ad
 
Zanim do płonącego domu pognali pierwsi strażacy, pożar gasił ten, kto chwycił ceber z wodą albo łopatę z piaskiem. Gasił gospodarz domu, jego synowie, żona, wystraszeni pożogą sąsiedzi. Skutek był zazwyczaj mizerny. W XVII i XVIII wieku podczas pożarów stojących blisko siebie domów spłonęły niemal całe drewniane Pabianice.
Gdy nad Dobrzynką wyrosły tkackie manufaktury i fabryki bawełniane, pożary wybuchały znacznie częściej. Zwłaszcza w przędzalniach, składach bawełny i robotniczych izbach z lichym piecem. Na ulicach do gaszenia pożaru wzywał nocny stróż albo policjant, krzycząc: „Gore!”. Pomagał sobie gwizdkiem i grzechotką. W fabrykach robili to majstrowie. Zapiski z tamtych czasów dowodzą, że gaszących było niewielu, za to mnożyli się gapie i szabrownicy.
Przy Zamku nad Dobrzynką, gdzie urzędował magistrat, można było pobrać beczki z wodą i ręczne sikawki, ale zanim dowieziono je do pożaru, ogień kończył dzieła zniszczenia. W fabrykach stały kadzie w wodą, worki z piaskiem i bosaki.
Pierwszych strażaków kazali szkolić fabrykanci. To oni około 1849 r. sprowadzili do Pabianic instruktorów z Niemiec. Na kurs gaszenia skierowali pół setki ochotników – młodych robotników z przędzalni i tkalni. Sikawki i hełmy sprowadzono z Wiednia. Do 1863 r. fabryczni strażacy z zakładów Kindlera, Kruschego i Endera pomagali gasić pożary także w mieście.
Po klęsce powstania styczniowego carscy namiestnicy kazali rozwiązać polską straż pożarną. Powód? Likwidowali wszelkie organizacje mogące być zalążkiem oporu przeciwko zaborcy. Taki sam los spotkał stowarzyszenia kulturalne i społeczne. Pozwolono jedynie na dziewięcioosobowe pogotowie przeciwpożarowe w zakładach Kindlera.
Dopiero jesienią 1880 r. nękani pożarami fabrykanci, wspierani przez magistrat Pabianic, wystarali się o zgodę na wskrzeszenie ochotniczej straży miejskiej. Pozwolił na to carski naczelnik powiatu.
Do organizowania oddziału natychmiast przystąpili fabrykanci: Juliusz Kindler, Oskar Kindler, Karol Ender i Majer Baruch, urzędnicy magistratu: Teofil Jankowski (kasjer miejski) i Aleksander Kosiński (sekretarz magistratu) oraz Rudolf Budzyński - zamożny kamienicznik i posiadacz ziemski, August Hegenbart - właściciel hotelu Pod Złotą Kotwicą na brzegu Dobrzynki przy ul. Zamkowej i  Franciszek Lorentowicz – rzemieślnik. Firma „Krusche i Ender” dała 1.000 rubli. Oddział stacjonował na Nowym Mieście.
 
Razem!
Początki Ochotniczej Straży Pożarnej w Pabianicach po wielu latach ciekawie wspominał Aleksander Kosiński: „Jako żywy świadek zaświadczyć mogę, że straż nasza powstała niemal jednego dnia. We wszystkich miejscowych fabrykach ślusarnie i kuźnie zajęte były robieniem na gwałt toporków strażackich i karabinierów. Dwóch powroźników w dwa dni przyszykowało linki strażackie. 
Szyciem bluz i mundurów zajęci byli wszyscy miejscowi krawcy. Po kaski posłano za granicę. W ciągu niespełna miesiąca straż już była sformowaną. Należeli do niej początkowo przeważnie robotnicy wszystkich fabryk, jako to: Kindlera, Krusche i Endera, Barucha i Roberta Saengera.
Z początku wzięto pod strażacki zarząd kiepskie wówczas narzędzia ogniowe miejskie, które wkrótce zastąpione zostały nowszej budowy narzędziami. Ciągłe ulepszenia i starania doprowadziły do posiadania dzisiejszego taboru i to wyłącznie kosztem straży, ponieważ miasto, czyli kasa miejska, oprócz jednej jedynej sikawki, do której zresztą straż dodać musiała od siebie 300 rubli - nic więcej poza tym, dla tak niezbędnej inwestycji ofiarować nie zdołała.
Gdy straż już była gotową, rozumie się, że biegła z ratunkiem do ognia. Tu znowu ustawa o straży jeszcze nie była zatwierdzoną, trzeba się było tłumaczyć, że straż owa jest fabryczną kindlerowską, a nie ochotniczą.
Nareszcie otrzymano ustawę zatwierdzoną w dniu 19 października 1880 roku. Naczelnikiem straży jednogłośnie wówczas okrzyknięto p. Juliusza Kindlera, a pomocnikiem p. Oskara Kindlera. Radę zarządu stanowili: Karol Ender, Majer Baruch, Rudolf Budzyński, August Hegenbart i Aleksander Kosiński.
Stworzono 4 oddziały, którymi dowodzili Oskar Kindler, Bernard Goler, Otto Label i Adolf Lejpold. Straż składała się ze 168 członków czynnych i 51 honorowych.
Pod pretekstem zaprezentowania początkującej straży urządzono 4 września 1881 roku pierwszy w Królestwie mały zjazd przedstawicieli straży ogniowych. Uczestniczyli w nim reprezentanci straży warszawskiej, piotrkowskiej, łódzkiej, zgierskiej, tomaszowskiej, zduńskowolskiej, niemal cała straż konstantynowska, przedstawiciele z Łomży i Kalisza”. 
 
Kawałek wolnej Polski
Pabianiczanie pokochali swych strażaków. Tym bardziej, że przy pożarach domów ochotnicy zjawiali się błyskawicznie. Mieszczanie urządzili zbiórkę pieniędzy dla dwóch 40-osobowych oddziałów. Najszybszym ochotnikom i właścicielom koni ciągnących beczki z wodą płacono 5 rubli, pozostali dostawali po rublu za pożar. 
Niespełna rok później, 4 września 1881 r., uroczyście poświęcono nieźle już wyposażoną jednostkę nowomiejską przy ul. Cmentarnej (dzisiejsza ul. Kilińskiego). Fabrykant Juliusz Kindler wybił medal pamiątkowy OSP z polskim napisem. Władze carskie ukarały go za to krótkotrwałym aresztowaniem i rocznym zakazem pełnienia funkcji strażackich. Surowymi karami straszono też fabrykanta Feliksa Kruschego, który ośmielał się wydawać strażakom komendy w zakazanym języku polskim.
W 1883 r. fabrykant Herman Meissner zawiązał oddział na Starym Mieście. Był jego komendantem. Nasi strażacy ćwiczyli tam, gdzie dziś stoi gmach II Liceum Ogólnokształcącego. Na placu przy ul. Długiej (teraz Pułaskiego) rozwijali węże, wspinali się po linach i uczyli rozbijać drzwi toporkiem. Kilka lat później stanęła tam wysoka wieża wspinaczkowa.
 
----
 
Przez ćwierć wieku ugasili 290 pożarów. Marzyła się im nowoczesna sikawka parowa. Gdy wybuchła wojna, pilnowali bezpieczeństwa w mieście. Ochotnicza Straż Pożarna znad Dobrzynki ma już 135 lat.
 
Po siedmiu latach gaszenia pożarów w mieście i okolicznych wsiach naszych strażaków było już stać na lepszy sprzęt. W marcu 1887 r. gazeta „Tydzień” pisała, że „budżet kasowy straży przedstawia się tak: dochodu od ostatnich wyborów rubli 2.500, z których, po kupieniu sikawki (rubli 1.100) i opłaceniu cła od niej, lin dla toporników i trąbek sygnałowych, pozostało w kasie rubli 700”. 
Strażakom marzyła się supernowoczesna sikawka parowa. Pieniądze na nią zbierali podczas wielkiego balu. Gazeta doniosła, że na zabawę „nie raczył się stawić drugi oddział straży, złożony z samych buchalterów fabrycznych”.
Po balu zapisywano nowych chętnych do straży. Zgłosiło się 30 pabianiczan. 25 z nich chciało służyć w powstającym „oddziale błyskawicznym”. „Tydzień” pisał, że „obowiązkiem tego oddziału jest: nie czekając na nikogo, pędzić do pożaru i stłumić, jeżeli się da, ogień w zarodku”.
W październiku 1905 r. strażacy obchodzili 25-lecie OSP Pabianice. Było to wielkie wydarzenie w mieście. Dziennik „Rozwój” relacjonował je ze szczegółami: „Członkowie straży ogniowej ochotniczej w paradnych uniformach zapełniają ulice, na stacyi kolei elektrycznej Pabianice i na stacyi kolei Kaliskiej oczekuje na gości starszyzna straży. Domy są wspaniale uluminowane lampkami elektrycznemi.
Wieczorem goście i starszyzna zebrali się w sali hotelu pod Złotą Kotwicą dla spożycia wieczerzy. Podczas uczty komendantowi straży p. Feliksowi Kruschemu wręczono srebrną tacę z odpowiednim napisem. Uczta przeciągała się do późnej nocy.
Rano delegaci pojechali na cmentarz, gdzie złożono wieńce na grobie śp. Juliusza Kindlera, założyciela straży pabianickiej, drugiej po łódzkiej. Stamtąd wszyscy zebrani udali się do kościoła św. Floryana. Tutaj ks. prefekt Ościk wypowiedział serdeczną mowę, ks. prałat Szulc odprawił uroczystą mszę św. i poświęcił nowy sztandar. Następnie poszli wszyscy do kościoła ewangelickiego, gdzie odprawił nabożeństwo pastor Schmidt.
W południe przed fabryką firmy Krusche i Ender odbyły się ogólne ćwiczenia, których wynik był bardzo pomyślny; parowe sikawki pracowały dobrze i szybko, a strażacy wykazali wielką zręczność i sprawność przy ćwiczeniach na drabinach szturmowych. Córeczki komendanta rozdawały gościom i strażakom bukieciki kwiatów”.
 
Gasili 290 pożarów
Wśród świętujących było 9 strażaków, którzy służyli od początku – od 1880 r. W ciągu 25 lat pabianicka straż gasiła 290 pożarów w mieście i wsiach. Fabrykant Feliks Krusche ofiarował jej sztandar z wyhaftowanym napisem: „Bogu na chwałę, ludziom na pożytek”.
W kronice odnotowano nazwiska nagrodzonych strażaków. Złote odznaczenia za 25 lat służby dostali: Oskar Kindler, Teodor Ender, Aleksander Kosiński, Teofil Jankowski, Franciszek Lorentowicz, Gustaw Prϋfer, Chrystyan Wide, Antoni Latuszkiewicz, Wincenty Piskorski, Józef Nachowicz, Marceli Szydłowski i Walenty Bunczak.
Za 20 lat służby srebrne: Jan Kluniak, Mateusz Paciejewski, Franciszek Łukasiewicz, Józef Werner, Jan Nowacki, Narcyz Kupacki, Antoni Kurowski, Adam Durajski, Jan Biskupski, Tomasz Klimek, Franciszek Luman, Aleksander Sobolewski, Władysław Wrzeszczewski, Jan Wojciechowski, Stanisław Kraj, Teodor Waligórski, Jan Zakrzewski, Józef Herman i Józef Gruszczyński.
Za 15 lat srebrne: Kazimierz Pączkiewicz, Rudolf Simarowski, Franciszek Pietrzyk, Józef Simarowski, Józef Bąkowski, Teodor Fiszebrandt, Mikołaj Jankowski, Gustaw Prϋfer, Walenty Gaweł, Franciszek Osiński i Władysław Prokopiński.
Za 10 lat srebrne: Ignacy Kłys, Franciszek Mistalewicz, Antoni Majewski, Antoni Gaweł, Antoni Urbankiewicz, Franciszek Gryzel, Adam Lorentowicz, Melchior Malinowski, Józef Patykowski, Stefan Seroczyński, Julian Karnowski, Jan Malinowski, Kacper Wunderlich, Andrzej Grala, Wojciech Janecki, Bolesław Sadowicz, Jan Szuda, Walenty Wojtaszek i Marcin Gärtner.
 
Mistrzowie Polski
Pot wylewany na placu ćwiczeń skutkował świetnymi wynikami strażaków. Podczas pokazów w Częstochowie (1909 r.) pabianiccy ochotnicy zadziwili całą Polskę. Gazety pisały: „W ciągu niespełna minuty woda była podana na wysokość trzeciego piętra na drabinę mechaniczną, kilka sekund później po drabinach hakowych strażacy z wylotem sikawki dostali się na wieżę. Takiego pośpiechu i składu nie wykazała żadna inna straż”.
Trzy lata później pabianiccy ochotnicy pod komendą Feliksa Kruschego ocalili kilkanaście pobliskich domów i warsztatów rzemieślniczych, gasząc potężny pożar fabryki mebli Łaznowskiego przy ul. Ogrodowej (dziś ul. Narutowicza). Według kroniki, mieli wówczas 2 sikawki parowe, 5 ręcznych i 7 długich drabin.
Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa i Rosjanie uciekli z Pabianic (w sierpniu 1914 r.), miastem rządzili strażacy. Komendant Feliks Krusche i jego pierwszy zastępca Adolf Krusche powołali strażacką Milicję Obywatelską. Chodzili w polskich mundurach, rozkazy wydawali po polsku. Zadaniem milicjantów było pilnowanie, by niemieccy i rosyjscy żołnierze (miasto kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk) nie grabili pabianiczan, a złodzieje nie rozkradali sklepów. Zajmowali się też pilnowaniem czystości, by nie wybuchła epidemia.
Ponad połowa strażaków została wcielona do wojska. Rosjanie i Niemcy zarekwirowali sporo sprzętu gaśniczego, wywożąc go z miasta. Reszta strażaków miała 12-godzinne dyżury na ulicach i w strażnicy. Do pożarów jeździli jednym konnym zaprzęgiem. 
 
