wokół projektu zebrał się też sztab fantastycznych ludzi.

 Premiera „Procesu” zaplanowana jest na 4 października w Łodzi, ale projekcje będą również w pabianickich kinach.

 - Chciałby wyjść z tym do młodzieży – mówi. - Inspiracją do filmu była moje płyta „Jad” opowiadająca o osobistym, życiowym procesie. Chciałem muzykę ubrać w obraz.
     33-latek rapuje od 2007 roku. Wydał już trzy płyty.

- Warto żyć dla idei a nawet za nią umierać – zapewnia Robert. - Już mam nowe pomysły. „Proces” był tylko preludium dla kolejnych projektów. Tym co robię chciałem też promować nurt „Polak 2.0”. To nowa generacja ludzi, którzy się rozwijają, poprawiają jakość swojego życia. Może wkrótce będzie wstyd być „Polakiem 1.0”, który wypija 8 żubrów przy grillu w weekend.