Zaczęło się od protestu furmanów najętych (wraz z dwoma końmi i wozami) do robót brukarskich i budowlanych w mieście. Za wożenie kamieni, bruku, piasku, wapna i cegieł Magistrat Pabianic płacił im po 12 złotych dziennie. Było to wynagrodzenie mizerne, zważywszy że na wykarmienie dwóch koni pociągowych trzeba było wydać co najmniej 8 zł dziennie.
W czerwcu, gdy mocno podrożał owies, furmani zażądali podwyżki swych zarobków - do 15 zł za dzień pracy.
Dziennik „Republika” pisał: „Wydatki na wyżywienie koni wzrosły mocno, a gdzie amortyzacja wozów, naprawy uprzęży, podkuwanie koni, podatki płacone przez właścicieli zaprzęgów i wynagrodzenie woźniców za ich ciężką pracę?”.
Władze miasta wyraźnie zwlekały z negocjacjami i podwyżką. Próbowały skłócić wozaków. Dlatego chętnie zatrudniały tańszych furmanów – niewykwalifikowanych. Płacili im zaledwie 9-10 zł dziennie. Podobnie postępowali pabianiccy fabrykanci, zatrudniający ponad 400 wozaków z końmi do transportowania bawełny, węgla, drewna, farb, tkanin. Żaden z fabrykantów nie chciał się zgodzić na podwyżki.
Wykwalifikowani furmani zrzeszyli się w Chrześcijańskim Związku Zawodowym Woźniców i Stangretów. W połowie 1936 roku ich związek domagał się od władz miasta, fabrykantów i pozostałych pracodawców zawarcia umowy zbiorowej. Wysuwał coraz więcej żądań i postulatów. Był wśród nich postulat zakazu zatrudniania woźniców niewykwalifikowanych i niezrzeszonych w chrześcijańskim związku zawodowym.
Bieda na wozach
Latem 1936 roku zleceń na transport nie dostało ponad stu wozaków pracujących dla firmy Pabianickie Zakłady Włókiennicze (dawniej R. Kindler Spółka Akcyjna) przy ulicy Traugutta 4. Furmani podzielili los blisko 500 robotnic i robotników z tkalni oraz oddziału przygotowawczego. Powód? Firma upadała.
Prasa pisała: „Większa część robotników, którzy wyrobili odpowiedni dla świadczeń społecznych okres czasu otrzymała urlopy lub wynagrodzenie za urlopy i przeszła na zapomogę Funduszu Bezrobocia. Około 200 robotników, którym świadczenia społeczne nie przysługują, otrzymywać będzie zasiłki doraźne lub pracę na robotach publicznych. Los kolejnych 200 robotników, którym nie przysługują zasiłki ustawowe i ciężko będzie dostać pracę, przedstawia się wprost tragicznie”.
Dochodziło do tragedii.
Mieszkający przy ul. Rocha 24-letni zwolniony z pracy robotnik wybiegł z domu w Karniszewicach pod miastem i chciał się rzucić pod pociąg. Desperata próbował powstrzymać brat. Ale bezrobotny zadał bratu kilka ciosów nożem, oswobodził się z uścisku i wybiegł przed nadjeżdżający pociąg. Trzy godziny później zmarł w szpitalu.
Bić łamistrajków!
Było pewne, że niebawem wybuchnie strajk. „Obejmie on wszystkie przedsiębiorstwa, firmy ekspedycyjne, wędliniarnie, piekarnie itp.” – donosił dziennik „Echo”. „Nadto związki zamierzają wciągnąć do akcji strajkowej
wszystkich woźniców zatrudnionych w przemyśle włókienniczym, którzy posiadają odrębną umowę oraz dorożkarzy”.
Magistrat zaproponował woźnicom 80 groszy podwyżki dziennie. „Ponieważ była to podwyżka daleko odbiegająca od wysuniętych żądań, rozpoczęto strajk, niesłychanie szkodliwy dla interesów miasta. Oto bowiem zaprzestano dostarczać materiału brukarskiego i licznie zgrupowani na robotach robotnicy nie mają zajęcia” – pisała prasa.
23 listopada 1936 roku woźnice i dorożkarze nie przystąpili do pracy. Brak ponad 700 wozów i 20 dorożek szybko sparaliżował życie w Pabianicach. Około południa w fabrykach skończyły się zapasy surowców. Na bocznicach kolejowych stały wagony z bawełną, ale nie było czym dowozić jej do przędzalni. Piekarze organizowali własny transport mąki i chleba. Brukarzom, którzy utwardzali ulice, nakazano wrócić do domów, bo wozacy nie przywieźli kamieni, Taksówki nie dawały rady obsłużyć pasażerów, którzy zazwyczaj jeździli dorożkami.
Na ulicach pojawiły się grupki mężczyzn z opaskami na rękawach płaszczy. Byli to bojówkarze komisji strajkowej związków zawodowych. Bojówkarze zatrzymywali wszystkie załadowane furmanki. Sprawdzali, czy furman jest łamistrajkiem. Jeśli był – obrywał.
Dziennik „Echo” opisywał to w ten sposób: „Do strajku przystąpiła większa część woźniców. Od samego rana komisje strajkowe kontrolowały jadące ulicami wozy i pojazdy konne i nawoływały do strajku. Ponieważ w kilku wypadkach doszło do tego, że komisja strajkowa wywracała wozy niesolidaryzujących się ze strajkiem woźniców, policja zmuszona była interweniować”.
Według raportów policji tego dnia na ulicy Zamkowej strajkujący wywrócili cztery wozy łamistrajków. Dwóch furmanów pobili, dwóch lekko poturbowali. Awantury i wywrócenie wozów odnotowano także na ulicach: Grobelnej, Warszawskiej, Moniuszki, Japońskiej (obecnie Żwirki i Wigury), Tuszyńskiej (Piotra Skargi) i Złotej (Kolbego). Policjanci nikogo nie zatrzymali i nie ukarali.
Strajk trwał krótko. Już 23 listopada po południu przedstawiciele władz miasta i fabrykantów usiedli do rozmów z woźnicami. Uzgodniono podwyżkę płacy o 1 zł 70 gr dziennie. Reszta postulatów miała być spełniona później.
Komentarze do artykułu: Bunt furmanów i dorożkarzy HISTORIA
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy