O zamiarze sprowadzania kilku cygańskich rodzin mieszkańcy Pabianic dowiedzieli się latem 1951 roku. Znienacka. Nikt nie pytał, czy chcą mieć za sąsiadów smagłych mężczyzn w dużych czarnych kapeluszach i wróżące z dłoni kobiety w kolorowych sukniach. Decyzja zapadła w Łodzi. „3 lipca Wojewódzka Rada Narodowa powzięła uchwałę w sprawie Cyganów” – podała gazeta „Express Ilustrowany” z 8 lipca 1951 roku. „Otrzymali oni w Pabianicach przy ulicy Wiejskiej 40 duży plac, na którym staną drewniane domki dla 32-osobowej grupy cygańskiej”.
Gazeta tłumaczyła, że „Państwo Ludowe zaopiekowało się Cyganami na równi z innymi członkami społeczeństwa. Wielu z nich pracuje już w przemyśle, dzieci chodzą do szkoły, każdy Cygan ma prawa i przywileje pełnowartościowego obywatela. Większość jednak nie porzuciła jeszcze koczowniczego trybu życia i nadal żyje w wiekowych przesądach. Ostatnio jednak znalazło się kilku bardziej uświadomionych, postępowych Cyganów, którzy skupili wokół siebie większą grupę ludzi, skłaniających się ku stabilizacji życia”. To właśnie ci „postępowi Cyganie” mieli zamieszkać w Pabianicach.
Pracowici jak… Cyganie?
Według „Expressu”, Cyganie którzy dotychczas unikali stałych zajęć, chcieli ciężko pracować w zakładzie bielenia kotłów. Taki zakład obiecały im zbudować władze województwa. „Cyganie kotlarze będą mieli pracy pod dostatkiem, bo jedyna dotąd spółdzielnia kotlarska w Łodzi ma zamówień więcej niż może wykonać” – pisał „Express”. „Wszystkie instytucje i przedsiębiorstwa państwowe obowiązane są dawać Cyganom zlecenia na prace kotlarskie, które są głównym ich zawodem. Aby ułatwić kotlarzom zorganizowaną pracę, z pomocą przychodzi Związek Branżowy Metalowo-Drzewny, który zajmie się stroną handlowo – buchalteryjną”. Na początek władze województwa nakazały pabianickiem Zakładom Mięsnym, by zlecenia bielenia kotłów do wędlin powierzali wyłącznie Cyganom.
Na przeznaczonym dla Cyganów placu przy ulicy Wiejskiej 40 (róg Wileńskiej), gdzie dziś stoją czteropiętrowe bloki Pabianickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w 1951 roku bawiły się dzieci z rodzin robotników. W drewnianym baraku ulokowano przedszkole. Prowadziło je Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy wsparciu Zarządu Miejskiego Ligi Kobiet – pisała lokalna prasa. Panie z Ligi Kobiet uszyły dzieciakom fartuchy, ręczniki, ścierki i firanki, a Komitet Opiekuńczy z Zakładów Przemysłu Chemicznego (późniejsza Polfa) podarował malcom 14 i pół kilograma wełny na sweterki oraz 40 kg cukru.
W powojennej biedzie trudno było odziać, wykarmić i otoczyć opieką wszystkie pabianickie dzieci.
Zwłaszcza te, których rodzice pracowali w fabrykach na trzy zmiany. Do przedszkola przy Wiejskiej, gdzie dwie kucharki codziennie gotowały obiady, rodzice chętnie przyprowadzaliby dużo więcej pociech niż budynek mógł pomieścić. Prasa pisała: „W ciągu zaledwie kilku dni 1951 roku do nowego przedszkola TPD przy ulicy Wiejskiej zgłoszono 100 dzieci robotników”. W kolejce do pokoiku kierowniczki placówki stało kilkadziesiąt matek i ojców.
Przedszkolny plac zabaw był skromny: dwie piaskownice i sześć ławeczek. To tutaj miały stanąć domki dla Cyganów. O sprowadzenie na ulicę Wiejską czterech drewnianych baraków mieszkalnych usilnie zabiegały władze Pabianic. Długie drewniane budynki były darem zachodnich aliantów. Podczas wojny w takich barakach stacjonowali amerykańscy żołnierze. Władze miasta szykowały plan odprawienia przedszkolaków z Wiejskiej do innych placówek nad Dobrzynką.
„Nie chcemy ich!”
Wieści o Cyganach, którzy mieliby zamieszkać pod Strzelnicą wstrząsnęły miastem. Siedemdziesiąt lat temu nad Dobrzynką Cyganie uchodzili za złodziei, oszustów i koniokradów. W dość powszechnej opinii pabianiczan, zamiast pracować, Romowie woleli ucztować przy ognisku, pić wino, tańczyć i grać na skrzypcach. Taki wizerunek Cyganów ukształtował się w latach międzywojennych, gdy tabory regularnie rozbijały obóz pod miastem. Latem 1935 roku nędznie odziani przybysze w czarnych kapeluszach obozowali przy młynie parowym Spójnia na Zielonej Górce. Zabawili kilka dni, wyprawiając weselisko. Po uroczystościach, uczcie i tańcach do białego rana Cyganie szybko zwinęli obóz i zniknęli.
Fakt ten odnotował dziennik „Echo” pisząc: „Aliści w kilka dni po ich odjeździe mieszkańcy posesji leżących w pobliżu obozu cygańskiego stwierdzili, że padli ofiarą kradzieży. Między innymi okradziono współwłaściciela młyna Spójnia, pana Kwirama. Ponadto cały szereg wieśniaków, mieszkańców wsi, przez które przeciągał obóz cygański zameldowało o kradzieży koni z ich zagród. Sprawcami tego niechybnie byli Cyganie. Za uciekającą bandą Cyganów policja wszczęła energiczny pościg i w rezultacie obóz zatrzymano. Okazało się jednak, że są tam same kobiety, podczas, gdy mężczyźni zdołali się ulotnić. Policja nie złapała złodziei”.
Choć podczas okupacji hitlerowcy masowo mordowali Cyganów, zła opinia przetrwała.
Pabianiczanie bali się sąsiedztwa „obcych”. Uważali, że natury Cyganów nie zmieniła nawet wojna z obozami zagłady. Dlatego latem 1951 roku do komendy Milicji Obywatelskiej, urzędów państwowych i dyrekcji tutejszych fabryk wpływały pisemne skargi i protesty. Osiedlaniu Cyganów przy ulicy Wiejskiej sprzeciwiali się zwłaszcza robotnicy i rzemieślnicy, mieszkańcy domów przy ulicach Wiejskiej, Wileńskiej i Moniuszki oraz matki i ojcowie małych dzieci. „Nie chcemy ich koło naszych domów, boimy się o nasze dzieci, nasze żony i nasz dobytek” – głośno protestowała załoga państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego (dawniej Krusche i Ender).
U kotlarzy i nożowników
Z opinią robotników musiały się liczyć „robotnicze władze” Pabianic. Ale nie do tego stopnia, by zrezygnować z osiedlenia Cyganów przy Strzelnicy. Protesty mieszkańców władze próbowały wyciszyć, a prowodyrów nastraszyć. Jeszcze w sierpniu i wrześniu 1951 roku „bezpieka” przesłuchała co najmniej ośmioro pabianiczan, którzy podpisali się pod pismami w sprawie sprowadzenia Cyganów na Wiejską. Grożono im utratą pracy, eksmisją z mieszkania albo aresztowaniem.
W grudniu delegacja partyjno-społeczna Pabianic pojechała do Tuszyna, gdzie tamtejszych Cyganów udało się zagonić do bielenia kotłów. Tuszyn miał być przykładem dobrosąsiedztwa, miał też przekonać pabianiczan do Cyganów. Śladem delegacji partyjno-społecznej poszedł „Dziennik Łódzki”, który 19 grudnia 1951 roku opublikował artykuł pod obiecującym tytułem: „Cyganie pracują”. „Spółdzielnia Kotlarz uruchomiła w Tuszynie - Lesie punkt usługowy zajmujący się m.in. bieleniem kotłów cyną” – pisał „Dziennik”. „Obsadę tego punktu stanowi 19-osobowa grupa doskonałych fachowców w tej dziedzinie - Cyganów. Grupa ta wywodzi się spośród 76 Cyganów zamieszkałych w Tuszynie - Lesie, pozostając pod kierownictwom Trojana Kwieka. W skład grupy wchodzą Cyganie pochodzący z Polski, Węgier i Rumunii. Spółdzielnia Kotlarz, która zaktywizowała zamieszkałych w Tuszynie Cyganów, umożliwiając im prace w ich specjalności, może w swoich punktach usługowych zapewnić pracę jeszcze wielu Cyganom”.
Sielski obrazek z Tuszyn - Lasu nie przekonał pabianiczan.
Uparcie protestujący mieszkańcy miasta wskazywali na liczne w okolicy przypadki niepowodzeń w osiedlaniu Cyganów. Wkrótce władze Pabianic wysłały partyjnego obserwatora do Rudy Pabianickiej, gdzie Romów sprowadzono już w 1949 roku. Przybysze zajęli dwa baraki przy ulicy 3 Maja. Ale pracować nie chcieli. Wieczorami rozpalali ogniska w rowach przy drodze, pili wino, grali na skrzypcach, śpiewali romanse. Do cygańskich samosądów i bijatyk z nożami sąsiedzi często wzywali Milicję Obywatelską.
Przedszkole zostaje
Fatalne doświadczenia z Rudy Pabianickiej ostudziły zapędy władz Pabianic. Mniej więcej od lutego 1952 roku już nie nalegano na osiedlanie Cyganów przy parku Wolności. „Ocalone” przedszkole przy Wiejskiej 40 zostało siedzibą Obwodowej Komisji Wyborczej w głosowaniu do Sejmu.
Kilka lat później „Dziennik Łódzki” opisał fiasko przymusowego osiedlania Cyganów w Łodzi.
„Jeszcze dwa lata temu mieszkało tu około 150 rodzin cygańskich. Dzisiaj z tej licznej grupy pozostało zaledwie około 60 Cyganów, potomków królewskiej rodziny Kwieków. Osiedlili się tu w barakach, wybudowanych przy pomocy Dzielnicowej Rady Narodowej. Ale dostatku tutaj nie widać” – informowała gazeta. „Przewodniczący obozu, Jan Kwiek, skarży się na brak pracy i w związku z tym na konieczność wyemigrowania do innego województwa. Jest wprawdzie w Łodzi spółdzielnia kotlarzy, prowadzona przez Cyganów, ale ich zwyczaje oparte na silnym antagonizmie między rodami, nie pozwalają na współpracę”.
Komentarze do artykułu: Jak Cyganów do roboty zagonić próbowano
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy