Pan Sławomir wyszedł 2 lipca około godz z 20.30 z dwoma amstaffami, 6-letnią Tequilą i 5-letnim Bąblem, na wieczorny obchód po okolicy. Chwilę później rozegrał się koszmar.

- Poszliśmy drogą, która oddziela teren zabudowany od lasu. Psy prowadziłem na 10-metrowych smyczach. Gdy byłem około 50 metrów od zabudowań, padły strzały – opowiada mieszkaniec Wincentowa. - Przewróciłem się na ziemię, a wystraszone psy wyrwały się i uciekły.

Po chwili padł kolejny strzał, a po nim rozległ się przeraźliwy pisk Bąbla.

- Leżałem w bezruchu na ziemi. Te strzały były tak blisko, że myślałem, że ktoś strzela centralnie do mnie. Po kolejnym huku wycie psa ucichło, tak jakby ktoś go dobił. Po chwili usłyszałem trzask drzwi samochodu i odjeżdżające z impetem auto – wspomina pan Sławomir.

Mężczyzna zerwał się z ziemi i ruszył w kierunku pobliskiej drogi. Tam zobaczył odjeżdżający, czarny samochód (marka do wiadomości redakcji).

- Za kierownicą siedział starszy mężczyzna. Zdążyłem zapamiętać numer rejestracyjny samochodu – opowiada.

Gdy wszystko ucichło, spłoszona Tequila wróciła do swojego opiekuna. Bąbel przepadł jak kamień w wodzie. Pan Sławek czym prędzej zadzwonił pod numer 112 i zaalarmował rodzinę.

- Wraz z córką, nie czekając ma przyjazd policji, ruszyliśmy na poszukiwania psa. Po godzinie od telefonu pod 112, przyjechał radiowóz. Dalej szukaliśmy Bąbla z funkcjonariuszami – wspomina.

Około godziny 22.00 w pobliżu miejsca zdarzenia ponownie pojawił się czarny samochód. Policjanci zatrzymali auto, wylegitymowali kierowcę i przeszukali pojazd. Ubiór i wyposażenie właściciela samochodu wskazywało, że jest myśliwym, jednak broni w aucie nie znaleziono. Ów człowiek tłumaczył, że o strzałach poinformowała go córka, więc przyjechał sprawdzić, co się stało. 

- Motał się w zeznaniach. Mimo to, z powodu braku jakichkolwiek śladów, odjechał, a policjanci uznali, że nic więcej nie mogą zrobić. Poinformowano nas, że spiszą protokół i przekażą go dzielnicowemu – mówi pan Sławomir.

Rodzina z Wincentowa ukochanego, czworonożnego przyjaciela szukała aż do świtu. Niestety, bezskutecznie.

Pies dowodem w sprawie

Następnego dnia rano żona pana Sławomira zadzwoniła do miejscowego dzielnicowego, by zapytać o postępy w sprawie.

- Najpierw usłyszałam, że o niczym nie wie. Później, że odbywało się w naszym rejonie polowanie, co było niemożliwe, bo nie odnotowano tego w księdze polowań. Ostatecznie policjant stwierdził, że to pewnie petardy, które wybuchły na polu, że odstraszyć dziki – mówi pani Izabela. - Może jako kobieta się na tym nie znam, ale mąż służył w wojsku i potrafi odróżnić wystrzał petardy od wystrzału broni. Zasugerowano mi, że bez dowodów, czyli ciała psa i nabojów, nie można nic zrobić.

Po nagłośnieniu zdarzenia w mediach społecznościowych w pomoc rodzinie z Wincentowa włączyło się wielu ochotników. 3 lipca zjechali się nawet ludzie z Łodzi, wyposażeni w quady, dzięki którym można było dostać się w trudno dostępne miejsca. Las przeczesywano do 1-2 w nocy, ale po psie nie było ani śladu. W internecie zamieszczano kolejne apele o pomoc. Przyszło wiele anonimów, w których sugerowano, kto stoi za zniknięciem psa. Przełom przyszedł kolejnego dnia. 4 lipca pan Sławomir wybrał się w feralne miejsce po raz kolejny.