------
 
Bronili ojczyzny przed bolszewikami, gasili ogromny pożar młyna na Zielonej Górce i ciągle się sprzeczali. Ochotnicza Straż Pożarna znad Dobrzynki ma już 135 lat.
 
Gdy bolszewickie wojska szły na Warszawę (1920 r.), strażacy z Pabianic oddali się pod komendę marszałka Józefa Piłsudskiego. Dostali odpowiedzialne zadania. Z uznaniem pisał o tym „Dziennik Zarządu Miasta Łodzi”: „Wyćwiczeni odpowiednio strażacy pełnili straż wojskową na torze kolejnym i przy mostach”.
Po przepędzeniu bolszewików trzeba było urządzić nowy plac ćwiczeń i budować wieżę wspinaczkową. Powód? Na starym placu przy ul. Pułaskiego, wypożyczonym OSP przez władze miasta, budowano gmach gimnazjum żeńskiego im. Królowej Jadwigi (dzisiejsze II LO). W zamian strażacy dostali działkę przy ul. Kilińskiego 2, gdzie w 1924 r. stanęła drewniana wieża ćwiczeń. 
Dwa lata później wybuchł ostry konflikt między rywalizującymi oddziałami ze Starego Miasta i Nowego Miasta. Poszło o obsadzenie funkcji adiutantów naczelnika. Nie mogąc opanować sytuacji, do dymisji podał się komendant Feliks Krusche i naczelnik OSP Franciszek Drzewiecki. Wkrótce fabrykant Krusche oznajmił, że będzie tworzył własną straż ogniową. Dopiero to ostudziło emocje.
Latem 1931 r. miasto poręczyło pożyczkę (80.000 zł) na nowy sprzęt. Komendant Krusche dał strażakom 50.000 zł. Wkrótce nad Dobrzynką testowano nowoczesne urządzenia. Opisywał to dziennik „Republika”: „Pabianicka Straż Pożarna zamówiła zagranicą samochodowy beczkowóz wraz z motorową sikawką i wielki basen na 6000 litrów, który miał być ciągniony przez traktor. Wiele osób wyrażało obawę, że wielki basen nie będzie się nadawać do użytku, gdyż traktor z wodą posuwać się będzie z szybkością 12 km na godzinę. A na źle zabrukowanych ulicach i wiejskich drogach nie da rady się poruszać. 
Onegdaj straż pożarna poddała je próbie. Okazało się, że do użytku na terenie miasta ani traktor, ani basen nie nadają się. Wobec tego postanowiono traktor i basen zwrócić fabryce”. 
Ostatecznie kupiono samochód strażacki marki Skoda z silnikiem o mocy 45 KM, sikawką i zbiornikiem na 2.800 litrów wody.
 
Skodą do pożaru
Cenny sprzęt strażacki należało trzymać w pełnej gotowości - pod dachem, obok wieży obserwacyjnej. W 1932 r. dziennik „Echo” donosił: „Zarząd straży ogniowej w Pabianicach przystąpił do budowy nowego skrzydła przy budynku na Nowym Rynku. Parter przeznaczono na pomieszczenie dla samochodowych beczek, wozów i sikawek, piętro zawierać będzie sale obrad i zabawową. Istnieje projekt urządzenia w sali własnego kina. Dochód z kina przeznaczony byłby w pierwszej mierze na spłacenie długów, zaciągniętych z powodu szerokich inwestycyj z racji 50-lecia istnienia w Pabjanicach straży pożarnej”.
Sala obrad była tak duża, że wynajmowała ją Rada Miejska – na swe posiedzenia z udziałem starosty i licznej widowni. Niebawem rozebrano stary budynek straży i więzienie przy magistracie (Zamku).
Beczkowóz skoda i nowe sikawki bardzo się przydały przy gaszeniu czteropiętrowego młyna na Zielonej Górce – największego w województwie. Potężny pożar wybuchł tam w lipcu 1932 r. Podczas akcji płonąca głownia ze stropu wpadła do beczki z oliwą. Czterech strażaków było ciężko poparzonych: Patykowski, Bąk, Morzyszek i Kulka.
Jesienią nasi strażacy świętowali półwiecze OSP. „Republika” pisała: „Na uroczystość zapowiedzieli przyjazd delegaci 75 straży pożarnych w Polsce. Na ulicach wystawiono dwie bramy triumfalne. Miasto jest udekorowane flagami, będzie pokaz ratownictwa, defilada i obiad na 2 tysiące osób”.
 
