O burzliwych wydarzeniach w kraju i Europie pabianiczanie dowiadywali się głównie z gazet sprzedawanych w budce na Placu Dąbrowskiego (Starym Rynku). Dowożono je popołudniu – z Łodzi. W pierwszych dniach listopada 1918 roku gazety pisały o rychłym końcu wielkiej wojny w Europie. Pabianiczanie mogli przeczytać, że: pruscy żołnierze wycofują się z ziem polskich, bez walki oddając broń i naboje. Ludność niemiecka prosi, by traktowano ją neutralnie, Śląsk chce być polski, Józef Piłsudski został okrzyknięty  wodzem polskich sił zbrojnych, w Rosji rozgorzała wojna domowa, w Berlinie robotnicy opanowują miasto, a w Warszawie trwają rozruchy bolszewickie, żydowskie i narodowe. Pisano, że bojówki młodych warszawiaków zmuszają niemieckich żołnierzy, by zdejmowali czapki przed Polakami. „Dziennik Polski” donosił, iż podczas jednej z takich prób przymuszenia Niemców do pokory, uderzony w twarz pruski żołnierz zastrzelił robotnika Majchrzaka.

Gazety wzywały do odsieczy dla Lwowa, wściekle atakowanego przez ukraińskich nacjonalistów i bolszewików. „W Krakowie do formowanych polskich pułków zgłosiło się kilku włoskich oficerów, służących dotychczas w armii austriackiej. Włosi chcą walczyć dla Polski!” – pisała prasa.

Tymczasem w Pabianicach wciąż panowali okupanci - Prusacy.

W gmachu przy ulicy Zamkowej stacjonowali „huzarzy śmierci” - elitarna jednostka pruskiej kawalerii, osławiona m.in. podczas wojen napoleońskich. Husarzy ci nosili na czapkach trupią czaszkę. Przed ich koszarami stały uzbrojone warty i armaty.

W piętrowym budynku po czteroklasowej szkole elementarnej przy ulicy Skromnej 1 (dziś ul. Wyszyńskiego) i pobliskich domach familijnych stacjonowała pruska piechota. Żołnierze mieli karabiny maszynowe, co mocno studziło zapał pabianickich patriotów gotujących się do rozbrojenia okupantów.

Ponieważ w mieście wrzało, zawiązywały się partyjne komitety wyzwolenia, a młodzież zwoziła broń, burmistrz Pabianic - Aleksander Orłowski, obawiał się krwawych zajść, jak w Warszawie. „Gazeta Łódzka” pisała: „Pan Orłowski zwrócił się do komendy w Łodzi z prośbą o nadesłanie posiłków wojskowych celem zabezpieczenia porządku w mieście, gdyż wobec agitacji lewicowych żywiołów wywrotowych zachodzi obawa zajść ze strony zbrodniczych jednostek podburzających masy”. Ale prusacy nie przysłali posiłków. Pospiesznie pakowali manele i szykowali się do ucieczki.

Bieda w każdym kącie

Nad Dobrzynką porażała skala nędzy. Dwie trzecie pabianiczan narzekało na głód, co drugie mieszkanie nie było ogrzane. 3.000 ubogich mieszkańców miasta dostawało bony na obiady (zupę z kromką chleba) wydawane w ulicznych kuchniach. Komitet Amerykański przysłał do Pabianic dary: 120 worków mąki, 150 skrzyń mleka, 9 skrzyń konserw, 20 skrzyń smalcu. Wszystko to rozeszło się w pół godziny. W 1918 roku na jednego mieszkańca przypadało zaledwie 15 funtów ziemniaków. Cukru, za który już w czerwcu wzięto pieniądze z góry, nie dowieziono. Szerzyła się lichwa, paskarstwo i spekulacja. W magazynach żywności codziennie ujawniano kradzieże i nadużycia. Porządku w mieście pilnowało 41 policjantów.

Nadzieją na lepsze życie mogła być praca zarobkowa, ale okupant unieruchomił fabryki włókiennicze, wywożąc z nich maszyny, urządzenia, a nawet surową bawełnę.

Stały dwie wielkie fabryki, 7 parowych farbiarni tkanin, 2 garbarnie, fabryka mebli, fabryka chemiczna, stolarnia, papiernia i młyn. Po wybrukowanych ulicach kursowały tramwaje i dorożki. Nie było wodociągu i kanalizacji. Pomyje i fekalia wylewano do cuchnących rynsztoków. W Pabianicach doliczono się 5 aptek, 3 szpitali i przychodni dla chorych wenerycznie. Był przytułek dla starców i schronisko dla sierot. Dla biednych i bezdomnych urządzano noclegownie. Zanim bezdomny dostał koc, był kąpany i odwszawiany. Dostawał też skromny przydział jedzenia. 750 rodzinom żołnierzy-rezerwistów magistrat wypłacał zapomogi.

Prąd do oświetlania zaledwie kilku ulic w centrum Pabianic i co zamożniejszych domów miasto kupowało od dwóch firm (Kruschego i Endera oraz Kindlera), by następnie sprzedawać z zyskiem abonentom. Główne ulice były wybrukowane, a chodniki wyłożone betonowymi płytami lub polnymi kamieniami.

Jak nie umrzeć na ospę?

Pabianiczan zabijały choroby. Najgroźniejsze były: tyfus i ospa. Już w 1916 roku władze niemieckie zarządziły obowiązkowe szczepienia przeciwko ospie, tyfusowi i cholerze. Dwa lata później wydano rozporządzenie o zaszczepieniu przeciwko cholerze właścicieli i pracowników piekarń, jatek mięsnych, masarni i tanich kuchni.

W czerwcu 1918 roku burmistrz Orłowski wydał zarządzenie o karaniu tych mieszkańców, którzy będą próbowali uchylić się od szczepień przeciwko ospie. Ustanowiono też przepisy sanitarne. Zarządzono, że latem chodniki mają być polewane wodą i zamiatane - do godziny 19.00. Zimą do 8.00 chodniki mają być wyczyszczone ze śniegu i błota. Tak samo rynsztoki i mostki. Latem co dwa tygodnie rynsztoki posypywano wapnem.

Według przepisów sanitarnych, na wolnym powietrzu nie wolno było pracować chorym na trąd i choroby zakaźne.

Zakazano sprzedawania pod gołym niebem świeżego i wędzonego mięsa, kiełbas, ryb, masła, smalcu, pieczywa, lodów, wody sodowej, wódki, mleka i sera. Bez dachu nad stoiskiem wolno było sprzedawać: cygara, papierosy, wódkę, wino i piwo w zakrytych butelkach, świeże owoce, włoszczyznę, cukierki, czekoladę, gałgany, karty do gry.

Aby poprawić stan sanitarny miasta, zbudowano kanał odprowadzający ścieki fabryczne i miejskie. Pieniądze na to dały trzy firmy: Towarzystwo Akcyjne Krusche i Ender, Towarzystwo Akcyjne R. Kindler oraz firma Oskar Krusche i Fiedler.

Szerzyły się także choroby weneryczne. Powód? W Pabianicach gwałtownie przybyło prostytutek. Wiele kobiet tylko w ten sposób potrafiło utrzymać rodzinę. W archiwach policyjnych z 1917 roku zarejestrowano 96 prostytutek, w rok później – już 221. Ale nierządnic było znacznie więcej. Świadczą o tym statystki pacjentów szpitala wenerycznego. W pierwszych miesiącach 1918 roku leżało tam 26 zarażonych, osiem miesięcy później – już 218 pacjentów.

Ratunek w łaźni

Na przełomie lat 1917 i 1918 liczba pabianiczan chorych zakaźne drastycznie wzrosła. W Szpitalu miejskim leżały 244 osoby chore na tyfus plamisty, 29 chorych na tyfus brzuszny, 16 na tyfus powrotny, 44 na dyzenterię (biegunkę z krwią), 6 na szkarlatynę. Spośród nich 29 osoby zmarło na tyfus, a 10 na dyzenterię. Dwa ambulatoria udzielały pomocy najbiedniejszym. Korzystało z niej rocznie 4.444 osób.

Aby powstrzymać zarazę, specjalnie zadania dostała Ochotnicza Straż Pożarna. Strażacy musieli opróżniać szamba wszędzie tam, gdzie właściciele domów nie dopełnili obowiązku. Dla biednych pabianiczan wyznania chrześcijańskiego urządzono myjnię. W poniedziałki i piątki trzeba było płacić tam 25 fenigów za mycie się dorosłego i 10 fenigów za dziecko. W pozostałe dni łaźnia była bezpłatna. Miasto fundowało mydło i wapno do oczyszczania mieszkań. Żydom zezwolono na urządzenie kuchni rytualnej i postawienie nowych prysznicy.

W kąpielowi miejskiej myli się nie tylko prawi pabianiczanie (8.956 osób rocznie), ale i więźniowie (1.517). Przychodzili tam również żebracy (1.374). W tym czasie w zakładach kąpielowych firmy Krusche i Ender wykąpało się 29.057 osób, a w żydowskiej mykwie - 20.512 osób.

Mimo starań, pabianiczanie umierali zbyt wcześnie. Tylko w okresie od kwietnia 1917 roku do maja 1918 roku zmarło: 983 chrześcijan i 135 wyznawców judaizmu. Liczba urodzeń była dramatycznie niska: 499 chrześcijan (Polaków, Niemców i Rosjan) i 186 Żydów. Skutkiem tego Pabianice, które przed wybuchem pierwszej wojny światowej liczyły 57.347 mieszkańców, z wojny wychodziły jako miasto znacznie mniejsze (38.000 mieszkańców).