Miasteczko Pabianice zamieszkane jest w większej części przez Niemców. Również i w okolicy napotykamy wsie, gdzie po polsku rozmówić się nie da rady. Tylko po niemiecku. Ci germańscy osadnicy nazywani są przez lud prosty Olendrami, a wsie przez nich zamieszkane - koloniami. Drugą kategorię mieszkańców stanowią mieszczanie Polacy, trudniący się rzemiosłami i rolnictwem, a trzecią kategorię - Żydzi, zajęci handlem i fabrykami.

Wszelako najlepiej prosperują fabryki w rękach Niemców, a nowe niemieckie przybywają corocznie. Głównym produktem tu wyrabianym są tkaniny bawełniane i wełniane, a najznaczniejsza fabryka wyrabia rocznie towaru przeszło za milion złotych polskich. 

Pabianice to porządnie zabudowane, czyste i wesoło oku się przedstawiające miasteczko, o dwie mile poza Łodzią położone. Liczy ono sobie do 6.000 ludności i jest otoczone parowymi kominami, podobnie jak Zgierz, Ozorków i Aleksandrów – pisała „Gazeta Warszawska”.

***

Ciesząc się z rozlicznych farbiarni nad Dobrzynką, trzeba dotknąć kwestii ważniejszej bez porównania niż wszystkie fabryki, bo dotyczącej zdrowia i życia mieszkańców Pabianic. Rzecz polega na tym, że jedna z wspomnianych farbiarni jest wystawiona nad rzeką powyżej miasta, gdzie ciągły ściek zużytej farby wpada do rzeki.

Właściciel farbiarni, dbając o własną tylko wygodę i korzyść, w tejże samej rzece płucze wszelkie materiały farbowane. Skutkiem tego woda w Dobrzynce przez środek miasta płynącej zawsze prawie jest zabarwiona, a dno jej na tej przestrzeni pokryte warstwą szaro-zielonego iłu, powstałego z pomieszania najrozmaitszych barwników.

Wody tej wszyscy mieszkańcy Pabianic używają do gotowania pokarmów, trując się pomału. Wiadomo bowiem, jak szkodliwe są niektóre farby, szczególnie arszenikowe, ołowiowe i miedziowe. Dłuższe używanie owych trucizn musi w końcu sprowadzić najrozmaitsze dolegliwości, osłabić organizm człowieka i przyspieszyć śmierć – pisała „Gazeta Warszawska”.

***

Fabrykanci w Pabianicach zarządzili wydawanie robotnikom gorącej herbaty, którą gromadzą w kotłach na ten cel urządzonych. Szpital choleryczny już budować ukończono. Magistrat Pabianic wystąpił do władz powiatowych z prośbą o zatwierdzenie etatu dla wiejskiego felczera, projektując dla niego roczną pensję w kwocie 150 rubli.

W tych dniach rozpoczęte będą roboty przy budowie murowanego schronienia starców i kalek. Koszty pokrywają pabianiccy fabrykanci. Nie rusza natomiast sprawa budowy kościoła na Nowym Mieście – pisała „Gazeta Warszawska”.

***

W Pabianicach grasuje ospa. W ostatnich czasach zmarło tam 6 osób także na cholerę, dość zwykłą w porze letniej. Najwięcej jednak daje się ludności we znaki gorączka połogowa; w ciągu kilku minionych miesięcy zmarło w Pabianicach około 40 kobiet na tę chorobę. 8 sierpnia odbyło się aż 18 pogrzebów, co dowodzi znacznej śmiertelności w miasteczku – pisała „Gazeta Warszawska”.

***

Z Pabianic donoszą, że po długich oczekiwaniach w lipcu roku bieżącego będzie otwarta stacja telegraficzna. W tym celu wynajęto już na lat pięć lokal kosztem miejscowych fabrykantów. Narzędzia i przybory telegraficzne przywieziono furgonem. Oczekują odbioru na miejscowej poczcie. Gdy stacja ruszy, będzie możliwość wysłania depeszy do Warszawy, a nawet Berlina i Rygi – pisała „Gazeta Warszawska”.

***

W mieście fabrycznym Pabianicach jest do wydzierżawienia browar – murowany, z wszelkimi porządkami i dogodnościami, w stanie jak najlepszym, po korzystnych warunkach. Browar daje zatrudnienie jedenastu osobom, nie licząc wozaków dostarczających piwo do szynków okolicznych. Wiadomo nam, że o wydzierżawienie browaru wystąpiła wdowa po właścicielu – pisał „Kurier Warszawski”.

***

Ludność miejscowa składa się przeważnie z przybyszów wiejskich, pracujących w pabianickich fabrykach. Nie przywykła ta ludność do konsumpcji mięsa, które spożywa raz na tydzień lub w święto - czego najlepszym dowodem jest fakt, iż w roku spożywa się tutaj na jedną osobę zaledwie 27 funtów mięsa – pisał „Kurier Warszawski”.

***

Przyjechał do Pabianic reprezentant Towarzystwa Belgijskiego trudniącego się przeprowadzaniem linii kolei konnej z Łodzi do Pabianic. Towarzystwo to posiada dziś tramwaje konne w Warszawie. Jednakże reprezentant Belgów natrafił na dziwną obojętność ze strony fabrykantów pabianickich. Ci bowiem po ścisłym obliczeniu doszli do wniosku, że tramwaje konne nie zastąpią kolei. Lepiej więc wyczekiwać kolei. Tym sposobem cały projekt kolei konnej jest zaniechany.

Tramwajów zatem nie mamy, lecz za to doczekaliśmy się naprawy szosy między Pabianicami a Łodzią. W dziury na drodze usypano kamienie z ziemią. A że dziury były głębokie, roboty ciągnęły się miesiącami.

Narzekamy teraz wszyscy na inną plagę, a mianowicie napady bandyckie powtarzające się po drogach nie tylko bocznych, ale i traktach głównych, a nawet na szosie z Pabianic do Kalisza. Z początku myślano, że rabusie rekrutują się z robotników wydalonych z fabryk z powodu zmniejszenia produkcji. Przypuszczenie okazało się mylne, gdyż żadnego zredukowanego robotnika straż ziemska po napadzie nie pojmała. Następnie mówiono coś o sprawstwie Cyganów, a to z powodu schwytania kilkunastu członków cygańskiej bandy wędrownej. Same napady nie są gromadne i jakiejś organizacji między łotrami nie widać. Strażnicy ziemscy Cyganów już nie podejrzewają.

Nam się zdaje, a opieramy przypuszczenia na kilku faktach, iż napadami trudnią się niektórzy koloniści, posiadacze niewielkich kawałków gruntu, a także robotnicy wypędzeni z fabryk, nie z powodu braku roboty, ale z przyczyn lenistwa, pijaństwa i złego prowadzenia” – pisał „Dziennik Łódzki”.

***

W Pabianicach żona robotnika - Anna Szwarc, w tych dniach wydała na świat trojaczki. Jednakże tylko jedno dziecko zostaje przy życiu.

Od dawna w mieście daje się we znaki brak doktora wolno praktykującego. Jest wprawdzie doktor miejski, lecz wobec nałożonych na siebie obowiązków, nie wszystkim żądaniom sprosta. Wzywa się go bowiem również do stu mniejszych wsi wokół Pabianic. Doktór miejski dwa razy tygodniowo jeździ także do Rudy Pabianickiej na cały dzień, aby tam udzielać porad. Nadto jest lekarzem kilku fabryk miejscowych.

Nadmienić wypada również, iż Pabianice nie posiadają stałego weterynarza, jego czynności bowiem i pensję zabiera doktor miejski. O leczeniu chorego bydła mowy tu być nie może, bo lekarz miejski ogranicza swą działalność weterynaryjną na wydawaniu świadectw urzędowych na bydło przeznaczone na rzeź - pisał „Kurier Codzienny”.