- Nie łudziłem się, że znajdę psa żywego. Zabrałem ze sobą Tequilę z nadzieją, że wywęszy miejsce, gdzie jest Bąbel. Gdy dochodziłem do furtki na tyłach domu, doznałem szoku – opowiada.

Stał tam poraniony Bąbel, przywiązany do ogrodzenia sznurkiem do snopowiązałki. Pan Sławomir zabrał pupila do weterynarza. Obdukcja była jednoznaczna - rany postrzałowe z broni gładkolufowej. W niektórych miejscach w ciele psa utkwił cały śrut. Część pocisków rykoszetowała, raniąc dotkliwie jego łapy.

- Okoliczności jego odnalezienia są bardzo dziwne. Nie wiemy, kto go przywiązał i czym się kierował – zastanawia się właściciel Bąbla. - Po udostępnieniu informacji o tym zdarzeniu i prośbach o pomoc w ustaleniu sprawcy dostaliśmy mnóstwo wiadomości od osób, których pupile, szczególnie psy, zostały postrzelone lub zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Od starszych mieszkańców naszych okolic wiemy, że ten proceder trwa regularnie od 30 lat. Za każdym razem sprawa rozchodzi się „po kościach”. Policjanci zasugerowali nam, żebyśmy na nic się nie nastawiali, bo „to tylko pies” i że gdybym to ja został ranny, postępowanie w sprawie zostałoby wszczęte - twierdzi pan Sławek.

Na Ajtnerów padł blady strach. Przestali zapuszczać się w las w obawie o zdrowie i życie swoje oraz swoich zwierząt.

- Nasi najbliżsi chodzili do niedawna z psami na spacery po okolicy. Drogą, przy której wszystko się wydarzyło, spacerują matki z małymi dziećmi. Czy musi stać się prawdziwa tragedia, by ktoś zabrał się za tę sprawę? - zastanawiają się mieszkańcy Wincentowa.

Poszkodowana rodzina złożyła do Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Podwójny szczęściarz

5-letni Bąbel to Amerykański Stafford Terier. Tak jak jego kompanka Tequila, jest bardzo łagodnym psem. Rasa ta nie znajduje się na żadnej, oficjalnej liście ras niebezpiecznych. Czworonogi wychowują się z dziećmi, nie przejawiają agresji do obcych.

- Sąsiedzi z daleka wyciągają do nich ręce na powitanie, a psy biegną do nich po głaski – zapewniają właściciele. –Bąbel to już w ogóle kanapowiec i miziak.

Gdy Ajtnerowie wzięli Bąbla do domu, wcale nie było tak kolorowo.

- Pies pochodzi z pseudo hodowli. Pewnie gdyby nie trafił do nas, czekałaby go śmierć – wspomina pani Iza. - Weterynarze sugerowali nam eutanazję. Tomografia pokazała, że Bąbel ma ucisk na rdzeń kręgowy, który powiększał się wraz ze wzrostem. Mówiono nam, że pies nie dożyje pół roku.

Z pomocą przyszła dopiero doktor Paulina z lecznicy w Dobroniu.

- Powiedziała, że nie odpuści i Bąbel będzie żył. Wdrożyła skuteczne leczenie i pies stanął na łapy – mówi pan Sławomir. - Bąbel wymaga stałej opieki lekarskiej. Ma niedowład przednich łap, powłóczy nimi. Dłuższy spacer kończy się ranami. Ma również problemy z koordynacją ruchową. Jest bardzo spokojny i posłuszny. Do weterynarza wchodzi, jako jeden z niewielu pacjentów, bez kagańca i cierpliwie przyjmuje zastrzyki. Tyle przeszedł w swoim życiu i jeszcze teraz spotkała go taka trauma. Nasze psy nie dochodzą po tym wszystkim dalej, jak do rogu domu. Po prostu się boją.

Do czasu publikacji nie otrzymaliśmy od policji wiadomości o postępach w sprawie. 

AKTUALIZACJA

19 lipca KPP w Pabianicach przysłała do naszej redakcji oświadczenie. Można je przeczytać TUTAJ.