Żegnaj, komendancie
„Pogrzeb komendanta Edwarda Pączkiewicza stał się olbrzymią manifestacją ludności. Pochód za trumną ciągnął się kilometr bez mała” – pisały gazety. Okoliczności śmierci komendanta OSP (aptekarza) relacjonowała „Republika” z 16 września 1934 r.: „Magister farmacji Edward Pączkiewicz, który przez wiele lat pełnił obowiązki komendanta straży ogniowej, zmarł na skutek spóźnionej operacji wyrostka robaczkowego. Przed chorym nie ukrywano jego stanu. Pączkiewicz, świadomy, że ma lada chwilę umrzeć, polecił natychmiast sprowadzić księdza oraz długoletnią swoją współpracowniczkę, Martę Missalównę, z którą był zaręczony i polecił księdzu udzielić im ślubu. Konał już w chwili ceremoniału ślubnego. W tym tragicznym momencie, narzeczona mdlała kilkakrotnie. Po chwili, gdy ksiądz ogłosił ich mężem i żoną, Pączkiewicz zmarł”.
Rok później, w rocznicę śmierci komendanta, strażacy maszerowali do kaplicy św. Floriana na nabożeństwo żałobne. Ale nie doszli tam, bo rozległ się ryk syreny wzywającej ich do pożaru.
 
Oddział oddaje mundury
Miesiąc później znów rozgorzał konflikt staromiejsko-nowomiejski. Tym razem poszło o to, kto wygrał zawody sprawnościowe. „Echo” pisało: „W łonie Pabjanickiej Ochotniczej Straży Pożarnej nastąpił rozłam wskutek stronniczego rozstrzygnięcia zawodów sprawności na korzyść oddziału nowomiejskiego. 
Na placu strażackim przy ul. Kilińskiego podczas odczytywania wyników kolegium sędziowskiego doszło do incydentów. Oddział staromiejski, niezadowolony z orzeczeń sędziów, demonstracyjnie opuścił plac wraz ze swymi oficerami. Cały oddział staromiejski, pragnąc podkreślić złośliwe traktowanie oddziału, oddał swoje mundury strażackie. Kilkudziesięciu strażaków ze Starego Miasta przybyło do remizy i na sali złożyło mundury, poczem rozeszli się w spokoju”.
Spór ucichł, gdy w mieście wybuchł kolejny groźny pożar. Obydwa oddziały zgodnie pomknęły na róg ulic Moniuszki i Tkackiej, gdzie płonął dom i warsztat stolarski Wilhelma Hankego. Paliły się zapasy drewna na strychu. Gazeta relacjonowała: „Ogień strawił całe domostwo, przerzucając się na dach następnego domu, należącego do Nietzera. W najkrytyczniejszym momencie przybyła straż ogniowa i zapobiegła przerzucaniu się ognia na sąsiednie drewniane domy”.
Aby położyć kres ciągłym sporom, rozwiązano oddział staromiejski i nowomiejski. Tego samego dnia powołano oddział pierwszy i drugi. Odtąd nie było ważne, na którym brzegu Dobrzynki mieszka strażak. Każdy mógł się zapisać do „jedynki” lub „dwójki”.
Cztery lata przed wybuchem wojny ulicami Pabianic przemaszerowały pierwsze kobiety w strażackich mundurach. Do drużyny samarytańsko-pożarniczej przyjęto 46 pań. Ich zadaniem było pomaganie poszkodowanym strażakom i pogorzelcom.
 
 
cdn
 
 
 
Ochotnicza Straż Pożarna w Pabianicach zaprasza mieszkańców na obchody jubileuszu 135-lecia. Spotykamy się 12 września o godz. 16.00 na placu jednostki przy ul. Jutrzkowickiej 52. Po części oficjalnej uczestnicy będą zaproszeni na poczęstunek, występ zespołu artystycznego i strażacką biesiadę. Uroczystości zostaną poprzedzone dziękczynną mszą św. o godz. 15.00 w kościele NMP Różańcowej.