„Bestialska zbrodnia w Pabianicach” – pisał  „Express Ilustrowany” w listopadzie 1947 roku. „Gdy skutego w kajdany zabójcę 9-letniego Zdzisia milicjanci zabierali do więzienia, wiadomość o zbrodni rozniosła się po mieście lotem błyskawicy. Oburzeni mieszkańcy Pabianic usiłowali dokonać samosądu nad zbrodniarzem w czasie konwojowania go”.

Kilka godzin wcześniej w mieszkaniu przy ulicy Piotra Skargi rozegrała się tragedia: pijany ojciec zakatował syna. „Tłukł go skórzanym pasem z metalową sprzączką, potem chwycił za nóżki i parę razy uderzył główką Zdzisia o podłogę” – zeznała zrozpaczona matka. „Nic nie mogłam zrobić, bo mąż był w jakimś okropnym szale”.

Chłopiec skonał w szpitalu. Sekcja zwłok wykazała, że miał mocno rozbitą głowę, uszkodzony mózg oraz wewnętrzny wylew. „Straszliwa zbrodnia synobójstwa wstrząsnęła mieszkańcami Pabianic” – napisał „Express”.

 

„Bronek, daruj gówniarzowi!”

Bronisław K. – ojciec zamordowanego Zdzisia, często znęcał się nad chłopcem. „Bił go pasem za niedostateczne wyniki w nauce i inne przewinienia” – opowiadała matka Zdzisia, robotnica w fabryce włókienniczej. Czasami w obronie maltretowanego dziecka stawali sąsiedzi. „Bronek, daruj gówniarzowi, bo kiedyś go zatłuczesz i pójdziesz siedzieć” – dobrze radzili.

Gdy pod koniec listopada 1947 roku Bronisław K. znów wrócił do domu pijany, a pił często, teściowa pożaliła się, że z kredensu w kuchni zginęło sto złotych. Pijany Bronisław niewiele się namyślał: „- Tyś wziął te sto złotych! - wskazał palcem na dziewięcioletniego syna” – napisano w aktach sprawy. Zdzisio zaprzeczał, ale ojciec już wyciągał pas ze spodni. Po pierwszych uderzeniach, gdy syn zalał się krwią, matka Zdzisia próbowała powstrzymać męża. Ale rozwścieczony Bronisław uderzył ją w głowę. Kukułowa upadła. „Poleciałam po mojego ojca, po ratunek” – zeznała później w komendzie Milicji Obywatelskiej. „Jak wróciłam z moim tatą, Zdzisio dogorywał. Mąż zabronił nam zbliżać się do dziecka. - Niech zdycha – powiedział”.

 

Kara jak za zabicie królika

Bronisław K. przyznał się do winy. Tłumaczył, że sprał synka, bo nie mógł pozwolić, by dzieciak wyrósł na złodzieja. Zeznał, że tego dnia był „sporo podpity”, a wtedy trudno mu utrzymać ręce przy sobie. Biegli psychiatrzy, którzy dwukrotnie badali Bronisława K. orzekli, że podczas dokonania zbrodniczego czynu miał ograniczoną poczytalność. Mimo to w czerwcu 1948 roku zabójca stanął przed sądem.

Prokurator Ciesielski zarzucił oskarżonemu umyślne spowodowanie śmierci dziecka. Wnosił o najwyższy wymiar kary - śmierć.

Obrońca, adwokat Czarnecki, poprosił o zmianę kwalifikacji czynu. Twierdził, że oskarżony nie chciał zabić ukochanego syna, a jedynie doprowadził do umyślnego uszkodzenia ciała chłopca. „Przecież wielu rodziców w Pabianicach bije swe dzieci, karcąc je w ten sposób” – zauważył mecenas.

Sąd uznał, że jest okoliczność łagodząca – nietrzeźwość zabójcy. "Gdyby oskarżony Bronisław K. nie był pijany, z pewnością lżej biłby syna" – stwierdził sędzia, skazując oskarżonego na zaledwie 8 lat więzienia. Sędzia zwrócił też uwagę na niski poziomem umysłowy Bronisława K., co było drugą okolicznością łagodzącą.

A może przeczytasz TO?:

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina